Ciała zdruzgotane, ciała oporne. Отсутствует
sfinansowanego ze środków Narodowego Centrum Nauki przyznanych na podstawie decyzji numer DEC-2011/03/B/HS2/05729.
KAZIMIERZ RAPACKI
Rezerwuar ciasno upakowanego uczucia
W Szczęśliwej Moskwie Andrieja Płatonowa nie znajdziemy zbyt wielu bezpośrednich śladów obecności radzieckiego aparatu represji32. O samym Stalinie wspomina się czterokrotnie. Raz oglądamy jego portret – obok wizerunków Lenina i Ludwika Zamenhofa – w gabinecie idealisty nazwiskiem Bożko. Innym znów razem mówi o nim konstruktor Muldbauer, który marzy o tym, by mądry wódz z całą mocą wsparł wreszcie radziecki program kosmiczny, odmieniając w ten sposób dzieje rewolucji i ludzkości:
Szybciej by skończyć z ciężką krzątaniną na Ziemi i niechaj tenże sam stary Stalin skieruje wartkość i napór ludzkiej historii poza granicę siły ciążenia – w celu intensywnej edukacji Ziemi, w celu wielkiego wyedukowania rozumu w heroizmie od dawna przeznaczonych mu działań (48).
Gdy pierwsze próby podboju kosmosu kończą się katastrofą, czuły przywódca niesie „urnę z prochami inżyniera Fiedosiejenki” (105), zaświadczając, że ma na uwadze nie tylko wielkie projekty, ale i cierpienie poszczególnych ludzi. Wreszcie, pod sam koniec tekstu, Stalin jawi się wręcz jako bóstwo opiekuńcze przestrzeni miejskiej: „uśmiechający się, skromny Stalin pilnował na placach i ulicach wszystkich otwartych dróg świeżego, nieznanego socjalistycznego świata – życie rozpościerało się w dali, z której się nie powraca” (143). Nawet jeśli ten niebywały fragment – podobnie jak i trzy poprzednie, w których mowa jest o przywódcy – uznamy za skrajnie sarkastyczny, mamy tu do czynienia co najwyżej z aluzją do aparatu inwigilacji, a bezpośrednia przemoc państwa nie zostaje raczej wspomniana – chyba że finał tego passusu zechcielibyśmy rozszyfrować jako zawoalowaną wzmiankę o zsyłkach i łagrach. W tej sytuacji właściwie jedyną postacią uosabiającą aparat represji jest w powieści „kompletny cywil” Komiagin, rencista-nieudacznik, człowiek „dawno rozpoczęty i nie zakończony” (61), który jako członek Osodmiłu (Towarzystwa Wspierania Milicji) zajmuje się wlepianiem ludziom mandatów na przystankach. Nie jest też tak, że mocą stojącej za nim machiny ucisku ów przegrany, żałościwy i świadomy swojej żałościwości człowiek w roli osodmiłowca staje się naraz jakoś szczególnie złowrogi. Nic z tych rzeczy, Komiagin jest naprawdę groteskowy, a prócz niego ani milicjantów, ani enkawudzistów, ani donosicieli w uniwersum powieści Płatonowa nie uświadczysz.
Ta cecha opisu radzieckiej rzeczywistości nie mogła być raczej podyktowana względami cenzuralnymi, ponieważ Szczęśliwa Moskwa była tak czy owak całkowicie niezdatna do publikacji w warunkach stalinowskiej Rosji – i Płatonow nigdy też jej opublikować nie próbował. Jeśli nie liczyć zasadniczych względów natury estetycznej – wystarczy zerknąć na przytoczone wyżej, wariackie fragmenty – powód owej niezdatności do publikacji jest oczywiście taki, że choć przynajmniej na pozór wolna od aparatu represji, Rosja w powieści Płatonowa to przestrzeń wszechogarniającej smuty, gdzie ludzie prości walczą o przetrwanie i borykają się z indywidualnym, acz niezmierzonym nieszczęściem, a przedstawiciele intelektualnych elit przeżywają całkowitą klapę rozbuchanych nadziei na wielką metamorfozę świata. W powieści obserwujemy monstrualny, techniczno-biologiczny konglomerat miasta zwanego Moskwą, w którym kisną heterogeniczne zalążki epokowej przemiany, gniją sny inżynierów (Sartorius i Muldbauer), lekarzy (Sambikin) i esperantystów (Bożko), zakażając przy tym tkankę języka powieści. W ten sposób nadpsuty, język ów – jeśli można dać wiarę brawurowemu przekładowi Henryka Chłystowskiego – przekształca się w kipiącą mieszaninę mowy propagandowej, technicznej, biologistycznej i afektywnej, gdzie nigdy nie można być pewnym, z którego rejestru autor zechce nagle skorzystać, gdzie mocą wariackiego stłoczenia pstrokatych wyrazów rumiana naiwność, doprowadzona do absurdu, ustępuje pola jadowitemu sarkazmowi.
