Zgiełk wojny. Tom 1. Kennedy Hudner

Zgiełk wojny. Tom 1 - Kennedy Hudner


Скачать книгу
Pamiętasz, jak pięć miesięcy temu cesarz Chalabi zażądał, aby Arkadia oddała mu praktycznie za darmo cały transport rudy zyrydu?

      Douthat potwierdziła.

      – No właśnie. Następnego dnia nasz dobry porucznik Brill wysłał swojemu zwierzchnikowi notatkę opisującą, co najprawdopodobniej się wydarzy po tym incydencie. Zwierzchnik zapoznał się z tym opisem dokładniej dopiero w zeszłym miesiącu, gdy zniknął drugi frachtowiec z Arkadii, a potem przesłał notatkę do mnie. Wyobrażam sobie, że czuł się trochę zakłopotany.

      – Zakłopotany? Jak to?– zainteresowała się komendant Floty Ojczystej.

      – Bo widzisz, Brill to wszystko przewidział. Odmowę Arkadyjczyków i sprzeciw wobec żądań Chalabiego, tajemnicze zniknięcia arkadyjskich frachtowców z ładunkiem zyrydu, reakcję Arkadii. Zrobił analizę i portret psychologiczny cesarza Chalabiego, opisał w skrócie historię sektora Arkadii i Tilleke. Niezłe opracowanie, trzeba przyznać. Rzecz w tym, moja droga, że Brill zasugerował nawet, że jeden z pomniejszych sektorów zyska doskonałą okazję, aby zapewnić sobie zapas zyrydu. Ten sektor zaoferuje jednostkom Arkadii militarną ochronę, gdy będą przemieszczały się przez przestrzeń Tilleke.

      Douthat uniosła brwi w zdumieniu.

      – Przewidział, że Dezeci zaproponują wojskową eskortę?

      – Aż tak dobry nie jest – zaśmiał się Teehan. – Właściwie typował, że najprawdopodobniej będzie to Cape Breton, ale nie mam mu tego za złe. Pokazałem raport admirałowi Giuncie, a on kazał mi zabrać porucznika na odprawę.

      – Aha… – Douthat przymknęła oczy z namysłem. – Chwała dla młodego porucznika Brilla. A czy nasz utalentowany młody porucznik przewidział, co stanie się potem?

      Teehan skrzywił się na to pytanie.

      – No cóż, w tym problem. Twierdzi, że Tilleke zaatakują Arkadię. Bardzo się przy tym upiera.

      – Co za brednie! – prychnęła admirał Floty Ojczystej.

      Teehan skrzywił się ironicznie.

      – I to z ust takiego dziecka, co?

      ***

      Na korytarzu admirał Skiffington szedł w towarzystwie nowo mianowanego adiutanta, swojego syna, porucznika Granta Skiffingtona. Admirał dostrzegł, że jego syn marszczy brwi.

      – O co chodzi?

      Grant pokręcił głową.

      – Nie wiem… Chodzi mi o to, co się stanie, jeżeli Tilleke naprawdę zaatakują. Nie mamy pojęcia, z jakimi siłami będziemy się mierzyć. Admirał Teehan powiedział…

      – Teehan jest jak stara baba, boi się własnego cienia. – Ojciec machnął ręką. – Nie martw się, Druga Flota poradzi sobie ze wszystkim, co mogą nasłać Tilleke. Konstrukcje naszych okrętów i rozwiązania techniczne wyprzedzają Cesarstwo o wiele lat.

      – Ale powiedziałeś, że potrzebujesz Trzeciej Floty! – oburzył się jego syn.

      Admirał poczuł rozczarowanie niedomyślnością syna, ale starał się to ukryć.

      – Każda sytuacja to okazja wyjaśnił cierpliwie. – Jeżeli Tilleke zaatakuje Arkadię, dopilnuję, aby Trzecia Flota znalazła się pod moim dowództwem. W końcowym rozrachunku nie tylko pokonam cesarza, lecz na dodatek zapewnię sobie na stałe dowództwo nad Trzecią.

      Grant Skiffington zamyślił się nad słowami ojca. Admirał chyba dostrzegł wyraz jego twarzy, bo parsknął śmiechem.

      – Zapamiętaj, synu, do odważnych świat należy. Tylko tacy zwyciężają!

      Rozdział 15

      952 rok pd.

      W sektorze Victorii

      Służyła już trzy miesiące na pokładzie pancernego krążownika „Nowa Zelandia”. Właśnie wtedy Emily odkryła, że potrafi być wredną suką… i sprawia jej to ogromną przyjemność. Zanim jednak do tego doszło, przeżywała prawdziwe katusze.

