Star Force. Tom 7. Unicestwienie. B.V. Larson
dla wszystkich.
Rozległo się kilka jęków zawodu, ale udałem, że ich nie słyszę.
– Kiedy drugi okręt będzie gotowy – ciągnąłem – wyślesz go do garnizonu w Heliosie razem z kolejnym skrzydłem myśliwców ze stacji. To powinno zrekompensować osłabienie ich sił. I zostań w układzie nawet po skonstruowaniu okrętów. Pod moją nieobecność odpowiadasz za obronę naszych kolonii.
Miklos gorliwie kiwnął głową.
– Zajmę się tym, sir.
Omal się nie roześmiałem. Gdy tylko dostał szansę na zbudowanie drugiego ze swoich ukochanych lotniskowców, natychmiast uleciała z niego cała złość. Nie można mu było odmówić oddania flocie.
– Yy, a kto ma objąć dowództwo nad pierwszym lotniskowcem, sir? – zapytał po chwili.
– Kapitan Sarin. Jest oficerem i czeka na przydział.
Kapitan Sarin miała ciekawą historię, która w dodatku przeplatała się z moją własną. Współpracowaliśmy od samego początku powstania Sił Gwiezdnych i w końcu staliśmy się sobie... bliscy. Zdaniem mojej dziewczyny Sandry, zbyt bliscy.
Sarin w ubiegłym roku odeszła ze służby u mnie i dołączyła do Crowa, co zapewniło jej rangę admirała. Wkrótce jednak opamiętała się i wróciła pod moją banderę, zdegradowana do stopnia kapitana. Obecnie dowodziła niszczycielem i miała pod sobą zaledwie sześcioosobową załogę. Wiedziałem, że dowództwo nad nowym okrętem uzna za awans, na który zresztą zasłużyła.
Kapitan Sarin dowiedziała się o zmianie planów i poprosiła o prywatne połączenie. Odebrałem w swojej kajucie, na pokładzie krążownika Lazaro, który na czas trwania tej misji miał być okrętem flagowym. Nasza niewielka flota była już w drodze. Przeciskaliśmy się właśnie przez pierścień prowadzący do układu Thora, wysyłając po kilka jednostek na raz.
– Pułkowniku Riggs?
– Witaj, Jasmine.
– Miklos właśnie przekazał mi wiadomość. Bardzo panu dziękuję! Nie rozczaruję pana, sir.
Rozmawialiśmy z kilkusekundowym opóźnieniem. Mój krążownik znajdował się już w układzie Thora i przyspieszał, oddalając się od pierścienia w kierunku gazowego olbrzyma, który okrążały księżyce Skorupiaków. Jasmine nadal znajdowała się na stacji.
– Wiem o tym, pani kapitan. Okręt jest brzydki i powolny, ale potężny.
Jasmine wyglądała ślicznie. Ciemne włosy, ciemne oczy, idealny nos oraz usta. Byłem nią oczarowany, odkąd pierwszy raz ją spotkałem. Była drobna i cicha, ale twardsza, niż się wydawało. Była też zawsze, ale to zawsze kompetentna.
– Ma pan dla mnie jakieś specjalne rozkazy, pułkowniku?
– Tak – powiedziałem. – Proszę skończyć budowę okrętu i lecieć jak najszybciej do układu Thora. Jeśli to możliwe, proszę przejąć od Miklosa nadzór nad montażem. Słabo o siebie dba.
– Hm, a czy on nie robi po prostu tego, o co go pan prosił, pułkowniku?
– Trzeba znać swoje możliwości.
– Ależ, pułkowniku, jeśli każe pan komuś coś zrobić i daje mu ograniczenie czasowe, w którym nie sposób się zmieścić, to ten ktoś się przepracuje. Jestem pewna, że pan to rozumie.
Popatrzyłem ponuro na ekran.
– Mam brać odpowiedzialność za stan, do jakiego się doprowadził? Może i przez przypadek zmotywowałem go za mocno... o ile to w ogóle możliwe. W każdym razie przyda mu się kilka godzin odpoczynku.
