Zgiełk wojny. Tom 1. Kennedy Hudner

Zgiełk wojny. Tom 1 - Kennedy Hudner


Скачать книгу
lornetkę i spoważniał.

      – Jest twarda, Andy? – zwrócił się do sierżanta po imieniu.

      Kaelin wzruszył ramionami.

      – No cóż… Przekonamy się podczas tej misji, prawda?

      – Czy chociaż jednej grupie udało się zakończyć tę misję sukcesem?

      – Nie, majorze. Ale zawsze kiedyś jest ten pierwszy raz.

      Korber wydął usta.

      – Kto będzie dzisiaj dowódcą kompanii?

      Kaelin wyszczerzył się jak wilk.

      – Skiffington.

      Major pokręcił głową z westchnieniem.

      – Złośliwość to twoje drugie imię, Andy.

      ***

      Na placu apelowym Emily zerknęła na zegarek – zostało dziesięć minut. Grant Skiffington stanął nieopodal. Podbiegła do niego.

      – Hej, Skiff, poczekaj! Istnieje duża szansa, że to ustawka do niespodziewanej misji. Musisz przekazać wszystkim, żeby założyli kombinezony bojowe z pełnym wyposażeniem. I z dodatkowymi zasilaczami oraz jedzeniem.

      Skiffington zatrzymał się i odwrócił. Uśmiechnął się do Emily protekcjonalnie.

      – Z zaplanowanych zajęć na strzelnicy wywnioskowałaś, że czeka nas niespodziewana misja. A możesz mi powiedzieć dokładniej, jak do tego doszłaś?

      – Hiram uważa, że zostaniemy wysłani na naprawdę poważne ćwiczenia.

      Skiffington wydął usta i skinął głową.

      – A, no tak – prychnął z sarkazmem. – Skoro Brill tak uważa, bez wątpienia musi to być prawda?

      Wyprostował się na całą swoją wysokość. Wyglądał na silnego i sprawnego, bardziej przypominał wzorowego żołnierza niż Brill, który stał obok i garbił się wyraźnie. Ten kontrast sprawiał, że słowa Hirama wydawały się niezbyt udanym żartem.

      – Sierżant Kaelin nigdy nie dał nam pięciu dni lekkich obowiązków – zauważył obronnym tonem. Emily aż się skrzywiła.

      Skiffington wyśmiał ich z nieskrywaną niemal pogardą.

      – Chcecie, żeby każdy zabrał dodatkowo trzydzieści funtów obciążenia, bo sierżant był miły? Wiecie, że to zabrzmiało jak majaczenie szaleńców, prawda?

      Na policzkach Brilla wykwitły dwie czerwone plamy. Cookie Sanchez przepchnęła się naprzód i stanęła ze Skiffingtonem niemal nos w nos.

      – Okaż trochę szacunku, nadęty gnojku – warknęła. – Kiedy nieustannie zajmowałeś się wystawianiem naszych tyłków na odstrzał, Hiram załatwił dwie wrogie kompanie. Masz jaja, Skiffy, przyznaję bez bicia, ale brakuje ci rozumu. Hiram to bystrzak, rozumiesz? Jeżeli mówi, że sierżant nas w coś wpakuje, mnie to wystarczy.

      Emily popatrzyła na Cookie z zaskoczeniem. Zdaje się, że dziewczyna broniła kogoś więcej niż tylko przyjaciela. Z jej głosu i mowy ciała przebijała wyraźna zaborczość. Skiffington zerknął na nią, potem na Brilla, wreszcie znowu na Cookie. W kącikach jego ust zadrżał uśmiech.

      – No, no – wycedził. – Kto by pomyślał? Kujon i amazonka.

      Emily wyczuła, że Cookie jest bliska ataku.

      – To tylko przezorność, Skiff – odezwała się cicho w nadziei, że uda się rozładować napięcie. Inni członkowie Kompanii Niebieskich zerkali na siebie nerwowo. Nikt się nawet nie uśmiechnął. Niektórzy wyglądali na zaniepokojonych. Jednak to Skiffington był dowódcą i na pewno nie życzył sobie, aby ktokolwiek otwarcie mu się sprzeciwiał. Zwłaszcza publicznie.

      Parsknął z rozbawieniem.

