Zgiełk wojny. Tom 1. Kennedy Hudner
– To tylko takie powiedzenie – prychnęła Emily.
– Kiedy dotarliśmy do ośrodka, umieraliśmy z pragnienia, więc doszliśmy do wniosku, że zabranie wody będzie dobrym pomysłem. – Spojrzał na nią zakłopotany. – W drodze powrotnej musiałem wypić dwie manierki, żeby w ogóle tu dotrzeć.
– Świetnie się spisałeś.
Potem Emily rozdała amunicję i upewniła się, że każdy ma choć trochę wody. Kiedy już wszystko udało się rozdysponować, zapadł zmrok.
Cookie dołączyła wtedy do przyjaciółki. Przyniosła mapę. Oszacowała, że kompania znajduje się o dziesięć, może dwanaście mil od mostu.
– Wkrótce wzejdzie księżyc, dość światła na marsz, przynajmniej przez parę godzin. Jeżeli się postaramy, dotrzemy na miejsce przed świtem.
Emily musiała się uśmiechnąć. Kompania miała już amunicję, jedzenie i wystarczająco dużo wody na wędrówkę. I, jak dotąd, wróg ich nie zauważył. Mieli szanse na wygraną. Z zapasem kilku godzin na pewno uda się zdobyć most.
***
Osiem godzin później Emily z rozpaczą opadła na ziemię. Nie mogła zdobyć celu prostym natarciem, nie było o tym mowy. Żadnych szans.
Kompania Niebieskich dotarła na szczyt Słonecznika tuż przed świtem i natknęła się na czterech śpiących Zielonych. Zostali „zabici”, a dopiero potem obudzeni. Dostali rozkaz, aby nie wychodzili zza drzew i trzymali się z daleka od zbocza – chodziło o to, aby ich towarzysze nie dostrzegli, że są teraz Na Zawsze Pomarańczowi. Jeden z zabitych obserwatorów miał radio. Emily dała je Kimballowi.
– Jeżeli ktoś zażąda meldunku, powiedz, że nic nie widać – nakazała.
Potem położyła się przy stoku z lornetką i w pierwszych promieniach słońca obejrzała most. Cookie i Hiram leżeli obok, dotykając się biodrami. Reszta dowódców plutonów czekała nieco dalej.
– Zabiłbym za kubek kawy – mruknął Brill. Przesunął lornetkę, aby przyjrzeć się mostowi dokładniej. – No proszę… Nasi przeciwnicy naprawdę się postarali, nie?
Emily zdusiła przekleństwo. Most był mały, najwyżej długości boiska do piłki nożnej, i miał tylko dwa pasy. Żołnierze Zielonych i Czerwonych przyciągnęli pnie drzew i głazy, aby zablokować przejazd z obu stron – konwój nie da rady pokonać tych barykad. Na dodatek przy obu wjazdach na most ustawiono prowizoryczne bunkry z pni. Obrońcy mogli strzelać przez szczeliny w ścianach. A Kompania Niebieskich dysponowała tylko karabinami laserowymi. Nie mieli żadnych granatów, moździerzy ani innej artylerii. Aby zdobyć bunkier, musieliby się do niego wedrzeć, fizycznie go otworzyć i zabić strzelców. Na dodatek bunkry były powiązane ogniowo, aby żołnierze w jednym mogli bronić tych w drugim. Na domiar złego grupa Czerwonych i Zielonych właśnie taszczyła kolejne pnie i głazy, aby wznieść barykadę również na środku mostu.
Emily pokręciła głową. Miała już dość. Jej żołnierze zostaną skoszeni ostrzałem, gdy tylko zaczną schodzić ze wzgórza. Na moście nie znajdą żadnej osłony albo kryjówki, a do tego będą musieli nacierać na ufortyfikowane pozycje przeciwnika mającego dwukrotną przewagę liczebną… Właśnie w takich sytuacjach frontalny atak był bezdenną głupotą, za którą Emily zawsze krytykowała innych dowódców. Więc co teraz? No co…?
„A kto powiedział, że to musi być frontalny atak? A gdyby tak zupełnie ominąć most? Ale gdzie i jak?”
Emily podniosła lornetkę i zaczęła przyglądać się przęsłom mostu. Wykonano je z betonu, były duże, okrągłe i brudne. Nie, nie brudne, tylko wilgotne. Poziom wody znajdował się jakieś sześć stóp niżej od śladów na filarach.
