Psychoterapia dziś. Отсутствует
ponieważ daje kanwę rozmowy o tym, czego pacjent doświadczył kiedyś i jak te przeszłe doświadczenia odtwarzają się dziś w gabinecie.
Drugi proces zaś to budowanie relacji tu i teraz; w wymianie – kiedy obie strony zastanawiają się nad tym, co zostało powiedziane i dlaczego tak, a nie inaczej. Pochylają się jak krawcowe nad materiałem. Ta tkanina – opowieść pacjenta o sobie i swoim życiu – zaczyna być wspólnie krojona w nowym kształcie. Pojawiają się odkrycia, na przykład inne odczuwanie siebie, tego, kim się jest, wydobywają się nowe możliwości emocjonalne czy tworzy się sieć nowych znaczeń, inne rozumienie siebie i swojej historii.
AN: Trudno opisać w kilku słowach proces, który trwa kilka lat. Na każdym etapie jest trochę inaczej. Na początku trzeba zbudować więź z pacjentem, by możliwa była głębsza praca, na przykład nad traumami z dzieciństwa. Potrzebna jest zgoda pacjenta na terapię, jego zaangażowanie, silna motywacja do eksplorowania własnego wnętrza. Terapeuta ze swojej strony daje jak najwięcej swojej uwagi, empatii, wiedzy, by zbudować z pacjentem kontakt. To nie zawsze idzie gładko. Nie jest przecież łatwo rozmawiać o kłopotach, odsłaniać swoje wnętrze przed kimś, kogo się widzi pierwszy, drugi czy nawet piąty raz. Czasami zaczynamy powoli od tego, co łatwiejsze, mniej wstydliwe i bolesne. Na przykład od spraw bieżących, by z czasem wiązać te przeżycia z materiałem z przeszłości, z innymi wydarzeniami, osobami, uczuciami. W przeniesieniu pacjenci nas kochają, szanują i nienawidzą, a te uczucia podlegają zmianom wraz z biegiem terapii. Stanowią też ważny i nośny materiał w pracy terapeutycznej. Zarówno pozytywne uczucia wobec terapeuty, jak i te nienawistne udaje się połączyć z pragnieniami wobec różnych osób w życiu pacjenta. A to z kolei daje możliwość ich przepracowania.
A hejt?
MM-N: To raczej agresja w gabinecie, złość na nas, rozczarowanie, niezadowolenie. Zresztą dlaczego pacjent miałby być tylko zadowolony? Rzadko się zdarza, żeby pacjent mi wymyślał, o wiele częściej po prostu mówi, że się zezłościł; często też jest to atak między słowami. Pacjentka opowiada z przekonaniem o kolejnych koleżankach, które bardzo chwalą swoich terapeutów, a zwłaszcza swoje terapeutki. Ile mają z nich pożytku! Nie są – to w domyśle – takie beznadziejne jak ja… Choć zdarzają się pacjenci, chyba najtrudniejsi, wypełnieni destrukcyjną, agresywną wściekłością, nienawiścią… Terapeuta jest bardzo dobrym obiektem, ponieważ wiadomo, że nie odda ciosu. Są pacjenci, dla których to frajda, że można okładać terapeutę. Słuchamy, dajemy się w jakimś sensie użyć i nazywamy ten kształt relacji, która odtwarza się w gabinecie, powiedzmy: „odwetem na bezkarnym rodzicu”. Robimy to, by pacjent zrozumiał, po co to robi, by zobaczył siłę swojej destrukcji, desperacji i rozpaczy.
Czy można tę nienawiść przerobić na coś sensownego? Czy można ją rozplątać jak wełnę z kłębka, potraktować jak drogowskaz w drodze do domu?
AN: Bywa, że nienawiść jest obroną przed bliskością. Na przykład pacjent przychodzi bardzo regularnie, ale na każdej sesji krytykuje każdą moją interwencję, jest pełen pretensji, że nie dostaje tego, co by chciał, podważa kompetencje psychoterapeuty. Całą swoją postawą mówi: „Nie podchodź do mnie, nie zaglądaj do mojego wnętrza, nie zbliżaj się”. Dystans chroni go przed bliskością, która jest zagrażająca, bo bliskość to ból i cierpienie. Jeśli uda nam się przez tę obronę przedostać do bardziej wrażliwej, ludzkiej i potrzebującej części pacjenta, to mamy szansę na głębszą pracę. Mamy szansę na sojusz terapeutyczny, na bliskie, prawdziwe spotkanie. W pracy z agresywnymi zachowaniami pacjentów – choćby tylko werbalnymi – terapeuta powinien być silny i wytrzymały, powinien stanowczo i jednoznacznie, ale nie odwetowo, stawiać granice, zatrzymywać destrukcję pacjenta.
