Tajemnice walizki generała Sierowa. Iwan Sierow

Tajemnice walizki generała Sierowa - Iwan Sierow


Скачать книгу
dla siebie odpowiedni wniosek – nie możesz do końca nikomu ufać, musisz kierować się własnym rozumem. Jednocześnie przygnębiała świadomość, że nie posiadam odpowiedniej wiedzy o sprawach bezpieczeństwa, brakuje mi stosownych nawyków i doświadczenia.

      Pierwsze zadanie od Stalina

      Życie tymczasem toczyło się swoją koleiną, podrzucając każdego dnia coraz to nowe sprawy, o których nie miałem żadnego pojęcia.

      Przekazano mi telegram z Uzbekistanu, adresowany do Stalina, od Uzbeczki – inżynier Aminowej, w tamtych czasach jedynej chyba kobiety z wyższym wykształceniem w całej republice. Powiadamiała krótko wodza, że kończy życie samobójstwem z powodu nienormalnych stosunków z sekretarzem KC Uzbekistanu Jusupowem*. Jej zwłoki można znaleźć w rzece Czyrik. Na telegramie odczytałem adnotację Stalina polecającą wyjaśnienie tej sprawy i odnalezienie Aminowej.

      Takich poleceń od samego Stalina nie mieliśmy zbyt wiele, zmobilizowałem więc cały wydział do wykonania tego zadania.

      NKWD Uzbekistanu informowało, że Aminowa istotnie rzuciła się do rzeki i że poszukiwania zwłok nie przyniosły rezultatów. Mimo to postanowiłem oddelegować do nich starszego oficera operacyjnego Charitonowa*, by na miejscu wyjaśnił całą sprawę, ponieważ powiedziano mi, że Uzbecy nie do końca mogą być z nami szczerzy. Jusupow ma tam wielką władzę i nikt w niczym nie śmie mu przeczyć.

      I rzeczywiście – po dwóch tygodniach mój wysłannik poinformował, że w jednym z powiatów odnalazł u pewnego kołchoźnika żywą i zdrową Aminową. Poleciłem dostarczyć ją do Moskwy.

      Po przyjeździe czekiści usiłowali z nią porozmawiać, wbrew mojemu wyraźnemu zakazowi. Aminowa okazała się przebieglejsza od nich i zażądała widzenia z „szefem”.

      Musiałem nie wywrzeć na niej odpowiedniego wrażenia – zaledwie 34-latek i tylko dwa romby na kołnierzu28. Pierwsza rozmowa nosiła charakter wybitnie oficjalny – niczego istotnego o swoich przeżyciach mi nie powiedziała, licząc widocznie na rozmowę z poważnym zwierzchnikiem.

      Po obiedzie była już bardziej spolegliwa i poprosiła, by Charitonow nie był obecny przy rozmowie, wtedy mi wszystko szczerze opowie. W ciągu dwóch dni wysłuchiwałem jej opowieści miłosnych, których bohaterem był sekretarz KC Jusupow. Zwracała się już do mnie per „dżan”, co oznacza „druh” lub „brat”. Zakończyła tym, że jej kochanek zamienił ją na „baczę” (chłopczyka). Postanowiła więc zemścić się na nim, inscenizując własną śmierć i wysyłając telegram do Stalina.

      Po raz pierwszy zetknąłem się ze sprawą ukazującą jedną ze świecznikowych postaci naszego życia społecznego w tak niekorzystnym świetle. Po zakończeniu rozmowy nie wiedziałem, co mam robić dalej. Nie miałem wątpliwości co do prawdziwości całej historii, ponieważ co nieco już zdążyłem ustalić własnymi kanałami.

      W końcu postanowiłem zameldować o sprawie ludowemu komisarzowi, który wykazał zainteresowanie i polecił przywieźć Aminową. Kobieta wszystko potwierdziła. Sporządzono więc odpowiedni protokół, prosząc ją o podpisanie i parafowanie każdej strony, ponieważ dokument idzie do Stalina.

      Po kilku dniach otrzymałem polecenie wyprawienia Aminowej do domu. I tu właśnie musiałem się dobrze namęczyć.

      Kobieta wracać nie chciała. Zaczęła mnie kokietować, zjawiając się za każdym razem w innej strojnej sukni itd. Nie chciałem meldować kierownictwu, że nie jestem w stanie sobie z nią poradzić. Wreszcie po jednej z bardziej zdecydowanych rozmów udało mi się skłonić ją do powrotu.

      Dowiedziałem się potem, że Stalin mocno zbeształ Jusupowa, który skonfundowany wyznał, że „diabeł go opętał”. Na tym sprawa, ku memu zdziwieniu, ucichła.

