.
Kolonii karnej, z którą zresztą – ostatecznie na dość chyba jednak płytkim poziomie – łączy się za pośrednictwem splotu figur cielesności i pisma. Podczas lektury obu utworów chciałoby się może, żeby autor nie mówił do nas tak otwarcie i nie z aż tak grubej rury. W obu przypadkach jednak owa jawność jest w znacznej mierze pozorna, a właściwa siła Ody III – podobnie jak i Kolonii karnej – kryje się w fałdach i zawirowaniach jej tekstury.
Pierwsze trzynaście wersów tego obszernego utworu to stosunkowo czytelna, „skórna” autobiografia Wata. Przemierzamy tutaj kolejne etapy indywidualnego losu, a zarazem kolejne warstwy konstytucji podmiotowej: od chaotycznego zgiełku wrażeń odbieranych przez dziecko w wersie pierwszym, poprzez stosunki międzyludzkie, relacje z wszelkimi rzeczami i ideami tego świata, poprzez udręki doświadczeń historycznych i terroru politycznego, aż po cierpko-gorzki, czasem też jednak kojący, długi finał u kresu obolałego życia: w „płytkich zatokach miast”, gdzie wodno-lądowe i miejskie obrazy z dwóch pierwszych Ód ulegają wreszcie od tak dawna spodziewanej superpozycji, lecz także u „źródła, do którego jeno sarny idą na wodopój”. W pierwszym wersie, gdzie „pierwszy zaranek” jest zarówno początkiem indywidualnego życia, jak i początkiem świata, ta powieść o ontogenezie zostaje też jawnie powiązana z genezą Stworzenia, które tak bardzo się sobą napieszcza, że – inaczej niż świat w Księdze Rodzaju – nie potrzebuje nawet Boga, by przyświadczyć sobie, że „jest dobrze”.
Wat wraca zatem do początków. Także do początków poetyckich: jak kilkakrotnie zobaczymy, ten pisany na krótko przed śmiercią tekst nieustannie przegląda się w pierwszym utworze Wata, czyli w Piecyku. I to właśnie pewien passus z Piecyka uwypukla kluczową cechę tej szczególnej narracji genetycznej – i uniwersum poezji Wata w ogólności. W czwartym fragmencie piecykowego zapisku zatytułowanego Ponure wędrówki czytamy mianowicie: „Ogłosiłem się carem przestrzeni, wrogiem wnętrza i czasu. Posiadłszy radosną wiedzę maski, pałałem cudowną żądzą: uprzestrzennić się!”. Trudno o lepszy komentarz do początkowych partii Ody III i ogólnej strategii Wata. Wychodząc od Kantowskiej klasyfikacji wiążącej czas z wewnętrznością, a przestrzeń z tym, co zewnętrzne10, młody Wat buńczucznie wypowiada wojnę liryczności wnętrza i – całym duchem obecny na powierzchni skóry swego ciała – ogłasza się carem przestrzeni, łapczywie zagarniającym wszystkie wrażenia i dary stworzonego świata11. Nic więc dziwnego, że w wersach Ody III relacjonujących żywot owego „cara” mowa jest o skórze jako „geografii”, o „azjach skóry”, o skóry „kontynentach”. Na tym jednak sprawa związków między cielesnością a przestrzennością w uniwersum Wata bynajmniej się nie kończy.
We fragmentarycznym wierszu, który – choć pozbawiony daty – mocą redaktorskiej decyzji ulokowany został jako ostatni utwór krytycznej edycji Poezji, Wat pisze:
Antynomią dla mnie najgroźniejszą zawsze
był porządek czasu przeciw porządkowi przestrzeni.
Bywałem to za czasem, to za przestrzenią, to przeciw.
W Moim wieku Wat łączy zaś eksterioryzację i przestrzenność z istotą stalinizmu. Mówi: „Właściwie komunizm to jest sprawa eksterioryzacji. Komunizm jest wrogi interioryzacji, człowiekowi wewnętrznemu. (…) Istota stalinizmu to zatrucie w człowieku wewnętrznego człowieka”12. A nieco dalej, opisując Łubiankowe techniki demontażu człowieka wewnętrznego i wewnętrznego poczucia czasu: „Komunizm, w przeciwstawieniu do tego, co nazywamy cywilizacją Zachodu, chrześcijańską – wszystko jedno – ale co jest naszą cywilizacją (ona nie jest może chrześcijańską, może nie jest zachodnią, ale jest naszą cywilizacją), otóż komunizm to jest przestrzeń, uprzestrzennienie”13. I zaraz – jako cokolwiek dwuznaczną ilustrację tego podejścia – Wat cytuje przytoczony powyżej fragment z Piecyka.
