Tajemnice walizki generała Sierowa. Iwan Sierow

Tajemnice walizki generała Sierowa - Iwan Sierow


Скачать книгу
„Tu Beria. Dzwonił do mnie Budionny i skarżył się, że go znieważyliście”.

      Odrzekłem na to zgodnie z prawdą, że Budionny pierwszy zaczął, ja mu tylko odpłacałem tą samą monetą, a w ogóle poszło o to, że zdemaskowałem jego kłamstwa na temat Wału Tureckiego.

      Beria mi przerwał i mówi: „Słusznie postąpiliście. Stawka też tak oceniła. Aby zakończyć tę sprawę, przeproście Budionnego”. Oburzyłem się i powiadam: „Nie. On pierwszy zaczął, niech pierwszy przeprosi”. Beria nalegał, ale się nie zgodziłem.

      Wtedy zakończył rozmowę: „Uważajcie, może być niedobrze” – i odłożył słuchawkę. Nie posiadałem się z oburzenia. Co za prowokator z tego Budionnego!

      Moje rozmyślania przerwał dzwonek telefonu. „No i co, dzwonił Ławrientij Pawłowicz?” – po głosie poznałem Budionnego. „Jak ci nie wstyd, dorosły człowiek, znany w całym kraju, a zajmuje się takimi podłościami?” – usiłowałem przemówić mu do sumienia. A ten jak ostatni głupiec się cieszy: „No co, oberwałeś za swoje?”. Co za nikczemnik!

      Pod koniec dnia pracy spotkałem go na korytarzu. Zachowywał się jakby nigdy nic. Taki to jest człowiek!

      Jak wiadomo, zakończył kierowanie frontem w niesławie. Pozwolił Niemcom nie tylko opanować Wał Turecki, lecz i cały Półwysep Tamański, od Krasnodaru, przez Noworosyjsk aż do Gelendżyku na wybrzeżu Morza Czarnego. Uciekał przed Niemcami aż do Suchumi, zanim Stawka nie pozbawiła go dowodzenia.

      Na Krymie natomiast tragedia rozgrywała się na całego. Następnego dnia Niemcy wdarli się do miasta. Siedzieliśmy właśnie z Karanadzem w gmachu NKWD, kiedy zaczęła się kanonada z dział i strzelanina z karabinów maszynowych.

      Wskoczyliśmy do samochodów, usiłując opuścić miasto poprzez centrum, ale tam już dotarła niemiecka piechota. Pojechaliśmy przedmieściami, widząc niemieckie czołgi przecinające nam drogę odwrotu113.

      Wobec tego skręciliśmy na wybrzeże Cieśniny Kerczeńskiej, dokąd Niemcy jeszcze nie dotarli. W katakumbach, gdzie spodziewaliśmy się zastać sztab frontu, napotkaliśmy tylko kilku ponurych dowódców niższego szczebla. Na pytanie, gdzie mieści się sztab, jeden z nich odparł: „Przesiedlił się na Dużą Ziemię (na kontynent). Oznaczało to, że dowództwo porzuciło wojska i wyniosło się na Półwysep Tamański.

      Wyszliśmy z katakumb i poszliśmy na pagórek, gdzie stała grupka naszych dowódców. Pogranicznicy, okazało się: generał major Zimin*, pułkownik… [nieczyt.] i inni.

      Przed kilkoma dniami surowo im nakazałem, by przygotowali się na każdą ewentualność i pilnowali dyscypliny w wojsku. Bez mojego specjalnego rozkazu cieśniny mają nie forsować. Zimin zameldował mi o sytuacji i wskazał miejsca dyslokacji sowieckich pułków. Właśnie na jeden z nich kierowały się niemieckie czołgi. Pogranicznicy otworzyli ogień z działek małego kalibru i czołgi zawróciły. Z punktu obserwacyjnego udałem się na latarnię morską Jenikale, w pobliżu której przeprawiały się na kontynent nasze oddziały.

      Z wysokości latarni zobaczyłem koszmar – mieszanina ludzi, armat, wozów itd. Kiedy podszedłem bliżej, memu przerażeniu nie było końca. Żołnierze bez broni – porzucili widocznie – głodni, walczą o… [nieczyt.]. Dowódcy zachowują się nie lepiej od szeregowych. Krótko mówiąc, całkowita demoralizacja armii. Nie widziałem nikogo ze starszych dowódców, o generałach nie mówiąc.

      Wysłałem umyślnego do Zimina, by zebrał 15 rozsądnych dowódców w celu zaprowadzenia porządku. W tym momencie nadleciały dwie „ramy” – focke-wulfy – i rozpoczęły z wysokości 150 metrów ostrzeliwanie przeprawy. Padłem na ziemię, gdzie stałem. To pastwienie się nad nami trwało ze 40 minut.

