Tajemnice walizki generała Sierowa. Iwan Sierow

Tajemnice walizki generała Sierowa - Iwan Sierow


Скачать книгу
batalion, Niemcy zachowują się spokojnie, na przełęcz się nie pchają. My też milczymy”. – „Długo tu stacjonujecie?”. – „Ponad tydzień”. – „Dlaczego nie przygotowaliście okopów?”. – „O tam – pokazuje na południowy stok – wykopaliśmy, ale potem Niemcy zaatakowali i je zajęli”.

      Ta sama lekkomyślność, co u Tiuleniewa i Siergackowa, poraziła też dowódcę kompanii. Wyraziliśmy z Dobryninem nasze oburzenie.

      Dotarłem w końcu do dowodzącego batalionem 810. pułku piechoty. Okazał się najwyższy rangą w okolicy. Pytam, gdzie są wojska. „Tam!” – wskazuje na południe.

      Ten sam obrazek, co na Przełęczy Kłuchorskiej. Obronę zorganizowano nie wzdłuż frontu przełęczy i z drugim rzutem wojsk, lecz porozrzucano oddziały w odległości 5–10 kilometrów w głębi Gruzji. Płakać się chce z powodu takich zdolności przywódczych dowódcy armii i dowódcy korpusu, Lesielidzego.

      Następnego dnia objechaliśmy i obeszliśmy wszystkie stanowiska, przekazaliśmy instrukcje zgodnie z rozporządzeniem Stawki, o którym obrońcy nie słyszeli. Rozkazałem zaminować najwęższe przejścia w górach. Nie miałem jednak pewności, do jakiego stopnia wzmocni to obronę Przełęczy Maruchskiej – z jej siodła otwierał się szeroki widok na wielkie przestrzenie dogodne dla manewrów oskrzydlających w razie poważnego ataku przeciwnika. W dodatku bataliony nie miały łączności z dowódcą pułku. Gorzkie łzy można lać przy takiej obronie.

      Swanowie, rdzenni mieszkańcy tego regionu, przepowiadali jednak obfite opady śniegu na przełęczach w końcu września i na początku października. Oznaczałoby to paraliż wszelkiego ruchu i Niemcy zeszliby z przełęczy. Na to głównie liczyłem, przyznam się, ponieważ wojska do obrony w praktyce nie miałem. Na szczęście Niemcy zachowywali się biernie.

      Jak się potem okazało, na początku września Niemcy przeszli do ataku, oddziały tejże dywizji „Edelweiss” zepchnęły nasze jednostki z zajmowanych pozycji i zajęły przełęcz. Trzy sowieckie bataliony usiłowały z kolei wypchnąć ich stamtąd, lecz bez powodzenia. Dopiero na początku stycznia 1943 roku po obfitych opadach śniegu w górach Niemcy wycofali się sami.

      Zakładałem, że kierowali swe główne wysiłki na Przełęcz Kłuchorską, by potem bezpośrednio zagrozić Suchumi.

      Po krótkim pobycie na Maruchskiej wróciłem na Przełęcz Kłuchorską. Mimo nadejścia września śnieg tu nie spadł. Niemcy nie wykazywali aktywności. To mi się wydało nienormalne. Poleciłem, by rankiem wysłano zwiad. Żołnierze wrócili i zameldowali, że zastali niemieckie okopy puste.

      Wycofali się! Wystraszyli się śniegu! Hura! Dobre i to. Po półgodzinie jechaliśmy już konno najpierw w kierunku niemieckich okopów, a potem na Przełęcz Kłuchorską. Okopy Niemcy zapaskudzili celowo. Wzdłuż ścieżyny poniewierały się trupy zastrzelonych włoskich mułów, którymi podwozili amunicję do moździerzy.

      Jadąc, cały czas baczyliśmy, czy ścieżka nie jest zaminowana. Pokonaliśmy tak około 15 kilometrów, do samej przełęczy zostały 3–4.

      Kiedy ujrzeliśmy przełęcz, Niemcy dostrzegli nas przez lornetki i otworzyli ogień z moździerzy. Padliśmy w śnieg na otwartej przestrzeni. Nie zdążyliśmy się ukryć.

      Niemcy zaczęli się wstrzeliwać – pociski padały coraz bliżej naszej grupy: Dobrynin, Tużłow, dowódca pułku Korobow, dowódca batalionu i ja. Przypadkiem padłem w śnieg za wielkim kamieniem i wystawiając z jego boku głowę, mogłem widzieć, skąd strzela do nas przeciwnik.

      Niemcy zaczęli od strzałów zbyt krótkich, co najmniej 150 metrów. Następny pocisk wybuchł już bliżej. Widzę, że sprawy wyglądają marnie – jeżeli oddadzą salwę z 4–5 moździerzy, będzie po nas.

      Szybko wyliczyłem, że pocisk leci 40 sek. Widziałem dymek nad przełęczą, kiedy następował strzał, i wybuch pocisku przed nami. Dodałem 20 sekund na przeładowanie moździerza. Razem wyszła minuta. Do kryjówki pod potężną skałą mieliśmy jakieś 90–100 metrów. Musimy więc pokonać tę odległość również w 60 sekund.

