Jak kraść?. Kazimierz Turaliński
z kapitału organizatora, a zwykle z bieżących wpłat zaliczkowych przyszłych nabywców mieszkań. Jednak w latach boomu mieszkaniowego ceny metra kwadratowego we wszystkich miastach Polski rosły tak szybko, że nieopłacalne stało się sprzedawanie lokali osobom, które budowę sfinansowały i to nierzadko własnymi kredytami bankowymi. Przyszły lokator podpisując umowę przedwstępną na zakup kawalerki w Warszawie za cenę 120 000 zł, otrzymywałaby za swoje pieniądze lokal wart w chwili przekazania już 200 000 zł lub 250 000 zł. Developerzy masowo zrywali wówczas przedwstępne umowy, które, jeżeli nie były zawarte w formie aktu notarialnego, nie mogły stanowić podstawy do sądowego wymuszenia przekazania lokalu. Mieszkanie trafiało na wolny rynek i sprzedawane było po aktualnie obowiązujących cenach. Oszukani klienci mogli dochodzić, co najwyżej, drobnych zadośćuczynień, takich jak zwrot podwójnej wysokości zadatku – ale nie podwójnej całej już wpłaconej kwoty! Zgodnie z ówczesnymi wyrokami sądów nie była również należna rekompensata za poniesione koszty kredytu. W praktyce nawet tych należnych sum prawie nikt nie dochodził. Powodem bierności była nieznajomość prawa oraz strach przed kosztowną batalią sądową z niezwykle silnym, jak się wydawało, przeciwnikiem – zamożnym rekinem biznesu. W przypadku developerów „przygotowanych” do ogłoszenia upadłości niejednokrotnie nie zwracano nawet już wpłaconych pieniędzy, a więc niejako sprzedawano ten sam lokal kilkakrotnie. Odnotowano również przypadki, gdy roboty budowlane ograniczono do wykopania dołów pod fundamenty i zainkasowania 100% zaliczek za oferowane mieszkania, a następnie, korzystając z zewnętrznego zadłużenia, ogłaszano upadłość podmiotów. Nie rozliczano się wtedy z właścicielem gruntu, który, niekiedy stając się częścią kapitału zakładowego powoływanej na potrzeby inwestycji spółki zadaniowej, również przepadał na rzecz spłaty sztucznie wytworzonych, kontrolowanych wierzytelności.
W efekcie końcowym, nieuczciwi inicjatorzy procederu mogli na działce należącej do innej osoby, na koszt bezzaliczkowych podwykonawców, głównie małych firm budowlanych, lub przy minimalnych zaliczkach, zbudować osiedla mieszkalne albo inne budynki, a następnie dokonać ich dwukrotnej sprzedaży. Pierwszej według ceny z dnia przedstawienia oferty, a następnie, już po wypowiedzeniu umów zawartych z pierwotnymi nabywcami, według ceny rynkowej w chwili oddania gotowej nieruchomości do użytku. Z wpłacanych przez pierwszych nabywców zaliczek sfinansować można niemal symboliczne, gdyż niepokrywające kosztów użytych materiałów i wypłat robotników, zaliczki akonto wynagrodzenia podwykonawców, czyli wspomnianych małych firm budowlanych. Niejednokrotnie też praktykowane jest zaniżanie kosztów budowy poprzez stosowanie dużo gorszej jakości materiałów budowlanych i niższy standard wykończenia, niż wykazany w kosztorysach. W zależności od akceptowanego przez developera stopnia ryzyka, nienależne zyski czerpane mogą być z jednego z wymienionych sposobów, ich części lub ze wszystkich dostępnych źródeł. Branża budowlana jest oczywiście najbardziej charakterystycznym przykładem, ale prawidło to działa niemal w każdym sektorze produkcyjnym, usługowym lub handlowym, po odpowiednim dostosowaniu modusu operandi do natury wybranej transakcji. W dotychczasowej historii najszersze, wręcz wszechstronne, zastosowanie opisana metoda znalazła kolejno przy budowach osiedli mieszkalnych, biurowców, centr handlowych, dróg i autostrad na Euro 2012, a następnie, w stanie na jesień 2012 roku, planowana jest jej implementacja na grunt renowacji torowisk kolejowych.
Jednym z najważniejszych elementów opisanej taktyki pozostaje czynnik „czekania”. Jeśli podwykonawcy lub klienci w porę podejmą działania w celu zabezpieczenia swoich roszczeń, projekt nie przyniesie spodziewanych zysków. Sekret tkwi we wspomnianym już public relations. Im większy rozmach działania oszusta, im mocniejszy i bardziej „światowy” wizerunek on zbuduje, tym więcej negatywnych przesłanek w jego działaniu kontrahenci zignorują i tym dłużej będą oni, wbrew rozsądkowi, czekać na „szczęśliwe zakończenie” wspólnej inwestycji, szczerze wierząc, iż ono w końcu nastąpi. Co więcej, zachowując pokorę i wykazując zrozumienie oczekiwać będą, jako lojalni partnerzy, dalszej współpracy przy innych, równie prestiżowych projektach. Przysłowiowa podróż do piekła jawi się im jako wakacje życia w tropikach. Tym dłużej możliwe jest nieskrępowane operowanie tak pozyskanym kapitałem i łączenie licznych inwestycji, co z kolei, przy dynamicznym przepływie kapitału, w ostatecznym rozrachunku również utrudni udowodnienie komukolwiek niegospodarnego działania lub oszustwa.
