Zgiełk wojny. Tom 3. Cel uświęca środki. Kennedy Hudner
– Dziękuję. Na pewno przyjdę.
Wilkinson wstała, ale spojrzała jeszcze na podwładną.
– Powiedz mi, Mario. Gdybyś mogła cofnąć się do tamtego dnia, zabiłabyś znowu tego Dezeta, który cię zgwałcił?
Cookie popatrzyła jej w twarz.
– Bez wahania, pani admirał.
Wilkinson skinęła głową.
– Ja także, Mario. Ja także.
ROZDZIAŁ 14
Qom, planeta stołeczna Cesarstwa Tilleke
Cesarz Chalabi urzędował w małym, eleganckim gabinecie. Niewielkie rozmiary pomieszczenia zaskoczyłyby większość poddanych i wszystkich wrogów, zarówno w sektorze Tilleke, jak i poza granicami. Jednak stąd rozciągał się najlepszy widok na góry Zagros, na które władca lubił patrzeć, gdy coś rozważał.
Dzisiaj myślał o podboju.
Jak brydżysta, który przygotowuje się do licytacji, szacował swoje atuty. Dysponował budzącymi grozę shamshirami, okrętami klasy miecz, oraz piętnastoma praktycznymi taka, jednostkami-tarczami. Oczywiście tylko tymi jednostkami nie wygrałby wojny, ale posiadał również bardziej konwencjonalne okręty, w zasadzie całą flotę. Cztery pancerniki, trzydzieści krążowników, pięćdziesiąt niszczycieli, czterdzieści kraitów, ulubionych jednostek cesarza, oraz formację przeciwrakietową. Wszystkie były w dobrym stanie i zostały obsadzone pełnymi załogami. Wiele z tych okrętów zdobyto z Floty Victorii na początku konfliktu, co zawsze wywoływało u Chalabiego przebiegły uśmiech. Właśnie dlatego technologia teleportacji okazała się tak przydatna, zwłaszcza że dysponowało nią wyłącznie Cesarstwo Tilleke.
Na dodatek cesarz zaplanował dwie niespodzianki, które rzucą Victorię na kolana i przerażą na śmierć.
Na koniec Chalabi zamierzał zmiażdżyć Wiktów tak, jak na to zasłużyli. A kiedy już zdziesiątkuje ich siły, zada śmierć tej bezczelnej smarkatej królowej. Zresztą może wcale nie będzie to śmierć, może coś bardziej…
Dyskretne pukanie przerwało mu rozmyślania. W drzwiach stanął Gul, savak i dowódca osobistej gwardii cesarskiej. Ze spuszczonym wzrokiem wszedł tylko krok za próg, a potem skłonił się nisko.
– Wasza Łaskawość, admirałowie Behzadi i Kirmani stawili się na rozkaz.
Gul był osobistym skarbem cesarza. Warunkowano go od narodzin, potem wszczepiono jedno z pierwszych urządzeń dyscyplinujących, reagujących wyłącznie na głos cesarza. Gul był nieustraszony, skupiony i absolutnie posłuszny. A gdyby spróbował się sprzeciwić, władca mógł go zabić przez wypowiedzenie tylko jednego słowa.
– Wpuść ich i zostań za drzwiami.
Admirałowie weszli i skłonili się na powitanie. Behzadi pochodził z ludzi wolnych, więc ukłonił się nisko, dotykając czołem podłogi, nie podnosząc oczu. Kirmani należał do szlachetnie urodzonych, dlatego jego ukłon był stosowny, lecz nie czołobitny. Rozejrzał się po gabinecie, aby upewnić się, że nie ma tu nikogo więcej. Zapewne zastanawiał się, dlaczego książę RaShahid jest nieobecny, ale jego twarz pozostała nieprzenikniona.
Cesarz Chalabi wskazał na stolik w kącie.
– Usiądźcie. Mamy wiele spraw do przedyskutowania.
Przez wiele godzin szczegółowo omawiali przygotowania. Przyniesiono im jedzenie i picie, oznakę wielkiej łaski cesarza, który był również człowiekiem pragmatycznym i doskonale wiedział, że żaden z jego dowódców nie wykaże się przytomnością umysłu, jeśli będzie głodny i spragniony.
Wreszcie cesarz wyprostował się i popatrzył na obu admirałów.
– Ile to potrwa? – zapytał krótko.
Mężczyźni wymienili porozumiewawcze spojrzenia, najwyraźniej jednak byli całkowicie zgodni.
