Uziemieni. Tanya Byrne

Uziemieni - Tanya  Byrne


Скачать книгу
align="center">

      SASHA

      W jakiś sposób staż Micheli w redakcji lokalnej gazety zamienił się w pracę na etat. Co prawda było to jedynie noszenie kawy i szukanie zdjęć, ale Michela potrafiła o tym tak opowiadać, jakby była redaktorką.

      – O, szybko! Weź jedną sztukę, szybko!

      Nie wiedziałam, dlaczego musiałam być szybka. Na stoliku było więcej egzemplarzy niż wszystkich ludzi w kawiarni. Michela wyrwała mi gazetę z rąk i gdy czekałyśmy, aż starsza pani przed nami zapłaci za herbatę, szybko wertowała kolejne strony.

      Jej ręce drżały tak mocno, że gdy podniosła tacę, filiżanka zaczęła dzwonić o spodek.

      – Potrzebujesz pomocy? – Zaczęłam sięgać w jej stronę, gdy zmroziła mnie wzrokiem.

      – Nie od takiego kogoś jak ty – powiedziała, a usta wygięły się jej w grymasie obrzydzenia, gdy odwracała się, mrucząc: – Przychodzi tutaj… Myśli, że może robić wszystko, co chce…

      Poważnie? Przecież nie należę do żadnej innej rasy; Michela musiała naprawdę dołożyć starań, by wylać z siebie ksenofobię, skierowaną właśnie w moją stronę. W takich chwilach zwykle marzę o tym, by być tą osobą, która pozwala sobie na odpowiedź w stylu: „Tak, przejechałam długą drogę z Royal Oldham, aby podać ci tacę z herbatą. TACY JAK JA to ci NAJGORSI”.

      Ha! Właśnie tak!… Nie, nie powiem tego.

      – Sasha! – Michela uderzyła mnie gazetą. – Chcesz coś?

      Chciałam gorącą czekoladę i kawał tarty z konfiturami.

      – Tylko wodę. – Kranówka była za darmo.

      Przy stoliku Michela pokazała mi zdjęcie siedzącego na pniu listonosza, wskazując palcem na tytuł, który sama wymyśliła: „Listonosz ocalony przed śmiercią pod drzewem”.

      – Ktoś go ocalił pod drzewem przed nadchodzącą śmiercią? – zapytałam. – Czy ktoś go ocalił przed śmiercią, bo drzewo na niego padało?

      – Co? – Usta Micheli, pełne okruchów czipsów, uformowały literę „O”.

      – Nic – powiedziałam, zamykając gazetę i już żałując tych słów.

      Nagle na pierwszej stronie dojrzałam zdjęcie Hugona Delaneya, który właśnie przeżywał swoje niekończące się pięć minut sławy. Stał przed gmachem UKB i wyglądał jak facet, który jest zawsze na bieżąco z nowinkami. Był ubrany bardzo formalnie, a rozpięty górny guzik koszuli dodawał mu nonszalancji.

      – Tak bym go grzmociła, aż by dostał wstrząśnienia mózgu – kontynuowała Michela, oblizując sól z palców, gdy ja tłumiłam spontaniczny odruch wymiotny.

      – Co? Wolisz coś takiego? – Wskazała wilgotnym palcem na wkładkę poświęconą chłopakowi z tego głupkowatego serialu o wampirach.

      – Właściwie tak – powiedziałam. – Dawson Sharman wydaje się miły.

      – A skąd ty wiesz takie rzeczy? – rzuciła, zaglądając do pustego już opakowania.

      Bo tam byłam.

      Ale nikt tego nie wie. Nawet mój tato. Kto zna losy paczki, którą miałam dostarczyć? Kogo to obchodzi? Patrzyłam jak człowiek UMIERA. A potem znikłam, zanim ktokolwiek zdał sobie z tego sprawę. Jak do tej pory, wydawało się, że świat zna historię piątki nastolatków z windy. Nie szóstki.

      Gdyby tylko było to prawdą…

      Moje spojrzenie ześlizgnęło się na sam dół artykułu: „Pogrzeb Stevena Jeffordsa odbędzie się w poniedziałek 30 lipca o godzinie 14.00 na terenie Cmentarza Agecroft”.

      Wolałabym, by Michela napisała TEN artykuł.

      HUGO

      No i, kuźwa, znowu.

      Powrót na zapyziałą Północ. Przejazd między gównianymi kominami.

