Psychoterapia dziś. Отсутствует
niepokojący obraz człowieka, który znacznie mniej rozumie siebie i cierpi jeszcze bardziej niż pacjent neurotyczny. Jeśli trzymać się kategorii diagnostycznych, moglibyśmy mówić o osobowości borderline, czyli takim człowieku, który ma trudność z integrowaniem różnych aspektów tego samego zjawiska, bywa bardzo impulsywny (w stosunku do innych lub do samego siebie), trudno mu samemu regulować i kontrolować własne uczucia. Do tego dochodzi szczególny rodzaj zniekształcania rzeczywistości.
Co to znaczy?
Coraz więcej ludzi zaprzecza temu, że życie nieodłącznie wiąże się z ponoszeniem strat i że wszyscy mamy swoje ograniczenia. Oczywiście, niektóre z nich da się przekraczać, ale innych nie. Trudno nam dziś uznać, że się męczymy, że jakieś pokłady zapału w nas ulegają wyczerpaniu, i poszukujemy wszelkich możliwych środków, by temu zapobiegać. Można sztucznie napędzać energię, ale to też ma swoje granice i konsekwencje. Te zjawiska są często przemilczane nie tylko w psychopatologii jednostki, ale w psychopatologii społecznej. Podobnie kuleją nasze relacje. Współczesny pacjent to często osoba, która całkiem nieźle, a czasami świetnie, radzi sobie w życiu zawodowym, zwłaszcza jeśli to nie wymaga angażowania się w głębsze albo długotrwale relacje, natomiast jej życie wewnętrzne i osobiste jest pasmem wstrząsów i cierpień. To zresztą główna przyczyna zgłoszeń na terapię.
To paradoks, że trafiamy na terapię, bo w świecie, który nas otacza, trudno o bliskość i więź.
W psychoterapii wciąż mało uwagi poświęcamy szerszemu kontekstowi społecznemu, w jakim żyjemy. Oczywiście żaden terapeuta nie powie, że rodzina i wczesne doświadczenia nie są istotne, ale przecież ta rodzina jest osadzona w konkretnej rzeczywistości, której skalę oddziaływania trudno przeoczyć. To, jaki w danych czasach obowiązuje wizerunek człowieka, co jest cenione, jaką społeczną rolę przypisuje się kobietom, a jaką mężczyznom, kształtuje nasz świat. Nie mniej ważny jest sposób postrzegania dzieci. Tym bardziej jeśli ich rolą jest realizowanie scenariuszy rodziców i uczestnictwo w konkursie na zaprzeczanie utratom. Dziecku łatwo przypisać rolę osoby odzyskującej utracone szanse i niespełnione pragnienia rodziców. Łatwo wykorzystywać je do podtrzymywania iluzji, że można w życiu nic nie stracić, że żałoby po tych stratach nie istnieją albo że trzeba je szybko obejść. Stąd prosta droga do narcystycznych zaburzeń osobowości, bardzo poważnych i trudnych do leczenia. Oczywiście możemy się pocieszać, że ludzie nie tyle bardziej dziś cierpią czy są bardziej chorzy, ile po prostu częściej są diagnozowani, ale nie mam wątpliwości, że dzisiejsze pokolenie nastolatków jest w znacznie gorszej kondycji psychicznej niż ich rówieśnicy sprzed kilku lat.
Dlaczego?
Psychiatrzy, z którymi rozmawiam, mówią, że dzisiejsi nastolatkowie częściej przejawiają wczesne symptomy rozwijających się zaburzeń osobowości, występuje u nich mnóstwo różnych uzależnień, a liczba ich prób samobójczych w naszym kraju nieustannie rośnie. To tylko zewnętrzny sygnał, że coś zmierza w złym kierunku.
To może być pokłosie zaniku więzi, atomizacji społecznej, mitu, że wszystko możemy osiągnąć sami?
Zdarza się, iż pacjenci przychodzą z oczekiwaniem, że będą nową osobą, że się zmienią, by stać się kimś innym. Trudno wtedy nie zauważyć ogromnej pogardy i nienawiści do samego siebie, do tego, kim się jest w danej chwili, jakiejś bezrefleksyjnej chęci pozbycia się samego siebie wraz ze swoimi doświadczeniami i uczuciami. Może to rodzaj uwewnętrznionego złego odzwierciedlania powoduje, że trudno zbliżyć się do kogoś, będąc takim, jakim się jest. Ktoś taki widzi siebie jako bestię, a bestia nie wychodzi na światło dnia.