– Zobaczę, co da się zrobić, sir – powiedziała. Chyba usłyszałem, że wymknęło jej się cichutkie westchnienie.
– Świetnie. Bez odbioru.
* * *
Dzień później byliśmy w połowie drogi do światów Skorupiaków. Ze stacji Weltera nadeszła wiadomość: ukończono budowę lotniskowca. Miklos zaraportował mi to z widoczną dumą. Podziękowałem mu, pochwaliłem jego wysiłki, a potem rozkazałem natychmiast rozpocząć budowę kolejnego.
– I niech się pan trochę prześpi. Wygląda pan okropnie.
– Tak jest.
Gdy się rozłączyłem, zastałem Sandrę stojącą za moimi plecami ze skrzyżowanymi rękami. Od razu pomyślałem: „Dowiedziała się, że dałem lotniskowiec Jasmine i że zabieram ją na misję”.
Wyglądała na poirytowaną, ale nie wkurzoną. Różnica bywała u niej trudna do wychwycenia. Postanowiłem podejść do sprawy spokojnie.
– Cześć, kochanie, może coś przekąsimy w mesie oficerskiej? Na tym krążowniku podają najlepsze jedzenie we flocie. Specjalnie dla ciebie kazałem zrobić zapas mrożonych wiatrodryfów z Edenu-8.
Wyraz jej twarzy złagodniał, ale ręce wciąż miała skrzyżowane.
– Obiad teraz? – zapytała. – Za kilka godzin będziemy na miejscu.
Pokręciłem głową.
– Mamy mnóstwo czasu. Jeszcze nic do nas nie strzela.
– Najpierw chciałam o czymś z tobą porozmawiać.
„No i proszę” – pomyślałem. Chodziło o Jasmine. Na pewno. W hierarchii uczuć Sandry zazdrość zajmowała wysoką pozycję. Zawsze przeważała nad głodem.
– Chcę cię zapytać o Miklosa – powiedziała. – Chyba go przemęczasz.
Zamrugałem. Rozmowa przybrała niespodziewany, ale pozytywny obrót. Zacząłem się uśmiechać.
– Ostatnio sam siebie przemęcza, z tym mogę się zgodzić. Przed chwilą kazałem Jasmine... znaczy się kapitan Sarin... przejąć nadzór nad budową okrętu.
– Doprowadza się do wycieńczenia, bo takie wydałeś rozkazy, Kyle – skarciła mnie Sandra. – Nie możesz kazać ludziom, żeby pracowali ciężej, a jednocześnie mówić, że mają robić sobie przerwy.
– Po prostu chcę, żeby dawali z siebie wszystko – zaoponowałem. – Często nie biorą pod uwagę faktu, że trzeba znaleźć złoty środek.
– Brzmi to jak sprzeczne rozkazy.
Wzruszyłem ramionami.
– Więc co z tymi wiatrodryfami? Wybornie smakują z rusztu. Każę kucharzowi zanurzyć je w maśle z czosnkiem.
– W porządku – uległa.
Wstałem i wziąłem ją pod ramię. Szliśmy już do wyjścia, gdy wpadł mi do głowy pewien pomysł. Nachyliłem się i pocałowałem ją. Odwzajemniła pocałunek. Zatrzymaliśmy się i przez chwilę nie zbliżyliśmy do drzwi. Jakoś tak wyszło, że zaczęliśmy się namiętnie całować.
– Co z obiadem? – zapytała.
– Nie jestem aż taki głodny.
Roześmiała się, a potem cofnęła odrobinę. Jej brwi zbliżyły się do siebie.
– Słyszałam, że dałeś Jasmine nowy okręt.
„Cholera” – pomyślałem. „Ona to potrafi zepsuć nastrój”.
Spróbowałem się uśmiechnąć.
– No tak. Jest oficerem, a jej talenty marnowały się na niszczycielu.
– Który okręt jej dałeś?
Zawahałem się. Byłem pewien, że znała odpowiedź. Jak mogłaby usłyszeć plotkę i nie wiedzieć, czego dotyczy? Po prostu chciała, żebym sam