– Masz sześć godzin na wykonanie zadania, Tuttle – usłyszała nagle przy uchu. – Lepiej rusz tyłek i zajmij ten most!
Emily odwróciła się do sierżanta Kaelina, który położył się obok niej. Cookie i Hiram dyskretnie się wycofali.
– No, no, sierżancie, a już myślałam, że złożył pan śluby milczenia. – Popatrzyła na rzekę. Bez wątpienia susza tego lata sprawiła, że poziom wody opadł poniżej normy.
– Słuchasz mnie, rekrut Tuttle? – warknął Kaelin.
– Podpuszcza mnie pan, sierżancie? – odpowiedziała spokojnie Emily. Nie przerwała obserwowania rzeki. – Chce pan, żebym wpadła w panikę i poprowadziła swoją kompanię na pewną śmierć?
Popatrzyła wreszcie na sierżanta.
– Chybaby pan tego nie zrobił, prawda?
Sierżant Kaelin zmarszczył brwi.
– Kończy ci się czas, rekrut Tuttle. Jeżeli nie… – Urwał, bo Emily zaskoczyła go zupełnie, gdy położyła mu palec na ustach. Sierżant zamrugał zdumiony. Kobieta pochyliła się do jego ucha.
– Jest pan tutaj tylko obserwatorem, sierżancie, pamięta pan? – szepnęła. – Ma pan tylko obserwować. Wiem, co mam robić.
Podniosła się i odeszła. Kaelin jeszcze długo otrząsał się z szoku. Gdyby zrobił to inny rekrut, sierżant urwałby mu głowę. Popatrzył na odchodzącą kobietę, a jego zaskoczenie powoli zmieniało się w lekką irytację, pomieszaną z rozbawieniem. Cóż, na Boga, sam ją wyznaczył do tego zadania, bo chciał się przekonać, co ta mała mądrala zrobi.
„Lepiej się wykaż” – ostrzegł ją w duchu.
– Co widzicie? – zapytała Emily dowódców plutonów. Słońce właśnie wzeszło, ale na most padał jeszcze cień wzgórza. Wszyscy dowódcy spoglądali właśnie tam przez lornetki.
– Mocna obrona – stwierdziła Lee.
– Mnóstwo celów skoncentrowanych na bardzo małej powierzchni – odciął się Skiffington. – Gdy tylko ich przygwoździmy, nie będą mogli się ruszyć.
– Obrona statyczna – dodał Kimball z namysłem. – Możemy posłać pluton na drugi brzeg rzeki i zaatakować z flanki. Przeciwnik znajdzie się w krzyżowym ogniu ze wzgórza i z drugiej strony.
– Przerzucenie tam części ludzi zajmie sporo czasu, a niewiele go już zostało – mruknęła Kara Zavareei.
Cookie zdążyła już policzyć żołnierzy wroga.
– Większość ludzi ustawili właśnie przy moście, Em. Skoro możemy ich przyszpilić…
– I obejść! – potwierdziła Emily. – Woda opadła, jest płytko. Musimy przejść w górę rzeki i znaleźć bród dla ciężarówek. Zmylić przeciwnika i odwrócić jego uwagę, gdy samochody będą się przeprawiać.
Skiffington parsknął śmiechem.
– Mój pluton może przedostać się przez rzekę i zaatakować z flanki. To będzie niezła zabawa.
„Ale najpierw muszę wiedzieć, gdzie jest Kompania Złotych i ich konwój” – pomyślała Emily.
Odpowiedź na to pytanie przyniósł Odackal, gdy tylko dowódcy przekradli się dalej od zbocza.
– Kompania Złotych właśnie się zgłosiła. Znajdują się cztery mile stąd. Dowódca Złotych chce z tobą jak najszybciej rozmawiać.
Emily połączyła się od razu przez radio. Złotymi dowodził Rafael Eitan.
– Dojechałeś już do drogi nad rzeką? – zapytała go.
– Owszem. Trochę czasu nam zajęło dotarcie tak daleko, ale teraz jedziemy już w dobrym tempie – zapewnił Eitan. – Nadal mam wszystkie ciężarówki, ale zostało mi tylko siedemdziesięciu trzech