MM-N: Tu się odtwarza coś bardzo szczególnego, bardzo trudnego z doświadczenia życiowego pacjenta. On potrzebuje potwierdzenia, że ja jestem właśnie tym „beznadziejnym obiektem”, takim samym jak beznadziejna matka, od której naprawdę nie można było nic dostać. I pojawia się pragnienie odwetu, zemsty. Ale to nie zawsze zamyka dalszą drogę. Pamiętam pacjentkę, z którą rozstałyśmy się w jej wielkim gniewie na mnie, ale która poszła później na terapię grupową i ją ukończyła. Potrzebowała kopnąć swoją matkę, ale idąc na kolejną terapię, przyznała, że wie, iż ma nad czym pracować.
AN: Czasami pacjent nie chce zrezygnować z nienawiści, mimo że jest ona dla niego jak cyjanek. Ta rezygnacja otworzyłaby go na inne uczucia wobec znaczących osób: na miłość, wdzięczność, zrozumienie i empatię. Nie dając tych uczuć bliskim, nie daje ich też sobie. Staje się wyniszczonym, nieszczęśliwym człowiekiem żyjącym nienawiścią. I to jest strasznie przykre, gdy nie można mu pomóc, póki on sam jeszcze nie podjął decyzji o ratowaniu siebie. Nas, terapeutów, można odrzucić, zdewaluować, ale odrzucić świat, własne życie, to znacznie poważniejsza sprawa.
Jak się buduje kontakt z pacjentem?
MM-N: To proces, który trwa i – zwłaszcza na początku terapii – ma szczególne znaczenie. Trzeba być uważnym, otwartym na to, co wnosi pacjent, wiarygodnym w tym, co się mówi. Trzeba umieć dostosować się do jego tempa pracy i mówić rzeczy odpowiednie dla danego etapu terapii. Trzeba starać się mówić prostym, żywym językiem oddającym nasze zaangażowanie. Terapeuta musi być zaangażowany. Wtedy ma szansę stać się dla pacjenta kimś ważnym. Pacjent musi czuć, że terapeuta o niego dba, dba o miejsce, w którym się spotykają, dba o to, żeby być przewidywalnym dla pacjenta, dba o to, czy jest rozumiany.
AN: Terapeuta staje się ważny nie tylko jako symbol kogoś z historii życia pacjenta, ale i jako ktoś, kto tej historii nadaje znaczenie. Jest kimś włączonym w obieg tych doświadczeń, a jednocześnie kimś z zewnątrz; obserwatorem procesu, który omawia z pacjentem, pokazuje mu różne punkty widzenia, interpretuje jego życie wewnętrzne. Jest sojusznikiem rozwoju zdrowych stron osobowości pacjenta. Każda sesja dokłada kolejną cegiełkę do budowania kontaktu. Pracujemy w trzech obszarach. Po pierwsze: w przeszłości pacjenta, czyli w jego dzieciństwie, w jego traumach. Po drugie: w obszarze jego aktualnego życia, oglądamy wspólnie relacje z najbliższymi, przyjaciółmi, kolegami z pracy, szefem, czasem choćby sąsiadką. I wreszcie: w naszej relacji, w tym, co dzieje się w gabinecie, tu i teraz, między nami, w naszym procesie.
MM-N: Koniec terapii jest często takim etapem procesu, kiedy to wszystko, o czym mówiłaś, jakoś się zbiega i łączy. Pacjent coraz lepiej siebie zna, rozumie i jest w stanie sam sobie dostarczać tego rozumienia, które wcześniej otrzymywał od nas. Sam stawia sobie pytania na swój temat i udziela odpowiedzi. Jest w stanie siebie poprowadzić.
AN: To jest cudowny moment dla terapeuty – widzi, że pacjent przejmuje te funkcje, które do tej pory pełnił terapeuta, może, i potrafi te funkcje zastosować sam wobec siebie, by lepiej żyć.
MM-N: Ten moment jest cudowny dlatego, że widzimy człowieka w jego rozwoju, widzimy, jak dojrzał. Żyje mu się lepiej. Innym też jest lepiej z nim. Jest coś bardzo poruszającego w tym, że pacjent się z nami zidentyfikował, jakąś część nas uwewnętrznił, zabierając ją ze sobą. I żegna się z nami, mówiąc o tym, czego się od nas nauczył, i okazując wdzięczność, często wcześniej niemożliwą do poczucia czy zbyt wstydliwą do pokazania.
I naprawdę nie ma problemu z odejściem? Jak słyszę, ta więź jest niezwykle głęboka. Co się dzieje po tych kilku latach? Jak zostawić taki piękny związek? Przecież pacjent czy pacjentka nie stanie na własnych nogach, tylko stanie się waszym klonem! Będzie powielać schematy. Co z tego, że inne niż kiedyś?
AN: Z mojego doświadczenia wynika, że psychoterapia jest dobrym, pomocnym