      Po upływie dwóch miesięcy zacząłem już nieco się orientować w kwestiach bezpieczeństwa, lecz wszystko to opłacałem ogromnym wysiłkiem, jako że nocami całymi siedziałem w pracy i wracałem do domu o świcie. Musiałem przejrzeć też mnóstwo lipnych spraw, które należało jak najszybciej zamknąć. W tamtym okresie pracowało się do 2–3 w nocy i o 11 rano wracało do biura.

      Odniosłem też kilka sukcesów, również opłaconych dużym wysiłkiem, ponieważ zwykłem wszystko bardzo dokładnie najpierw rozważać, a dopiero potem podejmować decyzję. Przekonywałem się niejednokrotnie, że czekiści przykładali do obcokrajowców te same miarki co do ludzi sowieckich i z tego powodu w obcowaniu z nimi wyciągali niewłaściwe wnioski, co w rezultacie skutkowało blamażem.

      W naszym pojęciu na przykład, jeszcze w latach 1938–1939, zadawanie się z obcokrajowcami, nie mówiąc już o kontakcie intymnym, stanowiło najcięższy grzech, którego skutkiem był pobyt za kratkami. Pewnego razu, niestety, daliśmy się – jak to mówią – wodzić za nos.

      Na jesieni 1939 roku (sierpień–wrzesień) zaczęły się kształtować stosunki z Niemcami. Przyjeżdżały stamtąd różne misje – handlowe, kulturalne i nawet naukowe. Poleciłem swym pracownikom, by przyjrzeli się członkom delegacji niemieckich – może znajdą coś, co zainteresuje nasz resort.

      Zameldowano mi wkrótce, że pewien wielki niemiecki przemysłowiec pozwala sobie na całkiem swobodne wypowiedzi, czasem nawet wylicza pozytywne strony życia sowieckiego i krytykuje niektóre decyzje ministra handlu swojego kraju. Jednocześnie lubi zabawić się z dziewczynkami określonego autoramentu.

      Zaproponowano, by podstawić mu odpowiedniego sowieckiego „przemysłowca”, a potem ocenić ewentualną przydatność Niemca dla naszych spraw i usiłować przeciągnąć go na sowiecką stronę. Uwzględniając fakt, że w III Rzeszy Hitler zlikwidował siły postępowe, pozytywnie ustosunkowane do ZSRR, propozycja ta wyglądała na interesującą. Wyraziłem zgodę.

      Niemieckim przemysłowcem „opiekowano się” około tygodnia, po czym pokazano mi jego zdjęcia z obnażonym brzuchem i nagą panienką na tle butelek z winem. Pracownicy dodali, że niemiecki gość jutro wyjeżdża, dlatego też nasz „przemysłowiec” spotka się z nim wieczorem w hotelu i spróbuje „po dobroci” go zawerbować. W przypadku oporów pokaże Niemcowi kompromitujące zdjęcia i kiedy tamten zrozumie, że nie ma innego wyjścia, podpisze zobowiązanie do współpracy.

      Mnie takie rozumowanie wydało się prawidłowe.

      Około 1 w nocy zjawili się Fiedotow z „przemysłowcem” i oświadczyli, że z początku wszystko układało się pomyślnie. Kiedy natomiast poruszono temat współpracy z nami, Niemiec kategorycznie odmówił. Wobec tego użyto „morderczego” argumentu fotograficznego. Niemiec z zainteresowaniem obejrzał jedno, drugie i trzecie zdjęcie i ani trochę niespeszony rzekł: „Całkiem nieźle wyszły wam te fotki”.

      Nasz „przemysłowiec” wobec tego zauważył: „Gdyby te fotki trafiły do Führera, miałby się pan z pyszna”. Gość na to: „A wie pan, sam chciałem poprosić o kilka tych zdjęć i pokazać mu, jak pracuje sowiecki wywiad”. Po takiej odpowiedzi moim agentom pozostało tylko zrejterować.

      Możliwe, że Niemiec blefował, mówiąc, że się nie obawia, najpewniej jednak miał w Niemczech tak silną pozycję, że nie musiał liczyć się z drobnymi nieprzyjemnościami. Kolejny przykład na to, że nie rozumiemy obcokrajowców.

      Śmiertelny lot Ribbentropa

      Ludowe porzekadło mówi: ucz się przez całe życie, a i tak wszystkiego nie ogarniesz. Uczyć się musiałem ciągle. Sprawa polegała na tym, że szczególnie w latach 1937–1938 narobiono tyle głupstw, wytworzono taki klimat wzajemnej podejrzliwości, pozwalając prasie tak rozdmuchać rzekome wraże knowania, że syn gotów był uznać własnego ojca za zdrajcę z najbłahszego powodu. W każdym rysunku doszukiwano się


Скачать книгу

<p>28</p>

Dwa romby oznaczały starszego majora służby bezpieczeństwa.