Zgiełk wojny. Tom 1. Kennedy Hudner

Zgiełk wojny. Tom 1 - Kennedy Hudner


Скачать книгу
pamiętał chudego mężczyznę w okularach z grubymi szkłami i zakolami, pochylającego się nad stołem.

      – No i co? Doszło do infiltracji czy zamierzacie po prostu zamordować trzech ludzi z powodu podejrzeń, że mogą być szpiegami?

      Inger popatrzył na Hudisa z ledwie skrywaną wrogością.

      – Skoro ujmujecie to w ten sposób, sekretarzu ludowy, to owszem, zamierzam zamordować trzech ludzi, ponieważ uważam, że mogą być szpiegami.

      – A macie jakieś dowody, że to szpiedzy? – nie ustąpił Hudis.

      Pułkownik splótł palce.

      – Nie mam żadnego dowodu, że nie są szpiegami. A wy, sekretarzu ludowy?

      – A ten czwarty? – Hudis nieco zmienił ton. – Powiedzieliście, że było ich czterech.

      – Czwarty to żołnierz w siłach Dominium. Został przydzielony do eskorty naszego admirała i jego personelu. Wie, że admirał tu był. Może nie wiedzieć, kim byli ludzie z Cape Breton, ale z pewnością rozpoznał admirała z Tilleke.

      – Czyli jeden z nas! – stwierdził ostro Hudis. – Nie zabijamy swoich!

      Inger popatrzył na niego beznamiętnie.

      „Jak ktoś tak wysoko postawiony może być tak naiwny?” – pomyślał.

      – Nie – zdecydował Hudis. – Odeślijcie go na Timora, pod nadzorem, jeśli to konieczne.

      – A tamci trzej, sekretarzu ludowy?

      – Zajmijcie się nimi, jak uznacie za stosowne – warknął Hudis z irytacją. Ta kwestia od początku nie podlegała tak naprawdę żadnej dyskusji.

      Pułkownik pożegnał się skinieniem głowy i wyszedł. Hudis nalał sobie odrobinę koniaku, stanął przy oknie. Po kilku minutach spoglądania w ocean i popijania trunku poczuł, że napięcie go opuszcza, a myśli się uspokajają.

      Wojna mogła zapewnić ludziom podobnym do pułkownika Ingera bogactwo i status, o jakich w czasach pokoju nie mogliby nawet pomarzyć.

      „W czasach pokoju naszych drapieżców trzymamy w ryzach” – pomyślał Hudis. „Ale gdy wybuchnie chaos, zaczną się nim karmić i wzrastać w siłę. Staną się… ambitni”.

      Odwrócił się od okna i dolał sobie koniaku.

      Ale jak bardzo ambitni? „Przez jakiś czas tacy pułkownicy Ingerowie będą nam potrzebni” – rozmyślał Hudis. Ale potem?

      Rozdział 13

      951 rok pd.

      Szpieg

      Na Darwinie

      Kelner w okularach z grubymi szkłami ze stoickim spokojem czekał na koniec zmiany. Już niedługo przyjdzie ktoś, żeby go zabić. Albo nie. Jeżeli jednak tak się stanie, kelner nie będzie uciekał, nawet nie spróbuje. Abott wyraził się jasno w tej kwestii:

      – Musisz przeżyć na tyle długo, żeby dostarczyć paczkę, Reuven, a potem będziesz czekać – powiedział wiele miesięcy temu. – Wiem, że to ogromne ryzyko, ale jeżeli nagle znikniesz, dowiedzą się, że zostali odkryci, i wszystko pójdzie na marne.

      Zmiana zakończyła się jednak bez incydentów. Kelner zmienił ubranie i przeszedł kilka przecznic do portu. Tam w tawernie zamówił piwo. Pił tutaj dwa lub trzy razy na tydzień. Pojawiali się tu głównie miejscowi, żadnych turystów. W tawernie panował zgiełk i półmrok. Kilku stałych klientów pomachało przybyłemu. Barman również go rozpoznał i powitał milczącym skinieniem głowy, a potem przyniósł piwo. Reuven zajął jak zwykle stolik w kącie. Na blacie stała miseczka z orzeszkami i suszonymi owocami oraz mała, migocząca świeczka.