Te wypowiedzi domagają się szczególnej uwagi i komentarza. Ogłaszając się carem przestrzeni, poeta w radosnym, hipernowoczesnym geście lokuje swoje ja na powierzchni skóry: zrywając z wewnętrznością mieszczańskiego podmiotu, pragnie się „uprzestrzennić”. Ów carat przestrzeni nie oznacza przecież jednak suwerennej władzy, lecz raczej hiperwrażliwość, hiperreceptywność. Zderzenie z historią to dla Wata – paradoksalnie – nie tyle kolizja z czasem, ile właśnie z przestrzenią. To konfrontacja z prawdziwym caratem przestrzeni w dwóch splecionych znaczeniach: stalinizm stara się wyeliminować wewnętrzną intymność duszy i wewnętrzne poczucie czasu, a zarazem, jak najdosłowniej, prezentuje się jako suwerenna władza wszechrozległego imperium, które pragnie zakończyć dzieje. Czy to właśnie wobec konfrontacji z tym arcyprzestrzennym carstwem Wat przynajmniej – proszę wybaczyć kalambur – tymczasowo doszedł do przekonania, że musi na nowo opowiedzieć się za czasem i wewnętrznością? Czy szłoby tutaj o wewnętrzność duszy nawróconej na chrześcijaństwo w stalinowskiej celi, duszy opornej wobec technik rozstrajających wewnętrzne poczucie czasu, duszy trwającej przy swoim i wszystkim, co najważniejsze, w konfrontacji z nieograniczonymi przestrzeniami imperium? Tak sądzę. Kluczowe jednak dla lektury najpóźniejszych, najciekawszych wierszy Wata – z Odą III na czele – wydaje mi się rozpoznanie, że ostatecznie zajmuje on w tym względzie pozycję nader paradoksalną, a zarazem fascynującą. Otóż trzymając się swojej początkowej deklaracji nadal myśli o sobie jako o duchu usytuowanym w całości na powierzchni skóry, nawet jeśli teraz ta nieskończona receptywność oznacza także nieskończone cierpienie. To trochę tak, jakbyśmy mieli tutaj do czynienia z opowieścią o człowieku (i opowieścią człowieka), który wynurzył się na powierzchnię skóry, został przyłapany przez machiny terroru wielkiego imperium przestrzeni, na koniec jednak odmawia ponownego wycofania się do wnętrza i nawet wypluty już przez owe machiny postrzega się jako ciało rozpięte na bębnie przestrzeni.
Takie ciało to ciało w permanentnej agonii. Jak mówi Wat wprost w wierszu Kaligrafie: „Śmierć jest nieustanna, nie-ostateczna”. Agonia jest nieustanna, czas zamarł, ale historia wciąż nie chce przeminąć. Agonia nie jest już zatem sprawą czasu i wewnętrzności, lecz także i ją należy postrzegać na sposób przestrzenny. Oto początek wiersza Czymże jest? Czymże?:
Agonia nie jest śmiercią ani nie jest życiem.
Więc czym jest, czym? Ha! to powiedzieć trudno.
Ma własne terytorium śród granic nie strzeżonych
(sto razy przebiegałem je w bandzie przemytników,
w krzykliwej ich hałastrze, śród twarzy kolorowych,
na których mży pochodnia miedzianie i sino).
Ma własne panoramy i szczyty w wiecznych śniegach,
skąd widać mórz gorących lawę i okręty.
Jeśli tak, to terytorialny charakter ma tym bardziej samo ludzkie ciało, pofałdowana powierzchnia cierpienia. Nie dziwimy się zatem, gdy w wierszu Ze wspomnień wygnańca w Iranie Wat – bawiąc się angielsko-francuską hybrydą językową, której pstrokatość imituje może wielobarwny charakter opisywanej przestrzeni – pisze:
Anglicy nazywają platan a tree of map
Z powodu kory.
Słusznie więc byłoby nazwać ciało człowiecze: a chair of map.
Jak odcieniają się plamy na obrzmiałym ciele –
Fiolety, zielenie, żółtości – mnogość odcieni aż do czerni.
Od tego obrazu
10
Zob. I. Kant,
11
Jeśli chodzi o analizę tego carskiego gestu w kontekście finału Mickiewiczowskiej
12
A. Wat,
13
Tamże, s. 343.