      Zaczęło padać dokładnie w chwili, gdy je mijaliśmy – jakby pogoda doskonale wiedziała, w którym miejscu znajdują się te fabryki. Boże, Północ to czysta deprecha. Nie dziwota, że ten koleś ot tak sobie wszedł do windy i umarł. W takim miejscu nie ma innej opcji.

      Parsknąłem głośno. Nie było to może stylowe, ale tego niedorzecznego ranka byłem jedynym pasażerem w pierwszej klasie, a więc mogłem sobie pozwolić. Nie mogłem uwierzyć, że mama zmusiła mnie do uczestnictwa w tym pieprzonym pogrzebie. Jakby cała ta sprawa była jeszcze niedostatecznie żałosna. Teraz będę musiał łazić z tym gównianym WIEŃCEM, aż jakiś fotograf porobi fotki do swojej zasranej gazetki. Mama nie była wcale zadowolona, gdy pieprzony redaktor na poziomie szkolnego dzieciucha zrobił wielki nagłówek właśnie o mnie. Niby „The Times” wypuścił artykuł „Syn znanej polityk okazuje się bohaterem”, ale tabloidy skupiły się na telewizyjnej gwieździe. Mama wzięła to tak poważnie, że można byłoby pomyśleć, że ktoś umarł… O, rzeczywiście, ktoś umarł. ŻART.

      Nie mogłem uwierzyć, że tak szybko ściągają mnie tu z powrotem. Staż był stratą czasu. Nie wyrwałem tej dziewczyny, nie byłem współautorem żadnego tekstu, a głupi edytor zignorował wszystkie moje sugestie odnośnie do tematów na artykuły. Co jest nie tak z tymi ludźmi? Przysięgam, że doświadczyłem dyskryminacji, ponieważ jestem z Południa. Ci z Północy rozwodzą się nad tym, jak wielki jest podział na linii Północ–Południe, jakby coś takiego naprawdę istniało. Tak naprawdę na Południu patrzymy na to w sposób: „Ludzie, nam to zwisa. A nasza rodzina, jeśli tylko zechce, to chętnie zakupi ze dwanaście zamków w tej waszej zasranej mieścinie”.

      Całe szczęście nie muszę tu nocować. Po prostu podjadę na tę sesję fotograficzną zwaną pogrzebem, poudaję, że jestem smutny, że jakiś kurierzyna wyciągnął kopyta, uszczęśliwię rodziców i wrócę do domu na wieczorną bibę u Davida. Cassie nie przestawała pisać z pytaniem, czy będę czuł się w stanie przyjechać dziś na imprezę. To jedyna dobra rzecz w tym całym trupie. Dziewczyny to jara. Myślą, że teraz jestem taki wrażliwy i podłamany. Opanowałem właśnie świetną strategię i gdy jakaś dziewczyna pyta o tę sprawę, wzruszam ramionami i mamroczę: „Nie chcę o tym rozmawiać, dobra?”. Przepraszam za to, że tak ucinam temat, i mówię, że to było dla mnie „takie trudne”. Prawdziwy hak pojawia się wtedy, gdy w końcu mówię: „Z jakiegoś powodu czuję, że z tobą mogę o tym porozmawiać”.

      Sukces gwarantowany. Sieć pełna po brzegi. Bonusowe punkty. Zadziałało już trzy razy, zadziała i z Cassie. Plus naprawdę świetnie wyglądam w tym garniturze zamówionym dla mnie specjalnie przez mamę.

      I to nie jest tak, że kłamię. Z jakiegoś irytującego powodu nie mogę wyrzucić obrazu twarzy tego żałosnego truposza z mojej głowy. Może to tylko takie przypomnienie, by nie skończyć w taki sam denny sposób jak on…

      Gdy wschodzące słońce oświetliło okolicę, wzdrygnąłem się z przerażenia, że znalazłem się w miejscu, gdzie miejscowi swoje frytki maczają w sosie pieczeniowym. Słońce dodało otuchy. Dzięki niemu mogłem wykorzystać swoje nowe okulary przeciwsłoneczne i nikt nie będzie mógł powiedzieć, że nie obchodzi mnie los tego pieprzonego umarlaka ani cały ten durny pogrzeb. Ludzie będą powtarzali, jaki wstrząs przeżyłem i że muszę teraz z tym żyć.

      VELVET

      Czy tylko ja tak mam, że w każdej czarnej sukience wyglądam zdzirowato? Dobra, nie było pytania. To ewidentnie mój problem. Mama powiedziała kiedyś, że jestem w stanie sprawić, że nawet habit wyglądałby na mnie niestosownie.

      Jedyne, co udało mi się znaleźć, to prosta sukienka mamy, nieco na


Скачать книгу