Zgiełk wojny. Tom 1. Kennedy Hudner
W ośrodku szkoleniowym Floty na Aberdeen
Przez kolejne dwa miesiące Kompania Niebieskich spędzała na poligonie sześć dni w tygodniu. Trenowano zasadzki, natarcia na wybrane cele, długie patrole w strefach bezpośredniego ostrzału i tym podobne. Codziennie instruktorzy wybierali rekrutów, aby pełnili podczas tych ćwiczeń funkcje oficerów. Emily dość szybko zorientowała się, że rekrutów stawiano przed problemem, lecz nie uczono, jak taki problem rozwiązać – to następowało dopiero podczas następnych ćwiczeń. W pierwszym tygodniu dano im kompas i mapy, a potem oddziały wysłano na długi marsz przez sześć wyznaczonych punktów kontrolnych. Wszyscy beznadziejnie zabłądzili, a w jednym przypadku zawędrowali tak daleko poza poligon, że nie natrafili na ani jednego przeciwnika. Wrócili do obozu spóźnieni, gdy skończyła im się woda i jedzenie. Byli wyczerpani. Następnego dnia odbyły się zajęcia z czytania map i orientacji w terenie. Emily słuchała z uwagą, zapamiętywała swoje błędy z poprzedniego dnia i przysięgała sobie, że choćby miała popełnić jeszcze mnóstwo pomyłek, zabłądzenie nie będzie już nigdy jedną z nich.
Kolejnym ćwiczeniem okazały się starcia pod ostrzałem, po których wszyscy znowu uważali na lekcji o tym, jak prawidłowo celować z bull pupa. Podczas starć na poligonie większości wyczerpały się źródła zasilania, dzięki czemu nauczyli się, żeby nigdy nie zapomnieć o pobraniu zapasowych z kwatermistrzostwa. Nauczyli się też, że woda jest zbyt ciężka i noszenie trzech manierek nigdy się nie sprawdza, ale napełniać dwie należy przy każdej możliwej okazji. A przede wszystkim nauczyli się nigdy, przenigdy nie rezygnować z okazji do snu.
Bardzo dobrze się także poznali. Dowiedzieli się, który z rekrutów nigdy nie narzeka, a który robi to zawsze, kto wrzeszczy i używa siły, kto słucha uważnie i myśli, jak rozwiązać problem, zanim przystąpi do działania. I na kim przede wszystkim można polegać.
Jednak ulubieńcem Emily został Hiram Brill ze względu na swoją czystą przebiegłość. Niezdarny i cherlawy, zawsze powolny w mowie – tak właśnie ukrywał umysł szachisty i wyczucie strategii. Misja Kompanii Niebieskich była prosta: utrzymać centrum łączności. Budynek znajdował się przy niewielkim skupisku drzew na płaskim terenie. „Wrogiem” zostały Kompanie Zielonych i Złotych, dwustu żołnierzy przeciwko setce Niebieskich. Punkt ewakuacji był oddalony o piętnaście mil. Aby dotrzeć do celu, Niebiescy musieli przemaszerować przez pofałdowany, leśny teren.
Kiedy Brill otrzymał dowództwo w tym zadaniu, usiadł nad mapą topograficzną obszaru działań, którą wykradł z obozowej biblioteki. Studiował tę mapę przez dwadzieścia minut, po czym podzielił kompanię na pięć grup po dwadzieścia osób. Przejrzał swój notes, wywołał nazwiska piętnastu ludzi, którzy w szkole uprawiali biegi długodystansowe, kazał im się pozbyć całego wyposażenia oprócz karabinów, dwóch zapasowych zasilaczy, jednej polowej racji żywnościowej i butelki wody. Dowódca oddziału dostał lornetkę i radio.
– Będziecie przynętą – wyjaśnił Brill. Głos miał silny, ale Emily dostrzegła, że twarz Hirama zrobiła się biała jak pasta do zębów. – Zieloni i Złoci wyruszyli pół godziny temu do bazy na zboczu o piętnaście mil stąd. A wy jesteście szybsi i bardziej wytrzymali niż wszyscy inni w naszej kompanii. Musicie dotrzeć do wroga i odciągnąć go jak najdalej stąd, dzięki czemu zyskamy na czasie i zdołamy go zdziesiątkować, zanim tu dotrze. Ruszajcie jak najszybciej, znajdźcie Zielonych i Złotych. Wyślijcie trzech najlepszych biegaczy przodem, na zwiad. Gdy tylko znajdziecie wroga, zajmijcie dogodne pozycje do pierwszej zasadzki. Nękajcie ich, ile się da! Strzelajcie, jakbyście mieli do dyspozycji całą amunicję na świecie! Początkowo będą zaskoczeni, ale potem ruszą na was. Gdy tylko do tego dojdzie, wycofajcie się! Zostańcie blisko wroga, ale stale się cofajcie. Chcę, żeby przeciwnik was gonił. Jeżeli tego nie zrobi, zaatakujcie znowu. – Zaznaczył punkt na mapie. – Kiedy znajdziecie się tutaj, przy tym paśmie wzgórz, kolejny oddział przejmie rolę przynęty. Wtedy przerwijcie walkę i wróćcie tutaj. W tych miejscach będzie na was czekało jedzenie i woda. Nie przejadajcie się, napijcie się i ruszajcie. Nie próbujcie niczego zabierać ze sobą, po prostu wracajcie do mnie.
