Zgiełk wojny. Tom 1. Kennedy Hudner
was w rozpoznawaniu różnych zasadzek? Żebyście wiedzieli, jak zaskoczyć wroga! Nie przyszło wam do głowy, że wróg też pragnie was zaskoczyć? Szkolimy was na wojnę, ludzie! Nie na strzelnicę. Na wojnę! Czujność albo śmierć, tak jest na wojnie!
Wyciągnął mapę rozrysowaną na kawałku jakiegoś afisza.
– No dobra, nowe rozkazy! – Wskazał na dół mapy. – Jesteście tutaj, około dwóch mil od głównej drogi. Główna droga prowadzi najpierw na wschód do rzeki Dunloe, potem ciągnie się wzdłuż jej brzegu, a dalej skręca na północ-północny zachód do mostu Killarney. Cały ten odcinek ma czterdzieści mil.
Emily widziała mapę. Droga nad rzeką wiła się w duże S, w dole zakręcała w stronę przeciwną do ruchu wskazówek zegara, aż docierała do mostu Killarney, za którym znowu skręcała na północny zachód. Znajdowali się na dole tego wielkiego S. Oczywiście po prostej był to znacznie krótszy odcinek, ale teren składał się ze stromych wzgórz pomiędzy bagniskami. Sierżant Kaelin znowu zaczął mówić i Emily skupiła uwagę na jego słowach.
– Zadaniem Kompanii Niebieskich będzie ochrona przejścia przez rzekę dla Kompanii Złotych. Złoci prowadzą konwój ciężarówek, który musi dotrzeć do skrzyżowania Czterech Dróg… – Wskazał na miejsce znajdujące się jakieś dwie mile za mostem Killarney. – Żeby wypełnić zadanie, musicie wiedzieć, że ciężarówki będą przy Czterech Drogach za dwadzieścia cztery godziny, licząc od teraz. Mostu Killarney bronią wrogie siły. Przydzielono wam do łączności kanał trzeci, radio Złotych nadaje na kanale czwartym. Będziecie mogli się skontaktować z Kompanią Złotych, gdy znajdzie się pięć mil od was.
Popatrzył na Granta Skiffingtona.
– Panie Skiffington, dostał pan rozkazy! Jestem tutaj tylko jako obserwator. Przeprowadzi pan swoją misję, jak uzna za stosowne. Aby dodać grze trochę rumieńców, powiem tylko, że ci, którzy zwyciężą, dostaną dwa tygodnie wolnego przed rozpoczęciem zajęć w szkole Floty. – Ostatnie słowa wywołały podekscytowane szepty i przynajmniej jeden okrzyk radości.
Ku oburzeniu Emily Skiffington rozkazał, aby wszyscy wrócili na ciężarówki. Kobieta podeszła do niego i powiedziała cicho:
– Skiff, droga na pewno jest zablokowana. Na całej długości są zasadzki.
– Ale teraz, gdy już o nich wiemy, będziemy przygotowani. Spokojnie, Tuttle. Gdy tylko przedrzemy się przez zasadzki i znajdziemy za przeciwnikiem, szybko dotrzemy do mostu.
Emily pomyślała, że gdyby sama broniła mostu, ustawiłaby zasadzki co milę. Z każdym atakiem Kompania Niebieskich traciłaby ludzi, nawet jeśli tylko kilku. Tyle by wystarczyło, ponieważ do mostu dotarłyby już siły tak nieliczne, że niewiele mogłyby zrobić.
– Skiff, popatrz na mapę – poprosiła z naciskiem. – Możemy przeciąć teren…
– Panie Skiffington – zawołał sierżant Kaelin. – Ma pan zadanie do wykonania! Niech pan zdobędzie most!
Skiffington uśmiechnął się ironicznie.
– Grają naszą piosenkę, Tuttle. Czas ruszać. – Wsunął mapę do kieszeni. – Wszyscy na ciężarówki!
A potem spojrzał złośliwie na Emily.
– Ty też, Tuttle.
Emily ruszyła do swojej ciężarówki z rumieńcem na policzkach i zaciśniętymi ustami.
– Problemy, Tuttle? – zapytał sierżant. Odwróciła się do niego z wściekłością.
– Miał pan tylko obserwować, sierżancie, prawda? Więc dlaczego pan judzi Skiffingtona?
Sierżant wzruszył ramionami.
– Zawsze ktoś kogoś judzi, Tuttle. Przyzwyczajaj się.