Utopia, do której się tutaj dąży, nazywa się oczywiście „socjalizm”, a czasem „komunizm”. Sporo wskazuje również na to, że dążenie do socjalizmu to także dążenie do szczęścia, choć tu sprawa nie jest taka oczywista. Słowo „szczęście” – w rozmaitych odmianach – raz po raz powraca w tekście powieści jako cel wielkich dążeń lub małych poszukiwań, a czasem jako określenie faktycznego stanu głównej bohaterki lub otaczających ją ludzi. Może być tak, że kategoria szczęścia nie ma tutaj ustalonej treści, że ta nieustannie migocze i mutuje, migrując pomiędzy obszarami prywatności i domeną publiczną. Treścią utopii nie jest ani całkiem burżuazyjna satysfakcja człowieka prywatnego, ani zniesienie czującej jednostkowości w sprawnie funkcjonującym mechanizmie kolektywu, a kategoria szczęścia ma być może uchwycić pozytywny sens owego „ani-ani”. Wszyscy mają tutaj niesprecyzowane, ale silne poczucie, że socjalizm musi mieć wymiar afektywno-cielesny – i dlatego raz po raz mylą socjalizm z miłością. Gdy jednak po cielesnym zaspokojeniu pragnienie okazuje się jeszcze potężniejsze, radykalnie i gniewnie jedno od drugiego odróżniają: „miłość nie może być komunizmem (…) to jedynie konieczność, a nie zasada życia” (70). Ta dystynkcja nie rozwiązuje wszakże problemu i nie dostarcza odpowiedzi na pytanie, czym w takim razie socjalizm dokładnie jest i jak się ma do cielesności: pytanie, jak osiąga się szczęście, które jest cielesne, lecz niesprywatyzowane; zbiorowe, a przecież jak najbardziej niemetaforyczne, fizyczne, całkiem namacalne.
Jasne jest zatem, że rewolucja ma nie tylko przeobrazić struktury polityczne, mechanizmy ekonomiczne i stosunki międzyludzkie, lecz także – cokolwiek to znaczy – zapewnić ludziom cielesne szczęście. To jednak za mało: za sprawą rewolucji sama biologiczno-metafizyczna natura człowieka ma ulec przemianie. Transformacja powinna dotknąć każdej jednostki i od tego zależy powodzenie całego przedsięwzięcia:
albo socjalizmowi uda się dobrać do wnętrza człowieka aż do ostatniej skrytki i wypuścić stamtąd ropę, która nagromadziła się kroplami przez całe wieki, albo nic nowego się nie wydarzy i każda jednostka odejdzie żyć w odosobnieniu, pieczołowicie rozpalając w sobie straszną tajemnicę duszy, aby znowu z lubieżną rozpaczą wpić się w drugiego i przekształcić powierzchnię ziemską w samotną pustynię z ostatnim płaczącym człowiekiem… (101).
Przynajmniej dla niektórych bohaterów powieści – na czele z lekarzem Sambikinem, który pracuje w instytucie badań nad długowiecznością i pisze studium o śmierci – taki cielesny socjalizm wiąże się z pragnieniem nieśmiertelności. Z drugiej strony raz po raz wskazuje się, że urzeczywistnienie socjalizmu będzie równoznaczne, a przynajmniej równoczesne z realizacją człowieczych marzeń o wzbiciu się w powietrze, w istocie zaś może nawet z biologicznym przeobrażeniem człowieka w istotę skrzydlatą, z jego dosłownym przeanieleniem. Obserwujący biust bohaterki Sambikin duma: „Ludzkie ciało latało w jakichś zamierzchłych zagubionych tysiącleciach. (…) Klatka piersiowa człowieka przypomina zwinięte skrzydła” (49). Już wcześniej zresztą lekarz snuł podobne rozważania, nakierowane jednak nie tyle na zamierzchłą prehistorię, ile na utopijną przyszłość:
tu zrozumiał nagle, na ile człowiek jest jeszcze chałupniczo, słabo urządzoną istotą – nie więcej niż bezkształtny zarodek i projekt czegoś bardziej rzeczywistego – i ile trzeba jeszcze pracować, aby rozwinąć z tego zarodka uskrzydlony, wyższy obraz, pogrzebany w naszym marzeniu… (45–46).
Te dwie fantazje – fantazja o pokonaniu śmierci i fantazja o lataniu czy dosłownym uskrzydleniu człowieka – łączą się w fiodorowowskiej wizji, którą rozwija inżynier awiacji:
Muldbauer opowiadał o warstwie atmosfery na wysokości gdzieś między pięćdziesięciu a stu kilometrami; panują tam takie elektromagnetyczne, świetlne i temperaturowe warunki, że żaden
32
Zob. A. Płatonow,