Drugi oddział-przynęta miał nękać i wycofywać się przez trzy mile, a potem przerwać walkę i ustąpić miejsca trzeciej grupie. W ten sposób Zieloni i Złoci żołnierze wciąż musieli stawiać czoła wypoczętym obrońcom, którzy bez obciążenia poruszali się zwinnie i szybko.
Zadziałało jak zaklęcie. Żołnierze z Kompanii Zielonych i Złotych, obciążeni pełnym wyposażeniem, zdołali przejść zaledwie cztery mile, gdy natknęli się na pierwszą drużynę Niebieskich, i stracili dziesięciu ludzi jako NZP, zanim zdołali przeprowadzić kontratak. Nie mogli jednak dogonić chyżostopych Niebieskich. Coraz więcej Zielonych i Złotych ginęło, a mimo to parli naprzód. Udało im się zranić paru Niebieskich, nawet kilku zabić, ale drogo płacili za każde takie zwycięstwo. Dzień był upalny, napastnicy coraz mocniej to odczuwali. Złoty dowódca ostrzegał żołnierzy, żeby zwolnili i nie dali się zamęczyć, ale Zielony poganiał swoich, aby parli naprzód, a gdy Niebiescy pozbawiali go kolejnych podwładnych, wywrzaskiwał inwektywy na obrońców. Wkrótce bardziej wytrzymali żołnierze znaleźli się na czele, podczas gdy słabsi zostali w tyle. Kontrola nad kompaniami zaczęła spadać, rozkazy nie docierały. W niedługim czasie kompanie wroga rozproszyły się w kilka niezorganizowanych grup, o wiele mniej groźnych niż zwarta siła dwustu żołnierzy.
Po długich, upalnych dziesięciu godzinach od oddania pierwszych strzałów dowódca Zielonych doprowadził pierwsze szeregi swojego wojska do wzgórza wznoszącego się obok centrum łączności. Do tego czasu atakujący stracili dziewięćdziesięciu żołnierzy, podczas gdy Niebiescy tylko dwudziestu. Na dodatek siły napastników rozproszyły się na przestrzeni niemal pięciu mil. Zamiast poczekać, aż grupa się znowu zbierze (dowódca Złotych skręcił kostkę sześć mil wcześniej), dowódca Zielonych wydał rozkaz ataku. Miał do dyspozycji czterdziestu ludzi. Zmęczony, głodny i chętny do natychmiastowej, brawurowej szarży na cel, dowódca Zielonych nie pofatygował się, żeby zrobić rekonesans. I dlatego stracił ostatnią szansę na ocalenie siebie i swoich ludzi.
Z kryjówki w okopie Brill obserwował przeciwników wynurzających się zza drzew. Wytarł spocone dłonie o spodnie i włączył radio.
– Wróg jest już niemal w zasięgu pewnego ostrzału. Czekać na mój rozkaz.
Obrońcy pod dowództwem Brilla odczekali, aż żołnierze wroga znajdą się na otwartej przestrzeni, a potem wyskoczyli ze stanowisk, które wykopali wokół centrum łączności. W ciągu trzech brutalnych minut pozbyli się wszystkich napastników. Nie przeżył ani jeden z atakujących, spoczęli na poligonie, a ich kombinezony zaczęły błyskać na pomarańczowo.
Nadal pozostało jednak ponad siedemdziesięciu żołnierzy z Kompanii Złotych i Zielonych, którzy zostali wcześniej w tyle, prowadzeni przez kulejącego dowódcę. Brill przez radio wydał rozkaz i niewielkie oddziały ukryły się w lesie, a potem zaczęły się podkradać na tyły wroga. Dowódca Złotych poprowadził swoje siły do zagajnika w pobliżu centrum łączności. Jednak gdy tam dotarł, zaskoczył go widok tak wielu NZP leżących na otwartym polu poniżej. Za to nie było ani jednego Niebieskiego. Czy Niebiescy zostali odciągnięci? Czy centrum łączności pozostało bez obrony i wystarczy je tylko zająć?
Dowódca Złotych zachował ostrożność, obawiając się pułapki. Rozstawił swoich ludzi w tyralierę, zanim wyszli spod osłony, jaką zapewniał zagajnik. Nie widzieli Niebieskich, którzy skradali się za nimi, a potem zajęli dogodne pozycje wśród drzew i przygotowali się do ostrzału.
Brill odczekał, aż wszyscy przeciwnicy znaleźli się na otwartym terenie, po czym wydał przez radio kolejny rozkaz i skrył się w swoim okopie. Niebiescy otworzyli ogień w plecy przeciwników. Dowódca Złotych rozkazał swoim ludziom, żeby się odwrócili i odpowiedzieli ogniem na ogień, ale wtedy główne siły obrońców centrum łączności wynurzyły się z okopów i po raz