Uziemieni. Tanya Byrne

Uziemieni - Tanya  Byrne


Скачать книгу
tym pustkowiu przez cały tydzień. O właśnie, pomyśl o CV… pomyśl o CV. Trzeba odhaczyć to i owo. Życie jest grą, grą w grę, a ja jestem w nią naprawdę dobry.

      Samochód musiał poczekać na mnie chwilę, gdy na stacji kupowałem wodę kokosową. Kierowca wyglądał na wkurzonego, ale obawiam się, że będzie musiał sobie z tym jakoś poradzić. Moja głowa pulsuje, a ja, jeśli mam zamiar skopać parę tyłków w UKB, muszę być elegancko nawodniony i odpalić swój urok. Gdy wsiadałem do czarnego merola, kierowca zamamrotał coś pod nosem.

      – O co chodzi, ziom?

      Bełkot się powtórzył, tym razem zakończony: „Nic takiego”.

      – Jasne, lepiej żeby tak, kurwa, było.

      Ci ludzie! Gnaliśmy przez to obskurne miasto, a ja wcale nie czułem się winny. Nie za spóźnienie. Nie za przeklinanie przy tym gościu. Nie zawdzięczam wiele ojcu, ale to on dał mi kiedyś jedną z najważniejszych lekcji w życiu: „Niektórzy ludzie są lepsi od innych”.

      I to nie tak, że jestem dupkiem. Albo nazistą. Nie. Sorry. To tylko zwykła kalkulacja. Zasada Pareta. Osiemdziesiąt procent każdej pracy, każdego zarobionego grosza, wszystkiego, co na tym świecie wartościowe, należy do dwudziestu procent ludzi. Reszta to takie dostawczaki. Ja akurat się łapię do tych dwudziestu procent i rzygać mi się chce przez pozostałe osiemdziesiąt, które ciska kamienie w moją rodzinę ze zwykłej zazdrości. Litości, ja nie mam czasu na rzucanie kamieniami. Jestem zbyt zajęty robieniem czegoś, co ma ZNACZENIE.

      Jechaliśmy w niezręcznej ciszy. Dobra, niezręcznej może dopiero pod koniec. Byłem zbyt zajęty zerkaniem w lusterka, by uporządkować jakoś swój garnitur. Liczy się pierwsze wrażenie itepe. Czułem, że jestem skacowany jak knur, ale nie mogłem tego pokazać. Sprawdziłem kołnierzyk i ucieszyłem się, że zniosłem to całe trucie dupy u krawca. Wyglądałem na co najmniej dziewiętnaście lat, przynajmniej dla samego siebie. Nawet mając pod oczami wory jak penis gwiazdy porno, byłem w tym gajerze kimś.

      Dotarliśmy do MediaCity, a ja rzuciłem napiwek kierowcy – teraz nie powinien się burzyć, nie? Wyciągnął moją walizkę, ja podziękowałem, zatrzasnąłem drzwi i skierowałem się do głównego wejścia. Zauważyłem, że kilka osób odwróciło się w moją stronę. W drodze do recepcji mijałem MNÓSTWO dziewczyn w moim wieku, ale uśmiechem starałem się zwrócić uwagę tylko tych, które mi podpasowały. Dotarłem do blatu recepcji i oparłem się o niego, czekając na recepcjonistkę. Jej uwaga póki co skupiona była na spoconej i roztrzęsionej bałaganiarze, kompletnie nieradzącej sobie z durną paczką.

      Recepcjonistka wyczuła moje spojrzenie, uśmiechnąłem się więc dyskretnie. Gdy dziewczyna z paczką odeszła, pochyliłem się.

      – Bardzo przepraszam – powiedziała recepcjonistka. – W czym mogę pomóc?

      – Jestem synem Margot Delaney – odpowiedziałem. Chwila, w której wyraz jej twarzy się zmieniał, sprawiła mi dużo radości. W końcu załapała. – Przychodzę tu na tygodniowy staż.

      Usiadła na krześle, odrzuciła włosy i nagle zaczęła odgrywać bardzo kompetentną.

      – Tak, oczywiście. Ojej, nie wiedziałam, że ma syna.

      – Ma. A ten syn to ja.

      Dziewczyna zaśmiała się bardzo nieporadnie, a ja momentalnie poczułem, jak bardzo mi nie leży. Podniosła palec, prosząc mnie o chwilę cierpliwości, po czym wcisnęła kilka klawiszy na telefonie.

      – Biuro pani Delaney? Jest tu jej syn… – Spojrzała na mnie bezradnie.

      – Hugo – dodałem.

      – Hugo. Tak. Świetnie. OK. Dzięki. Podeślę go… Dobra, Hugo. Musisz tylko się wpisać, a potem możesz lecieć na górę. Gabinet jest na najwyższym piętrze. Ale to pewnie wiesz – zaryczała jak koń. – No, no tak. Nie będziesz tam długo. Asystentka twojej mamy powiedziała, że masz do zrobienia obowiązkowe szkolenie z BHP.