      Właśnie dlatego wybrał ten lokal. Gdyby został przyłapany w swoim pokoju ze świecą, mogłoby to zrodzić niewygodne pytania. Ktoś zapewne by zapamiętał i zaczął się zastanawiać. Jednak w tej tawernie na każdym stole stała świeczka – właściciel próbował w ten sposób stworzyć przytulną atmosferę. Reuven zapatrzył się w tańczący płomyk. W duchu przypomniał sobie trzy dyrektywy:

       Po pierwsze: Bóg wzywa. Naszym zadaniem jest szukać Światłości.

       Po drugie: Do Światłości prowadzi wiele dróg. Każda jest inna. Człowiek musi podążać jedną z nich.

       Po trzecie i ostatnie: Śmierć przy poszukiwaniach Światłości to nie śmierć.

      Nazywał się Reuven. Był oddanym z planety Kanaan, posłanym dawno temu na Darwina, aby szpiegować tu agentów Dominium. Przez cztery lata obserwował, słuchał i posyłał meldunki bez żadnego odzewu. A potem, siedem miesięcy temu, odbyło się spotkanie z księciem, członkiem rodu panującego Cesarstwa Tilleke. Innych uczestników tego zebrania Światłość nie znała, ale z pewnością pochodzili z różnych społeczności. Reuvenowi nie udało się przeniknąć i dowiedzieć, w jakim celu się spotkali, ochrona była bardzo szczelna. Dlatego czekał. Wreszcie dowiedział się, że planowane jest kolejne spotkanie. Z Kościoła otrzymał nowe instrukcje. Pilne. I oto był tutaj, gotów wykonać ostatni krok.

      Wstał i poszedł do toalety na tyłach tawerny. Nikogo tam nie było. Reuven pochylił się szybko nad koszem ze śmieciami, do połowy wypełnionym zgniecionymi papierowymi ręcznikami. Sięgnął do środka, pomacał i wyjął twarde zawiniątko. Rozpakował je pośpiesznie w obawie, że ktoś może zaraz wejść. Wyciągnął okulary z grubymi szkłami, identyczne jak te, które nosił. Zdjął swoje, owinął w papierowy ręcznik i wyrzucił do kosza, po czym założył nową parę i wrócił do stolika.

      Ulga, jaka ogarnęła Reuvena, była niemal namacalna. Zrobił to. Jego misja się zakończyła. Napił się piwa. Nie zawracał sobie głowy rozglądaniem się po sali. Zabójcy byli tutaj albo nie.

      „Bóg ma plan dla każdego”.

      Chociaż wiedział, że nie powinien, nie potrafił się powstrzymać – wyciągnął ręce nad płomykiem świecy, po czym przysunął je do twarzy.

      – Do Światłości prowadzi wiele dróg – wyszeptał. – A każdy musi znaleźć własną.

      Spłynął na niego głęboki spokój i powaga. Reuven zrobił wszystko, czego od niego wymagano.

      Teraz tylko czekał.

      Rozdział 14

      952 rok pd.

      Odprawa wywiadu

      Na stacji kosmicznej Atlas, w sektorze Victorii

      Porucznik Hiram Brill wziął głęboki oddech, wstał i wszedł na podium.

      – Dzień dobry – przywitał się cicho. Chociaż prowadził już ze dwadzieścia odpraw, w swoim głosie wciąż słyszał drżenie. Widownia, starsi admirałowie sztabu Floty Victorii spoglądalina Hirama beznamiętnie. Byli to dowódcy Floty Ojczystej, a także Drugiej i Trzeciej. Flota Ojczysta stacjonowała na stałe w sektorze Victorii, Druga – największa z formacji – patrolowała granice Dominium, a Trzecia nieustannie „wizytowała” inne zamieszkałe światy i stanowiła niezbyt subtelne przypomnienie, że to właśnie Victoria jest największa i dysponuje potęgą militarną nieporównywalną z żadną inną w zasiedlonym przez ludzkość wszechświecie.

      Oprócz admirałów na zebraniu byli obecni dowódcy logistyki i kadr, operacji specjalnych i wywiadu. Odprawie przewodniczył admirał Robert Giunta, naczelny dowódca sił kosmicznych. Wszystkich dziesięciu głównodowodzących Floty spoglądało na nieważnego porucznika.

      – Dzisiejsze zebranie dotyczy najnowszych raportów o stosunkach między Cesarstwem Tilleke i sektorem Arkadii – mówił Brill. – Jak państwo wiedzą, pięć


Скачать книгу