Wytworzony skutecznym PR-em wizerunek ogranicza liczbę pokrzywdzonych tylko do klientów oraz kontrahentów holdingu. Dlaczego jednak marnować moce przerobowe i nie rozszerzyć źródeł dochodu o Skarb Państwa i banki? Te ostatnie udzielają kredytów obrotowych, inwestycyjnych oraz debetów analizując głównie wysokość obrotów na rachunkach bieżących i wartość realizowanych kontraktów, a także dotychczasową historię kredytową. W tym przypadku nie pozory, a wysokie obroty, zachowana płynność finansowa oraz lukratywne zlecenia zawarte z wypłacalnymi inwestorami czynią spółkę, w oczach bankowych ekspertów, wiarygodną. Tam sama manipulacja psychologiczna nie wystarczy, przemówić muszą liczby.
Wypracowanie wielomilionowych obrotów nie wymaga, jak zwykle wbrew powszechnemu mniemaniu, ogromnych inwestycji. Uzyskanie np. miesięcznych obrotów rzędu 5 000 000 zł na rachunkach bankowych każdej z 20 spółek angażuje niezużywającą się kwotę rzędu ledwie 20 000 zł, choć im więcej, tym lepiej. Pieniądze te rozbijane są pomiędzy poszczególnymi kontami i nieustannie przesyłane pod zmieniającymi się jedynie tytułami przelewów – rozliczenie faktury VAT nr 125/12, wypłata zaliczki, zwrot zadatku. Jedynie amatorzy dokonują wielokrotnych przelewów o identycznej wartości i do stałych odbiorców lub też ciągle kwot „okrągłych”, np. 5 000 zł. Tego typu powtarzające się prawidłowości oraz nazbyt „ładnie i równo” podzielony kapitał do razu rzuci się w oczy i wzbudzi podejrzenia analityka, lecz umknie mu jednostkowy przelew na 5967 zł 34 gr., dokonany tytułem wynagrodzenia za szkolenie z marketingu dla działu handlowego. Brzmi racjonalnie, prawda? Potencjał sztucznej „kreacji” zdolności kredytowej łatwo docenić przy założeniu, że każda z naszych spółek dysponować może kilkoma rachunkami bankowymi, a realizacja przelewów krajowych i międzynarodowych pomiędzy różnymi bankami i różnymi spółkami może być dokonywana faktycznie nieprzerwanie. W przypadku przelewów on-line nawet koszt transakcji wyniesie 0 zł. Cyrkulacja tych samych środków finansowych wytwarza natomiast możliwości kredytowe dla wielu różnych podmiotów w wielu bankach, a nawet w wielu krajach, jednocześnie.
Obieg kwot między spółkami (jeśli oczywiście zostanie on w ogóle odnotowany w księgach rachunkowych) wbrew pozorom wcale nie musi skutkować narastaniem zobowiązań względem urzędu skarbowego. Ominięcie podatku VAT następuje poprzez motywowanie przelewów świadczeniami nieobjętymi podatkiem od towarów i usług oraz eksportem usług niematerialnych. Wyważenie wzajemnych miesięcznych rozliczeń pomiędzy poszczególnymi kontrahentami skutkować może pełną równowagą przychodów i rozchodów, a więc brakiem zaksięgowanego zysku stanowiącego podstawę odprowadzenia podatku dochodowego.
Inną możliwość stwarza kreatywny obrót fakturami VAT, skutkujący nie tylko uszczupleniem należnych podatków, ale i wyłudzeniem zwrotu w ogóle nieopłaconego VAT-u. Klasycznym przykładem pozostaje międzynarodowy handel towarem – zazwyczaj nieweryfikowalnym, czyli którym obrót nie jest objęty reglamentacją i szczególną dokumentacją. Idealny jest drogi, a mały objętościowo (nie wymagający składowania na dużej powierzchni i przewożenia małymi partiami) sprzęt elektroniczny lub komputerowy, np. procesory, a także autorskie oprogramowanie komputerowe, którego cena sięgać może jednostkowo dziesiątek tysięcy zł, a sam produkt, wraz z wielostanowiskową licencją, zmieścić można na jednej płycie CD. Poszczególne ogniwa gospodarczego łańcucha – ale tylko te już przeznaczone do likwidacji – odsprzedają sobie wzajemnie, po coraz większej cenie produkt, jednocześnie nie odprowadzając należnego podatku VAT. Gdy naliczona wartość daniny państwowej pozostaje odpowiednio wysoka, towar ten eksportowany jest przez „czystego” przedsiębiorcę za granicę, gdzie zazwyczaj zostaje zniszczony, jako bezwartościowy materiał dowodowy, mogący jedynie potwierdzić winę nieuczciwego eksportera. Ten zaś, bez względu na fakt braku rzeczywistego odprowadzenia