Star Force. Tom 7. Unicestwienie. B.V. Larson

Star Force. Tom 7. Unicestwienie - B.V. Larson


Скачать книгу
znaleźliśmy się zaledwie dziesięć godzin od orbity, Marvin przyszedł się ze mną skonsultować. Nie mógł ustać spokojnie. Jego metalowe macki tłukły o pokład jak ryby rzucające się po dnie łodzi. Bardzo mnie to rozpraszało, ale już widywałem go w takim stanie. Był czymś podekscytowany.

      – O co chodzi, Marvinie? – zapytałem. – Wyglądasz, jakbyś miał się zaraz zsikać.

      – Odniesienie niejasne. Ja nie oddaję moczu. W rzeczywistości posiadam w swojej konstrukcji bardzo niewiele płynów, wyjątek stanowią co najwyżej zasobniki smaru. Czy sugeruje pan, pułkowniku, że zaczęły przeciekać? A może to jakaś zręczna aluzja do moich odkryć?

      Zaśmiałem się pod nosem.

      – To idiom. Ja tylko sugeruję, że jesteś podekscytowany i pobudzony.

      Zlustrował mnie kamerami.

      – Potrafi pan to wywnioskować z moich zachowań?

      – Tak. A teraz mów, co chcesz powiedzieć. Mam do przejrzenia mnóstwo danych.

      – Dokładnie o nie mi chodzi, sir. Myślę, że jest w nich coś, co przegapiliśmy.

      Dopiero teraz przykuł moją uwagę.

      – Słucham.

      – Wszystko sprowadza się do moich wcześniejszych badań geologicznych poświęconych pomniejszym ciałom niebieskim układu. Pamięta pan, jak wkroczyliśmy do układu i go przeskanowaliśmy? Porównałem tamte wyniki z danymi ze skanów, które obecnie wykonujemy, odkąd wlecieliśmy do układu Thora.

      – Co odkryłeś?

      – To bardzo ciekawe. Istnieje rozbieżność w danych o trzecim z księżyców, Yale. Różnica masy.

      Zmarszczyłem brwi.

      – Masy? – zapytałem. Nagle dotarło do mnie znaczenie jego wcześniej uwagi, tej o zręcznej aluzji. Marvin miał na myśli, że świat naprawdę zaczął przeciekać. – Więc... planeta jest mniejsza niż przedtem?

      – Tak – powiedział.

      – Co może powodować taką zmianę?

      – Przeciek, rzecz jasna.

      Patrzyłem na niego przez chwilę, aż wreszcie załapałem. Odwróciłem się do ekranów i zacząłem przeglądać mapy i modele.

      – Mówisz, że ich oceany wyciekają – powiedziałem. – Od jak dawna?

      Macka z kamerą zawisła mi nad lewym ramieniem i popatrzyła razem ze mną na stół. Wiedziałem, że w ten sposób Marvin spoglądał na coś z mojej perspektywy. Robił tak od czasu do czasu – zaglądał ludziom przez ramię jednym ze swoich licznych oczu. Pomagało mu to zrozumieć, o czym mowa podczas omawiania bodźców wzrokowych, bo mógł patrzeć na to samo, co my. Dla większości było to niepokojące, ale ja wiedziałem, po co to robił, i nie miałem nic przeciwko temu. Marvin oglądał świat inaczej niż ludzie. Posiadał o wiele więcej oczu – prawdę mówiąc, ta liczba się zmieniała. W przeciwieństwie do ludzi, którzy byli stworzeni do obserwacji otoczenia z jednego punktu naraz, Marvin robił to z wielu miejsc jednocześnie. Jego kamery nie mogły się równać z naszymi oczami, ale nadrabiał ich ilością.

      Z powodu tej sporej różnicy w postrzeganiu i przetwarzaniu obrazu jego perspektywa była odmienna. Zamiast oglądać jedynie rzecz, o której mówiliśmy, lubił korzystać ze swoich kamer do wczucia się w mój punkt widzenia. Nie był zbyt dobry w empatii jako takiej, ale świetnie wychodziło mu naśladowanie cudzych zachowań.

      Wreszcie znalazłem informacje, o których wspomniał. Był to stary plik zapisany wiele miesięcy temu.

      – Z tego wynika, że masa Yale wynosi o jeden procent mniej niż podczas pierwszych pomiarów. To niesamowite. Masz coś jeszcze, Marvin?

      Przysunął się bliżej.

      – Możliwe – powiedział.

