.

 -


Скачать книгу
Nie żeby było co tam robić; zjadłem wszystko, co mieliśmy, kiedy była w pracy, a ona nie kupiła nic nowego. Szkoda, że nie zamówiłem, zanim wróciła do domu.

      Gapiłem się na znacznik dostawcy z pizzą na ekranie laptopa jak jastrząb, planując wpuścić go do mojego pokoju i z niego wypuścić, zanim mama w ogóle zorientuje się, że coś się działo, aż tu nagle zapukała do moich drzwi.

      – Dawson? Nie mam zamiaru atakować twojej prywatnej przestrzeni, ale wystarczy tego dobrego. Musimy odbyć tę rozmowę.

      Znacznik nadal tkwił w polu „Kontrola jakości”.

      – Dawson, nie możesz być tym jedynym rozzłoszczonym w tej sytuacji. Rzuciłeś szkołę, nie mówiąc o tym nikomu.

      Otworzyłem nową kartę w przeglądarce i sprawdziłem skrzynkę e-mail. Czekam na ważne odpowiedzi, co najmniej dwie. Prosiłem mojego agenta, Kimbę, by mnie zgłosił do przesłuchań. W skrzynce znalazłem dwanaście nieprzeczytanych wiadomości, ale żadnej z nich nie chciało mi się czytać.

      – Dawson.

      Odezwał się dzwonek do drzwi, a ja rzuciłem okiem na okno śledzenia dostawy. „W drodze do odbiorcy”. Kurde. To jakiś żart?

      Pewnie. To jakiś dowcip. A jak. Usłyszałem otwierające się drzwi, jakieś bla, bla, bla, a potem klik zamykanego zamka.

      – Dawson! – zawołała mama. – Mam twoje jedzenie. Niezła próba. Czeka w kuchni. Ze mną. I z rozmową, czy tego chcesz, czy nie.

      Zobaczymy. Otworzyłem kolejne okno, lecz zanim zacząłem pisać, zobaczyłem białą kartę z informacją o braku połączenia. Ona nie mogła…

      – Wyłączyłaś wi-fi?

      Gdy nie odpowiedziała, wyszedłem z pokoju i korytarzem skierowałem się do kuchni. Siedziała przy ladzie barowej, gdzie zwykliśmy jadać śniadania. Stało przed nią otwarte pudełko z moją pizzą. Patrzyłem, jak podnosi kawałek i przygotowuje się do zdjęcia z niego ananasa.

      – Ej!

      Zrzuciła go na ananasowy stosik. Spojrzenie jej zielonych oczu skrzyżowało się z moim. To właśnie po niej je miałem. Zielone oczy od matki, śniada skóra po ojcu. Mama mówiła, że moje zamiłowanie do ananasa na pizzy też pochodzi od niego.

      – Nie wrócę do tej szkoły.

      Nie powiedziała nic. Przesunęła pudełko z pizzą w moją stronę. Byłem zbyt głodny, by odmówić.

      – Wszystko u ciebie w porządku? – zapytała, gdy skończyła kawałek.

      Wzruszyłem ramionami, żując wolno. Nie. Nic u mnie nie jest w porządku. Nie wchodziłem do sieci od czterech dni, bo już mdliło mnie od zdjęć, które przysyłają mi różni ludzie. Mdliło mnie od oglądania samego siebie, jak stoję nad zwłokami, patrząc na nie głupkowato. I od tych podpisów: „Gdybyś tylko był prawdziwym wampirem”, które wszyscy uważali za wyjątkowo oryginalny żart. Miałem już dość wibracji telefonu, gdy dzwonił kolejny numer, którego nie znałem, lecz podskórnie wiedziałem, że to pewnie telefon kolejnego dziennikarza żądającego komentarza.

      – Nic nie mogłeś zrobić – powiedziała mama, biorąc kolejny kawałek. – Chorował od lat.

      – Znałaś go?

      Zaprzeczyła ruchem głowy.

      – Nie, tak piszą w gazetach. Nie sądzę, bym kiedykolwiek spotkała go osobiście. Zwykle zostawiał wszystkie przesyłki dla mnie u Hanifah.

      To mi przypomniało, że nadal miałem u siebie paczkę przeznaczoną dla mamy, którą miała dostarczyć tamta dziewczyna… ale w tym momencie byłem bardziej zainteresowany tym, co pisano o wydarzeniu, w którym brałem udział.

      – Mamy jakieś gazety?