– Cztery do sześciu tygodni, Wasza Wysokość.
Obaj zamarli z niepokojem, czekając na odpowiedź. Posiadali wysokie szarże, więc wiedzieli doskonale, że racje polityczne przeważały często nad względami militarnymi. Jednak cesarz był o krok od swojego największego podboju i zdawał sobie sprawę, jak wiele zależy od doradców wojskowych.
– Dobrze. Jeżeli się uda, zdobędziemy Victorię i zachowamy jak najwięcej jej ośrodków przemysłowych w stanie nietkniętym. Jeżeli jednak starcie pójdzie nie po naszej myśli, Victoria musi zostać zniszczona. Całkowicie zniszczona. – Zerknął na mężczyzn, szukając choć śladu wahania lub słabości. – Czy broń jest gotowa?
Admirał Behzadi popatrzył na admirała Kirmaniego. Zanim ten ostatni otworzył usta, aby odpowiedzieć, cesarz już wiedział, że są opóźnienia.
– Broń jest gotowa, Wasza Wysokość, ale jednostka do jej transportu jeszcze nie. Wybrany okręt, ze względu na swoje duże rozmiary, musi zostać specjalnie dostosowany. Ale – dodał pośpiesznie – prace postępują szybko i jednostka będzie gotowa najpóźniej za sześć tygodni.
Cesarz wstał, a admirałowie zerwali się pośpiesznie ze swoich miejsc.
– Żądam codziennych raportów o postępie prac – nakazał surowo władca.
Admirałowie po raz kolejny wymienili porozumiewawcze spojrzenia, po czym odezwał się Behzadi:
– Wasza Wysokość, nie mogło ujść mojej uwadze, że książę RaShahid jest nieobecny. Czy wolno nam będzie podzielić się z nim informacjami z tej narady?
Pod tymi słowami kryło się niewypowiedziane pytanie, czy książę RaShahid w ogóle weźmie udział w bitwie.
Cesarz zastanowił się nad odpowiedzią. Czy wysłać księcia, aby dowodził całym atakiem? Czy powierzyć mu tylko jedną grupę bojową, podczas gdy naczelne dowództwo sprawować będzie admirał Kirmani? Behzadi był w zasadzie lepszym admirałem, ale książę nigdy nie przyjmie rozkazów od zwykłego wolno urodzonego. Nawet gdyby cesarz to nakazał, RaShahid przyjmowałby polecenia od Behzadiego z wahaniem i niechęcią, a wahanie w ogniu walki mogłoby okazać się katastrofalne.
– Dam wam znać przed atakiem – odpowiedział admirałom. – Do tego czasu zachowajcie informacje tylko dla siebie.
Obaj dowódcy zabrali swoje tablety i wyszli. Cesarz zamyślił się, ale po chwili przerwał ciszę.
– Możesz już wejść, Saatchi.
Drzwi otworzyły się i niski, niepozorny mężczyzna wsunął się do gabinetu. Był drobny, nie budził strachu. Miał miękkie rysy, ciemne włosy, które mogły uchodzić zarówno za czarne, jak i brązowe, oczy nieokreślonego koloru, do tego zachowywał służalczą postawę kogoś, kto nie pragnie zwracać na siebie uwagi. Mimo to wcale nie był sługą, lecz naczelnikiem cesarskiej tajnej policji, Departamentu do Spraw Czystości, znanego powszechnie jako DSC.
Saatchi urodził się jako wolny poddany i służył w policji przez dziesięć lat. Przyciągnął uwagę cesarza, który odkrył jego talenty śledcze i dar obserwacji. Chalabi zatrudnił go jako naczelnika tylko pod jednym warunkiem – interesy cesarskie miały być chronione za wszelką cenę. Saatchi otrzymywał sowitą zapłatę za swoje usługi, nie tylko pieniądze, lecz także kobiety, ponieważ od obu był uzależniony. Potrafił wyśledzić każdego, kto mógłby zagrozić cesarzowi, a podczas dochodzenia wolno mu było używać dowolnych metod, o ile nie budziły gniewu władcy. Przez lata Saatchi wytropił setki wywrotowców, agitatorów, szpiegów, a nawet paru potencjalnych zabójców. Wszyscy zmarli w męczarniach – był to jeszcze jeden z talentów naczelnika DSC, a może jedna z jego potrzeb. Natomiast przeciwnicy polityczni cesarza ulegali wypadkom, zawałom serca albo popełniali samobójstwa