To pokazuje ogromny rozdźwięk między wewnętrznym przeżyciem a przedmiotem aspiracji, wyraża potworny konflikt współczesnego człowieka.
To pewien rodzaj głębokiego braku zaufania do rzeczywistości i do siebie samego. Również do wagi więzi. Dziś wielu ludziom wydaje się, że nic nie jest prawdziwe, że żyją, w sensie psychologicznym, w baumanowskiej płynnej rzeczywistości, dającej wiele złudzeń, na przykład że wszystko jest możliwe i trzeba się tylko postarać. Paradoksalnie, taka wizja generuje nie nadzieję, lecz ogromny lęk, że nic nie jest prawdziwe i stabilne, a w takim stanie nie wierzymy ani światu, ani sobie samym.
Taki człowiek nie umie sam siebie rozpoznać?
Tak, jest bardzo kruchy wewnętrznie, zmienny emocjonalnie i brakuje mu poczucia stabilności. To może sprawiać, że podatny jest na wpływy tych, którzy oferują jedyną prawdziwą opowieść o nim samym i o świecie. Ogromną trudność sprawia mu widzenie szerszej perspektywy, uznanie, że poczucie samotności i rozczarowania to nieodłączna część bliskich relacji. Na przykład w intymnych związkach łatwo dochodzi do wniosku, iż skoro czuje oddalenie i przygnębienie, to sygnał, że natychmiast należy coś zmienić, bo ta relacja uczuciowa już się wypaliła.
Być może jest w tym jakiś sens.
Jak najbardziej, można nieustająco unikać rozczarowań i pozostawać w stanie nieustającej ekscytacji. Tylko jaki jest bilans na koniec? Nasze życie nie jest wyłącznie ekscytacją. Jest również szkołą utrat, świadomości nieodwracalności i rozczarowań. Zdolność do łączenia rzeczy pozornie przeciwstawnych – że rozczarowują nas ci, którzy są nam najbliżsi, że my sami rozczarowujemy tych, których najbardziej kochamy, że można być bardzo złym na tych, na których najbardziej nam zależy, że zyskując życie i doświadczenie, nieustannie coś tracimy – to wszystko buduje nas jako ludzi. Szkoda z tego rezygnować. Przeżywanie życia bez zaufania, bez wiary, że coś udało mi się zbudować, że mogę być blisko i się tym z kimś dzielić, to rozpaczliwy wybór tych, którzy są obezwładnieni własnymi trudnymi uczuciami. Wiemy już na pewno, że psychoterapia może im pomóc.
III
THE LONG AND WINDING ROAD
Na czym właściwie polega psychoterapia psychodynamiczna i jak długo powinna trwać, z Moniką Miller-Nadolską i Aliną Neugebauer rozmawia Dariusz Bugalski
Psychodynamiczna terapia długoterminowa jest jak…
Monika Miller-Nadolska: …powrót do domu.
Alina Neugebauer: …jak rozplątywanie splątanego kłębka wełny.
Jak w piosence Beatlesów: The Long And Winding Road: „Długa i kręta droga, która wiedzie do domu”.
MM-N: Nasi pacjenci bardzo wcześnie zaznali w domu więcej trudnych doświadczeń niż tych dobrych. Posługując się metaforą: dom ich opuścił i pustkę po tym opuszczonym domu mają teraz w sobie. Podejmują terapię po to, by go odzyskać.
AN: Ich cierpienie jest często bolesnym doświadczeniem braku. Czego brakowało? Dostępnych, reagujących i kochających opiekunów. Nie dostrzegali emocjonalnych potrzeb dziecka, nie potrafili na nie odpowiedzieć z powodu własnych ograniczeń albo z powodu różnych wydarzeń losowych, które ich spotkały.
MM-N: Na przykład matka, która właśnie straciła kogoś bliskiego, cierpi; ma depresję, wycofuje się, nie ma energii, by inwestować w rozwój, w opiekę, w dobrą komunikację ze swoim małym dzieckiem. Czyli opuszcza je emocjonalnie. Staje się nieobecna nie na skutek swoich wewnętrznych niedyspozycji, ale dlatego że znalazła się w takim akurat momencie życia. Wielu pacjentów mówi o swoich matkach, że były nadopiekuńcze – co często znaczy, że zajmowały się dzieckiem, zapewniając mu zaspokojenie podstawowych potrzeb w nadmiarze, nie potrafiąc jednak właściwie odczytać tego, czego chce dziecko, co ono przeżywa. Jest też