      Jej największym oprawcą okazał się niski, gruby i łysy porucznik-wesołek przeniesiony tymczasowo z niszczyciela „Cape Town”. Został instruktorem dla dwudziestu nowych oficerów na „Nowej Zelandii”. Nazywał się Alexander Rudd. Kiedy stanął na mównicy w sali szkoleniowej, wytarł czoło chusteczką. Ciągle się pocił i musiał wycierać twarz.

      Emily zastanawiała się, jak ktoś taki zdołał przetrwać Camp Gettysburg. Sierżant Kaelin pożarłby go żywcem.

      Porucznik Rudd rozpiął kołnierzyk i wytarł twarz.

      – No dobra, słuchajcie. Witajcie we Flocie Ojczystej. Oto żłobek dla oficerów taktycznych. Przez trzy miesiące nauczycie się zasad taktyki, uzbrojenia, manewrów bojowych, kombinacji użycia broni i przynęty oraz walki w różnych okolicznościach, od starć w pojedynkę po bitwy oddziałami. Przez najbliższy miesiąc lub trochę dłużej każdy z was będzie „kapitanem” własnego niszczyciela. – Uśmiechnął się. – Wasze pierwsze zadanie to nazwać swój okręt. Gdy tylko to zrobicie, macie załadować broń na jednostkę, a potem przygotować się do ataku na mnie.

      – W pojedynkę po kolei czy wszyscy razem? – zapytała odważnie Laura Salazar. Była wysoka, z porażająco rudymi włosami i bladą cerą. Emily poczuła się przy niej jak karzeł, na dodatek niechlujny.

      – To zależy całkowicie od was – odparł Rudd. – Jeżeli chcecie, możecie koordynować się nawzajem. W sumie nawet do tego zachęcam.

      Jeden ze słuchaczy, Andrew Lord, spojrzał z powątpiewaniem na swój ekran.

      – Skąd mamy wiedzieć, który okręt jest pana?

      – Na razie wszystkie jednostki są oznakowane kolorami: niebieski dla przyjaznych, czerwony dla wrogich, żółty dla nieznanych i oczywiście jasnopomarańczowy dla zniszczonych. – Ostatnie słowa wywołały niedowierzające śmiechy na sali. Po miesiącach w Camp Gettysburg wszyscy aż za dobrze pamiętali jasnopomarańczowe migotanie. – Tyle że tutaj nie używamy do wskazania zniszczonego okrętu NZP czy czegoś równie uroczego. Kiedy nasza jednostka ulega zniszczeniu, wysyła automatycznie specjalnego, szybkobieżnego drona, który nadaje kod Omega. Co znaczy, że okręt jest martwy. Jego załoga nie żyje. – Rudd zawiesił głos, aby dać słuchaczom czas na zrozumienie, o co dokładnie chodzi. – Dron z kodem Omega nada również całą transmisję z ostatniej godziny okrętu – dane z mostka i systemów detekcyjnych, żeby można było się dowiedzieć, co dokładnie się stało.

      Każdy z dziesięciu przyszłych oficerów dostał własny „okręt” – stanowisko wypełnione ekranami czujników. Emily usiadła przy prostej konsoli, z której mogła sterować generowanym komputerowo niszczycielem. Ruchami joysticka mogła zmieniać kierunek jego lotu lub uruchamiać dostępne uzbrojenie. Jeden ekran pokazywał prosty panel odczytu i stanu czujników, kolejny – stan okrętu. Przypominało to ekran gry komputerowej i wydawało się równie proste. Dodatkowo jednak na środku sali wyświetlił się duży holograficzny obraz, pokazujący wszystkie okręty przyszłych oficerów taktycznych w przestrzeni trójwymiarowej. Emily założyła słuchawki i zajęła się sprawdzaniem, jak połączyć się z resztą studentów.

      – No dobra. Oto, co zrobimy – usłyszała stanowczy głos Laury Salazar, która bez wahania przejęła komendę nad pozostałymi uczniami. Nikt nie zaprotestował, większość pewnie czuła ulgę, że ktoś ma plan i przejmie odpowiedzialność. – Każdy z naszych niszczycieli dysponuje trzydziestoma pociskami, a w jednej salwie może wystrzelić dziesięć. Jeżeli załadujemy wszystkie pociski, pomijając ślepaki i przynęty, i wystrzelimy równocześnie, wyjdą nam trzy salwy po sto pocisków. To powinno zniszczyć jego obronę i pokonać okręt.


Скачать книгу