      Co za głupie pytanie. Przecież ona czyta wszystkie możliwe. Wskazała na stos, a ja przytargałem go na swoje miejsce naprzeciwko niej, po czym zacząłem przeglądać, strona po stronie, aż trafiłem na właściwy artykuł. Rozłożyłem gazetę na stole. Było to studium kontrastu: wszystkie znaczące tytuły skupiały się na Hugonie Delaneyu, a tabloidy na mnie. Odsunąłem tabloidy na bok, a jedną z pozostałych gazet złożyłem na pół, by przyjrzeć się treści i nie musieć jednocześnie patrzeć podczas czytania na Hugona. Przeczytałem: „Steven Jeffords, lat 53” – cholera, to wcale nie jest wiek, w którym serce mówi: „Nie, dzięki”, był o dziesięć lat młodszy od mojej mamy – niezdiagnozowany stan chroniczny.

      – Wybierasz się na pogrzeb? – zapytałem.

      – Nie. Ale wysyłamy kwiaty od całego piętra. – Delikatnie wytarła palce o ręcznik kuchenny i złapała kolejny kawałek. – Mam ważniejsze rzeczy na głowie. Na przykład, co mam zrobić z tobą.

      Pizza stanęła mi w gardle.

      KAITLYN

      Czy ktokolwiek z pozostałych nadal myślał o tym zdarzeniu? Prawdopodobnie nie. Ale jak można o czymś takim nie myśleć?

      Minęły dwa tygodnie, a to nadal była jedyna rzecz w mojej głowie. To nie w porządku. Przecież ja nawet nie chciałam tam być. Nie w tym budynku, nie na tym głupim stażu, a już na pewno nie w tej okropnej windzie z całą tą ekipą ludzi zupełnie nieprzydatnych, gdy przychodzi stanąć twarzą w twarz ze śmiercią. Ludzi, którzy pozwolili mi się zająć całą tą pierwszą pomocą, nawet jeśli zupełnie nie miałam o niej pojęcia. „Miałam szkolenie na wakacjach” – dlaczego ja to w ogóle powiedziałam?! A teraz twarz tego nieboszczyka fruwała mi po głowie, zarazem żywa i martwa, jak jakiś przerażający montaż typu „Przed – Po”. Pewnego dnia, gdy mój wzrok będzie już taki słaby, że nie będę w stanie rozpoznawać twarzy, jego pewnie będę widziała nadal. Twarz martwą i mokrą od potu.

      Sęk w tym, że nikt inny nie wydawał się tym przejmować. Moja matka powiedziała:

      – Nie tego spodziewałaś się po UKB, co?

      Jakby oni to wszystko zaplanowali czy coś. Jakby prestiż był jakimś polem siłowym, zatrzymującym różne wstrętne rzeczy, w tym śmierć. A moja siostra Hannah chciała tylko wiedzieć, jaki tak naprawdę jest Dawson Sharman.

      – Jest brzydki – powiedziałam, co nie było miłe, więc od razu poczułam się źle, ale nie odwołałam tego.

      – Bez obrazy, ale nie ufam twoim opiniom na temat wyglądu innych ludzi – powiedziała Hannah i zarechotała, jakby to był jakiś żart. Złapałam więc najbliższą rzecz, jaką miałam pod ręką, i cisnęłam jej w twarz: mój telefon. Spudłowałam, a teraz wyświetlacz telefonu miałam potłuczony. I jeśli to nie było dobrym podsumowaniem bieżącego statusu mego głupiego żywota, to nie wiem, co by nim było.

      Ale, jakby na to nie patrzeć, nadal miałam swój mały głupi żywot.

      No dobra, wiem, że kiedy jest się niepełnosprawnym (czy, jak w moim przypadku, za chwilę się takim będzie), to wygłaszanie kwestii typu: „Ale przynajmniej nadal żyjesz!” jest wyświechtanym schematem. Naprawdę nie chcę być jedną z tych osób, które twierdzą: „Odkąd spotkałam śmierć, na wszystko patrzę inaczej”, ale… ale jednak też mogę tak powiedzieć. Steven Jeffords zmarł, a ja nie. Tak się rzeczy miały, a ja nie mogłam temu zaprzeczyć.

      To wszystko spowodowało, że znalazłam się w pociągu zmierzającym do stacji obok niewielkiego cmentarza w Salford, by powiedzieć do widzenia osobie, której nigdy nie powiedziałam dzień dobry. Wydawało mi się, że to może mi pomóc. Nie wiem, jak to działa, ale wiele osób przecież mawia, że aby zaczęło się nowe, musisz domknąć stare, prawda? A czy jest jakieś mocniejsze „domknięcie” od pogrzebu? („Śmierć. Nie, zamknij się, Kaitlyn”).

      Chciałam


Скачать книгу