      Uniosłem brwi, zniesmaczony.

      – Obawiam się, że to obowiązkowe. – Uśmiechnęła się ze współczuciem. – Jak widzisz, to dla nas bardzo pracowity tydzień. Tydzień stażystów. Mamy uczniów z całego kraju. Muszą wiedzieć, co robić w razie pożaru.

      Nie ma mowy, bym poszedł na jakieś szkolenie. Potrafię swój czas spożytkować na coś lepszego niż słuchanie bzdetów od jakiegoś znawcy gaśnic, który będzie plótł farmazony typu: „Jak wybuchnie pożar, opuść budynek”. Wziąłem jednak od portierki smycz i przewiesiłem ją przez szyję. Kolor smyczy rewelacyjnie pasował do mojego gajera.

      – Gdzie muszę iść?

      – Do wind, tutaj na prawo, przez hol. – Wskazała długopisem.

      Podziękowałem jej i odszedłem z uśmiechem, czując jej rozbuzowaną ekscytację za plecami. Założę się, że to będzie jej plota dnia. „Wiesz, że jej syn jest tutaj w tym tygodniu? Tak, tak. Czekaj, a czy ona nie jest żoną…”.

      Ruch przy windzie skutecznie tamowała grupa ludzi ze znaną mi już spoconą dziewczyną z paczką. Robiłem, co mogłem, by przepchnąć się przez nich. Ech, wszyscy tutaj są tacy przewidywalni. To jest jak gra w bingo z jednoczesnym zmaganiem się, by nie przewracać oczami. Mam już dość tego, jak wszyscy powtarzają mi, że jestem taki uprzywilejowany, choć w dzisiejszych czasach jest dokładnie odwrotnie. Tato zawsze żartował do mamy, że aby dostać pracę w telewizji, musisz być czarną jednoręką lesbijką – ale teraz wydaje się to jeszcze trudniejsze. Nawet jeśli od dwóch lat byłem redaktorem szkolnej gazetki, nawet jeśli miałem najlepsze oceny ze wszystkich przedmiotów, nawet jeśli mało nie umarłem z przepracowania, wszyscy przechodzący obok i patrzący na mnie rzucą: „No tak, on jest synem BLAHA, przecież to OCZYWISTE, że dostanie robotę w UKB”. Ale kiedy nadejdzie ten upiorny moment, kiedy przyjdzie czas składania podań o pracę, przegram z poprawnością polityczną, z jakimś zmiennopłciowym scjentologiem, zwykłym poruszać się na dłoniach i kolanach – mimo że to ja będę tym lepiej doświadczonym. Ale skąd, a gdzie tam, przecież jestem tym uprzywilejowanym.

      Oooch. Wpadłem na jakąś dziewczynę, która wcale nie patrzyła, dokąd idzie. Boże, a jak ona jest ślepa? To już by była wisienka na tym popieprzonym torcie, nie? Ale jednak coś zdołało mnie wyrwać ze złego nastroju. Fala smartfonów unoszących się nad głowy, a następnie kliknięcia wyłączanych w nich aparatów. Spojrzałem nad morzem głów w poszukiwaniu przyczyny.

      Nie. Ma. Opcji.

      O nie. To jest naprawdę dobre. Wyciągnąłem telefon i wykorzystałem swój wzrost, by zrobić dobre zdjęcie. Potem rozesłałem je do wszystkich z książki adresowej.

      ZGADNIJCIE, KTÓRY WŁAŚCICIEL PIEKIELNEGO RYJA ROBI WŁAŚNIE STAŻ???

      Mój telefon nie przestawał wibrować.

      „Żartujesz!”

      „Ooo, litości. Wygląda gorzej niż podczas tego spotkania rok temu”.

      „Bierz autograf!”

      Zaśmiałem się i schowałem telefon. Wyglądał na naprawdę wkurzonego tym, jaką uwagę na siebie ściągnął. Ale sorry, ziom, tak to jest, jak się idzie do telewizji. To nie moja wina, że ci twarz taki numer wywinęła.

      Znowu zaczęła się jakaś przepychanka przed windami. Czemu im tak wolno idzie? Jakaś dziewczyna została popchnięta prosto na mnie, co mnie trochę pobudziło. Zwłaszcza że była zmuszona stać tak blisko. Spojrzałem na nią. Może była nieco spocona i zestresowana, ale dałbym jej mocną ósemkę, nawet mimo gównianego outfitu. Widać, że myśli, że jest piątką. Genialna kombinacja. To znacznie lepsze niż dziewczyny, które myślą, że są ósemką, a tak naprawdę są czwórką.

      Zapomniałem,


Скачать книгу