      – Idziemy na strzelnicę. Możecie zabrać dowolne wyposażenie, tylko potem niech nikt nie narzeka, że mu ciężko.

      Godzinę później kompania została przewieziona na poligon strzelniczy. Na zbiórce okazało się, że ponad trzydziestu kadetów założyło pełny osprzęt bojowy. Sierżant Kaelin z niedowierzaniem pokręcił głową.

      – Widzę, że niektórzy z was albo są głusi, albo po prostu głupi. Albo lubią, żeby ich karać – zauważył z ironią.

      Emily nie była pewna, ale mogłaby przysiąc, że gdy to mówił, patrzył właśnie na nią. Poczuła przypływ zwątpienia. A jeżeli się myliła?

      „Pieprzyć to” – pomyślała. „Jeżeli się pomyliłam, to trudno”.

      Cookie podchwyciła jej spojrzenie i mrugnęła porozumiewawczo na pokrzepienie. Brill patrzył nieruchomo przed siebie i zaciskał zęby.

      Po półtorej godziny ćwiczeń z celności strzałów sierżant Kaelin zagwizdał i krzyknął:

      – Przerwać ogień! Przerwać ogień! Kompania Niebieskich plutonami na ciężarówki. Wracacie do bazy na obiad, a potem zaczynacie pakowanie sprzętu. Ruszać się, rekruci!

      Gdy wsiadali na ciężarówki, Skiffington posłał Emily ironiczny uśmieszek, jakby chciał powiedzieć: „A nie mówiłem?”. Kolumna samochodów ruszyła krętą, żwirowaną ścieżką, która łączyła się z główną drogą do ośrodka. Emily znalazła się w trzeciej z pięciu ciężarówek. Kiedy pojazd zaczął kołysać się i podskakiwać na wybojach, dziewczyna zerknęła na zegarek. Właśnie minęło południe, w brzuchu zaburczało jej z głodu. Popatrzyła na Brilla. Ale ten tylko przepraszająco wzruszył ramionami.

      – Wybacz – burknął zawstydzony.

      – Nie waż się przepraszać, skarbie – odezwała się Cookie, która siedziała naprzeciw. – To jeszcze nie koniec. Ta droga ciągnie się przez dziesięć mil albo więcej. Doskonały teren na zasadzkę. Lepiej odbezpiecz broń i rozglądaj się uważnie.

      Emily parsknęła śmiechem. No jasne!

      – Hej, ludzie! – zawołała do pozostałych. – Broń w gotowości! Obserwujcie drzewa, czy nie ma tam nieprzyjaciół.

      Pozostali członkowie plutonu spojrzeli na nią ze zdziwieniem. Trzy osoby pokręciły głowami z niechęcią i wróciły do rozmowy, ale reszta posłusznie przygotowała broń i odwróciła się na ławkach, aby mieć lepszy widok.

      Zasadzka była dwie mile dalej. Strzały huknęły zza kępy drzew, a pierwsza ciężarówka zabuksowała przy hamowaniu. Na pace ludzie krzyczeli po trafieniach, dwóch rekrutów zaczęło migotać na pomarańczowo.

      – No i teraz mamy zabawę! – wrzasnęła radośnie Cookie, mierząc w drzewa.

      Hiram Brill spojrzał na Emily.

      – Bogu niech będą dzięki – westchnął.

      W głowie Emily kłębiły się gorączkowe myśli.

      „Droga jest zamknięta. I pewnie przez całą długość czekają kolejne zasadzki”.

      Strzelanina zakończyła się w niecały kwadrans. Skiffington szybko zorganizował swoich żołnierzy i przypuścił atak na czających się przeciwników. Okazało się, że to Kompania Zielonych. Wycofali się do lasu, pozostawiając tylko kilku martwych lub rannych. Skiffington wrócił z pogoni za napastnikami uśmiechnięty od ucha do ucha i z karabinem na ramieniu.

      – Wychodzi na to, że jednak się dzisiaj zabawimy – powiedział do Emily.

      Posłała mu złowrogie spojrzenie, wściekła, że nie miał nawet na tyle przyzwoitości, żeby przeprosić za swoje wcześniejsze zachowanie. Skiffingtona mało to obeszło, cieszył się tylko, że znowu będzie walczył.


Скачать книгу