      Kiedy niemieckie samoloty odleciały, poszedłem wzdłuż wybrzeża. Nawet dziś trudno [przekazać] cały koszmar sytuacji – rzędy zabitych i rannych, urwane nogi i ręce, ludzkie wnętrzności na zakrwawionej trawie, pokiereszowane i pogięte armaty i samochody. Okropny widok.

      A wszystko tylko dlatego, że niekompetentne dowództwo w osobach Budionnego, Kozłowa i Mechlisa, ratując własne skóry, nie zorganizowało należycie odwrotu naszych wojsk, lecz tchórzliwie uciekło na kontynent. Przecież pogranicznicy byli w stanie cofać się w sposób zorganizowany, zadając przy tym wrogowi niemałe straty. Gdyby tak się stało, może Niemcom nie udałoby się wypchnąć nas z Krymu.

      Kiedy podszedłem do samej wody, obraz był jeszcze straszniejszy.

      „Katiusze”, naszą tajną broń, którą przed tygodniem tak się przechwalał ten niegodziwiec Mechlis, porzucono, by dostały się Niemcom.

      Przez cieśninę kursowały dwa niewielkie kutry i zabierały na drugą stronę 50–60 żołnierzy oraz trochę sprzętu wojskowego. Kutry brano szturmem. Nikt nie dowodził i nikt nikogo nie słuchał. Jeden z nich obciążono tak, że rufą osiadł na dnie i nie mógł się ruszyć z miejsca. Musiałem interweniować i na pewien czas zaprowadzić jako taki porządek, ale wiedziałem, że gdy tylko odejdę, ponownie zapanuje chaos, ponieważ na przeprawę czekało kilkadziesiąt tysięcy ludzi.

      Niektórzy żołnierze odrywali drewniane burty od samochodów, majstrowali z nich rodzaj tratwy, pustej w środku, do której mocowano nadmuchane dętki, po czym kilkunastu z nich chwytało się za jej boki i spychało na wodę. Niestety, zamiast kilkunastu tratwy czepiało się 30–40 osób i wielu z nich tonęło w odległości jednego kilometra od brzegu, w zimnej wodzie i przy wartkim prądzie.

      Kiedy z naszego brzegu wskazywałem żołnierzom tonących, kolejny raz im nakazując, by tego nie czynili, spoglądali na mnie obojętnymi oczami, a po półgodzinie sami czepiali się prowizorycznych tratw w nadziei dotarcia do kontynentu.

      Nikt nie chciał dostać się do niemieckiej niewoli, ale dowództwo nie poczyniło niezbędnych kroków w celu zachowania życia tysięcy żołnierzy. Już nie mówię o tym, że co minutę rozmawiałem z żołnierzami na różne tematy i apelowałem do rozsądku – zgadzali się ze mną, ale czynili po swojemu: byle jak i byle szybciej.

      Dawał o sobie znać instynkt samozachowawczy, owszem, ale Cieśnina Kerczeńska ma szerokość czterech kilometrów!

      Porozmawiałem z kapitanami kutrów, by nie zaprzestawali wożenia czerwonoarmistów. Poinformowali, że paliwo im się kończy i muszą iść do Tamani na tankowanie. Niemcy – mówią – na nich polują. Mieli rację – na naszych oczach niemiecki samolot po zrzuceniu bomb na ludzi pikował na kutry. Sowieckich myśliwców nie dostrzegliśmy. Niemcy rozstrzeliwali naszych bezbronnych żołnierzy bezkarnie.

      Mimo że do tego czasu napatrzyłem się i na zabitych, i na rannych, wielokrotnie byłem sam pod bombami i ostrzałem, nie licząc, że zostanę przy życiu, to serce mi krwawiło na widok scen na przeprawie.

      Gdybym w tym momencie zobaczył przed sobą Mechlisa, oddałbym go na rozszarpanie tym żołnierzom, którzy cierpieli i ginęli z powodu jego tępoty. Dotychczas mam przed oczami niektóre tragiczne sceny…

      Po godzinie dotarłem na stanowisko dowodzenia Zimina. Stał tam wyprostowany jak posąg, wcale się nie kryjąc. Z prawej strony niemieckie czołgi kierowały się w głąb półwyspu. Widziałem, że nasza sytuacja jest beznadziejna, i zarządziłem stopniowy, zorganizowany odwrót – jeden pułk się cofa, inny go asekuruje – w kierunku przeprawy i dalej na południe, na mierzeję Czuszka, która leży już na Półwyspie Tamańskim. Miałem zamiar dotrzeć tam jutro rano…

      Około północy usłyszeliśmy z prawej strony serie z karabinów maszynowych, po czym silny wybuch i całe wybrzeże zalało pomarańczowe światło. Okazało się, że niemiecka piechota dotarła brzegiem do trzech zbiorników z paliwem dla statków i je


Скачать книгу

<p>113</p>

Wojska sowieckie opuściły Kercz 16 maja 1942 r. [Niektóre źródła podają datę 15 maja – przyp. red.].