      Jak tylko wybuchł kolejny pocisk, kazałem, by Korobow i dowódca dywizji biegli do kryjówki. Obaj ruszyli. Korobow natychmiast się potknął i upadł. Zerwał się, jęknął, ale jednak pobiegł. Przed samą kryjówką upadł także dowódca dywizji. Wybuchł następny pocisk i więcej ich nie widziałem. Krzyknąłem, by biegli teraz Dobrynin i Tużłow. Żaden nawet nie drgnął – „przecież samego was nie zostawimy”.

      Gdy się targowaliśmy, pocisk wybuchł bezpośrednio między nami. Zasypało mnie ziemią. Kiedy doszedłem do siebie, zobaczyłem, że odłamek drasnął mi rękę. Dym się rozwiał i dojrzałem obok rozerwany na pół pistolet maszynowy Tużłowa. Strasznie huczało mi w głowie. Tużłow leżał nieruchomo. Dobrynin spytał: „Tużłow, żyjesz?”. „Tak” – usłyszałem odpowiedź.

      Widzę, że nie jest źle. Wściekłem się i warknąłem: „Natychmiast biegiem marsz!”. Pobiegli. Odczekałem, aż wybuchnie kolejny pocisk, i sprintem pognałem za nimi.

      Za skalnym występem okazało się, że dowódca dywizji mocno potłukł nogę o kamień i kuleje, Korobow, padając na ostre kamienie, zranił się w pierś do krwi. Mnie krwawi nadgarstek. Poturbowani i poranieni, ale żywi!

      Następnego dnia ze sztabu frontu nadszedł rozkaz o nagrodzeniu – z mojej inicjatywy – dowódców i żołnierzy orderem „Za męstwo i odwagę w walkach z niemieckimi agresorami na Przełęczy Kłuchorskiej”.

      Prócz określonej liczby orderów, przyznanych dla moich towarzyszy broni zgodnie z przedłożoną listą, przywieziono parę dodatkowych, bym wyróżnił nimi kilka osób według własnego uznania.

      Następnego dnia ustawiłem nagrodzonych w szeregu pod skałą i z wielkim zadowoleniem wręczyłem ordery, a dowódców wycałowałem, wśród nich i Korobowa.

      Przełęcz Mamisońska

      W połowie października na przełęczach nasypało tyle śniegu, że za pozwoleniem sztabu frontu wyjechałem do Tbilisi, mając pewność, że Niemcy na naszą stronę nie przejdą.

      W stolicy Gruzji zacytowano mi postanowienie Prezydium Rady Najwyższej o nagrodzeniu Dobrynina, Sładkiewicza i kilku innych Orderem Czerwonego Sztandaru, a mnie – Orderem Lenina. To miło, że o nas pamiętano132.

      W Tbilisi ludowy komisarz spraw wewnętrznych Karanadze poinformował też, że Moskwa rozkazuje, bym udał się na inspekcję na Przełęcz Mamisońską, gdzie dowodzi wojskami przeniesiony z 46. Armii Siergackow, który raczej nie potrafi należycie organizować obrony133.

      A po trzymiesięcznych podróżach myślami byłem już w Moskwie, chociaż na jeden dzień. Trudno, to jest wojna – wszyscy mają swoje zmartwienia, ludzie walczą i giną za ojczyznę.

      Nocą wyjechaliśmy z Karanadzem i Dobryninem do Kutaisi, jako że innej drogi na Przełęcz Mamisońską z Tbilisi nie było. Długo w noc rozmawialiśmy, marzyliśmy, jak to będzie dobrze po pokonaniu Hitlera itd. Karanadze był bardzo rzeczowym i rozsądnym człowiekiem, cieszył się w Gruzji dużym szacunkiem. Generał Dobrynin – to również rozważny, odważny wojskowy, z którym razem kończyliśmy Akademię Frunzego. Cały czas służył w wojskach NKWD…

      W sztabie dywizji spotkaliśmy generała majora Siergackowa, który w randze pułkownika wykładał taktykę walki górskiej w tejże Akademii. Nam, słuchaczom, wydawał się wielkim specjalistą…

      Siergackow, przy dużej pomocy swego szefa sztabu, zameldował nam o sytuacji na powierzonym terenie. Widać było, że zna ją powierzchownie.

      Po


Скачать книгу

<p>132</p>

Order Lenina Sierow otrzymał we wrześniu 1942 r., oficjalne postanowienie natomiast opublikowano dopiero w grudniu 1942 r.

<p>133</p>

Od września do grudnia 1942 r. 351. Dywizja Piechoty ze zdegradowanym generałem majorem W.F. Siergackowem broniła Przełęczy Mamisońskiej na Głównym Grzbiecie Kaukazu, w Osetii Północnej. Przechodząc w grudniu do natarcia, dywizja wyzwoliła kilka miejscowości i w odróżnieniu od innych jednostek Północnej Grupy Frontu Kaukaskiego całkowicie wykonała powierzone jej zadanie.