      Spojrzałem na niego wyczekująco. Przyglądał mi się wieloma kamerami jednocześnie. Wiedziałem, że czeka, aż zadam kolejne pytania i pochwalę go za osiągnięcia. Taki już był – przepadał za tym, gdy błagało się go o fakty. Lubił też mieć swoje tajemnice. Zdarzało się, że wykorzystywał kluczowe informacje jako karty przetargowe, by uzyskać jakieś przywileje. Zwykle chodziło o zgodę na przeprowadzenie pokręconego eksperymentu.

      Na przestrzeni lat wypracowałem sobie metodę radzenia sobie z jego manipulacją i teraz zamierzałem z niej skorzystać.

      Na początek kiwnąłem głową i stuknąłem w ekran, zamykając plik.

      – Brawo, Marvinie – powiedziałem. – Chyba dosyć się już dowiedziałem. Odwaliłeś kawał dobrej roboty. Ponownie udowodniłeś, że słusznie zrobiłem, mianując cię swoim oficerem naukowym.

      Kamery Marvina przez chwilę przeskakiwały z pustego ekranu na moją obojętną twarz i z powrotem.

      – Nie życzy pan sobie zagłębić się w ten temat, pułkowniku Riggs? – zapytał.

      Wzruszyłem ramionami i sięgnąłem po kubek kawy z alg.

      – Jesteś oficerem naukowym. Podjąłeś decyzję. Zdałeś raport swojemu dowódcy i postanowiłeś, że usłyszał już wszystko, co warto wiedzieć. Ufam twojemu osądowi.

      – Miło mi to słyszeć, pułkowniku Riggs.

      – Świetnie. A teraz wybacz, ale mam kilka spraw, z którymi muszę się uporać przed wejściem na orbitę. Zostało już tylko parę godzin.

      – Sądzę, że jednak zostało coś jeszcze do omówienia.

      – Tak? – zapytałem, siląc się na znudzony wyraz twarzy. Uwagę skupiałem na kubku kawy, do której dodawałem śmietanki i cukru. Nienawidziłem śmietanki i cukru.

      Marvin sprawiał wrażenie rozczarowanego. Jego macki oklapły i przestały się miotać.

      – Owszem, istnieje jeden konkretny punkt, w którym dochodzi do wycieku.

      – Wiesz, gdzie się znajduje? – zapytałem.

      – Tak... Zawęziłem jego położenie do obszaru o powierzchni dwustu pięćdziesięciu kilometrów kwadratowych.

      Kiwnąłem głową. Z apatyczną powolnością wyciągnąłem rękę i stuknąłem w ekran. Wiedziałem, że nie mogę pozwolić sobie na okazanie żywiołowej ciekawości. Otworzyłem plik, ale jeszcze nie przeszedłem do odpowiedniego ekranu. Zamiast tego zrobiłem przerwę, by upić łyk kawy.

      Kawa z alg była dość paskudna już sama w sobie. Natomiast z dodatkiem cukru, zamiast smakować jak ścieki, smakowała jak słodkie ścieki. Skrzywiłem się, ale próbowałem ukryć obrzydzenie.

      Marvin przyglądał mi się, aż w końcu nie wytrzymał. Wyciągnął dwie macki i dotknął ekranu, robiąc zbliżenie i obracając glob Yale pod odpowiednim kątem. Uśmiechnąłem się. Jego macki stukały i drapały ekran dotykowy, aż w końcu wyświetlacz pokazał to, co powinien. Tymczasem kilka osób z mojego sztabu zauważyło naszą rozmowę i podeszło, żeby popatrzeć. Ignorowałem ich i udawałem, że rozkoszuję się kawą. „Świetnie się składa, że Marvin nie posiada zmysłu węchu” – pomyślałem. W przeciwnym razie od razu by się poznał na moim blefie.

      Ekran ukazywał region na powierzchni księżyca znany jako „Jasny Błękit”. Yale był w zasadzie pozbawiony charakterystycznych elementów krajobrazu. Posiadał chmury i jedynie skrawki polarnego lodu na biegunach. Nie było tam nic do oglądania poza bezkresnym oceanem.

      Jednak miejscami, tak jak w przypadku Jasnego Błękitu, dno oceanu znajdowało się bliżej powierzchni. W tym rejonie miała ona inny kolor. Większość świata pokrywała na tyle gruba warstwa głębokiej wody, że ocean zdawał się niemal czarny


Скачать книгу