Kompania dojechała do rzeki, skręciła na północ i zgodnie z przewidywaniami natrafiła na zasadzkę. Emily oszacowała, że znaleźli się pod ostrzałem co najmniej trzydziestu żołnierzy. Skiffington próbował zorganizować szybki kontratak, ale zbyt późno się zorientował i ostrzał przyszpilił ludzi do ciężarówek, a zastosowanie jakiejkolwiek taktyki wymagałoby czasu. Wreszcie udało się odciągnąć zasadzkę, napastnicy zostali zmuszeni do odwrotu. Pozostawili jedną uśmiechniętą rekrutkę. Jej uniform migotał na pomarańczowo. Pomachała im. Kompania Niebieskich w zasadzce straciła pięć osób, a siedem zostało rannych, jednak najgorsze było to, że zmarnowali ponad dwie godziny.
Emily znowu próbowała namówić Skiffingtona, żeby opuścił drogę.
– Wróg nas wykończy, jeżeli nadal będziemy jechać drogą! Kiedy dotrzemy do celu… o ile w ogóle tam dotrzemy… nie będziemy mieli dość ludzi, żeby przejąć most!
Skiffington zastanowił się, wyjął swoją mapę i przyjrzał się uważnie. Emily wskazała na alternatywny szlak przecinający okolicę.
– To nie będzie przyjemny spacerek – przyznała – ale trudniej nas będzie wypatrzyć na tych wzgórzach, daleko od tej cholernej drogi. A przy odrobinie szczęścia może nawet uda się zaskoczyć przeciwnika.
Sierżant Kaelin zmarszczył brwi i spojrzał na zegarek.
– Czas ucieka, panie Skiffington. Pan dowodzi. Ma pan misję do wykonania, a od celu dzieli pana spora odległość. Co zamierza pan zrobić? – rzucił.
Skiffington wskazał na drogę przed nimi.
– Tam jest wróg, Tuttle. Nie zabijemy go, jeżeli nie będziemy walczyć. – Podniósł głos, aby inni mogli go usłyszeć. – Wszyscy na ciężarówki! Ruszamy dalej!
Sierżant Kaelin westchnął i pokręcił głową.
– Zła odpowiedź, rekrucie. – A gdy Skiffington zamrugał zaskoczony, sierżant wyciągnął niewielkie pudełko i nacisnął guzik. Uniform Skiffingtona zaczął migotać na pomarańczowo.
– Wasz oficer dowodzący właśnie został zabity przez snajpera! – Kaelin spojrzał na Emily. – Przejmujesz dowodzenie, Tuttle. – Zerknął na zegarek. – Masz dwadzieścia jeden godzin i dwadzieścia minut, żeby zakończyć misję.
Emily wytrzeszczyła oczy i rozdziawiła usta, a wtedy sierżant Kaelin mrugnął do niej porozumiewawczo i odszedł.
Starając się zwalczyć panikę, Emily szybko oszacowała swoje siły. Miała do dyspozycji dziewięćdziesięciu czterech żołnierzy, w tym siedmiu rannych. Tylko trzydziestu miało racje żywnościowe, wodę i dodatkowe zasilanie do karabinów. Szybko ściągnęła z „martwych” zasilacze i racje żywnościowe, również od rekrutki z Kompanii Czerwonych, która poległa w zasadzce. Dziewczyna miała też dwie manierki wody. Emily zabrała je wraz z czterema racjami żywnościowymi. NZP wyciągnęła rękę.
– Nazywam się Susan Matt – przedstawiła się. – Zapowiada się interesująca potyczka. Powodzenia.
– Nie przypuszczam, że powiesz mi, gdzie są Czerwoni, co? – zapytała Emily.
Matt wskazała na swój błyskający kombinezon.
– Martwi nie mówią – oznajmiła z powagą, a potem parsknęła śmiechem.
Emily podzieliła swoją kompanię na pięć plutonów i zaczęła się zastanawiać, kogo mianować na dowódców tych oddziałów. Jeden wybór był prosty – Cookie Sanchez. Potem Emily odciąg-nęła Hirama Brilla na bok.
– Chciałbyś dowodzić plutonem? – zapytała cicho, aby nikt inny nie usłyszał.
Na spoconym czole Brilla pojawiły się nowe krople, a z twarzy odpłynęła krew.
– Słuchaj, Em… Emily – wyjąkał. – Jeżeli trzeba, zrobię to, ale wolałbym być twoim oficerem doradczym