Tajemnice walizki generała Sierowa. Iwan Sierow

Tajemnice walizki generała Sierowa - Iwan Sierow


Скачать книгу
naszych oddziałów. Tłumaczyłem, że w warunkach górskich żołnierze zajmujący pozycje wyżej od wroga są panami sytuacji. Nieprzyjaciel nie zwali na nich lawiny kamieni, nie otoczy z flanki, nie zablokuje dowozu amunicji i żywności – z góry jak ten orzeł możesz obserwować wszystko, co robi niżej usytuowany nieprzyjaciel. „Popatrzcie tylko: Niemcy prawidłowo wybrali pozycje, widzą wszystko i obserwują każdy wasz ruch” – przekonywałem. Kiedy już naprawdę im dopiekłem swoimi argumentami, przyznali, że wszystkie pozycje osobiście wybierał generał. Nie posiadaliśmy się z oburzenia.

      Pojechaliśmy na stanowiska artyleryjskie. Kto je tu umieścił? Urągały wszystkim zasadom taktyki walki w górach. Wskazuję dowódcy baterii krzątających się wyżej Niemców i pytam: „Czy oni was widzą?”. „Widzą” – odpowiada. „Mogą was ostrzeliwać?”. „Mogą” – przyznał. „A wy ich możecie?”. Milczy zmieszany. „No to powiedzcie, jak będziecie do nich strzelać?”. „Na wprost” – powiada. „A pociski gdzie będą spadały?” – dociskam. Milczenie. „U Niemców, daleko w tyle” – wydusił w końcu. „To gdzie jest sens umieszczać tu baterię?” – zwróciłem się już do szefa sztabu. „Nie ma sensu” – przyznał. Oburzające!

      Pod koniec dnia natknęliśmy się w drodze powrotnej na kilka namiotów. Okazało się, że to skład amunicji.

      Pogadaliśmy z żołnierzami. Zaniedbani, brudni. „Dawno w łaźni byliście?” – pytam. „Miesiąc temu”. – „Dlaczego?”. – „Nie ma gdzie mycia zorganizować”. – „A żołnierze batalionu jak?”. – „Też miesiąc”. Jak tak można? Na pewno zawszeni wszyscy dokoła. Wojna nie może usprawiedliwiać bezhołowia.

      Dojechaliśmy do sztabu. Siergackow wypoczywał. Kazałem go wezwać. „Czy uważacie, że pozycje wojsk są należycie usytuowane?” – spytałem. „Generalnie tak” – odpowiedział. Nie wytrzymałem i mówię: „W Akademii na swoim wykładzie mówiliście nam, słuchaczom, że wojna w warunkach górskich jest skomplikowana i co najważniejsze, panem sytuacji jest ten, kto zajmuje wyżej położone pozycje. Jesteśmy z generałem Dobryninem waszymi byłymi słuchaczami i do dziś zgadzamy się z tym, co nam wtedy przekazywaliście, w roku 1937. Dlaczego więc w praktyce wszystko czynicie na odwrót?”.

      Siergackow spojrzał na szefa sztabu jak na winnego i spytał: „O co chodzi?”.

      Szef sztabu się ośmielił i wypalił: „Wyście sami wskazywali stanowiska dowódcom kompanii i batalionów”.

      Nakazałem więc bez pośpiechu, spokojnie i w sposób przemyślany zmienić stanowiska, w tym artyleryjskie, po czym dodałem: „Byłoby nieźle nawet od Niemców się uczyć, jeśli sami nie jesteście w stanie wymyśleć czegoś rozsądnego”.

      Siergackow się zaczerwienił. Widocznie uważał się za pokrzywdzonego, kiedy pozbawiono go dowództwa nad armią, i teraz nie czynił nic, co mogłoby sytuację poprawić. Dobrze, że Niemcy nie atakują i nie pchają się przez przełęcz, bo z dywizji Siergackowa tylko by pierze leciało.

      Na zakończenie narady w sztabie spytałem zastępcę dowódcy dywizji, kiedy ostatnio kąpano żołnierzy. „Niedawno” – odpowiedział bez zmrużenia oka. Siergackow dodał, widocznie dla podkreślenia znajomości sytuacji, że w warunkach pozycyjnych nie mają możliwości nagrzania wody.

      Jak tu zachować zimną krew? Jeden łże, drugi okłamuje. Nie zdzierżyłem. „Jak wam, towarzysze dowódcy, nie wstyd? Pół kilometra stąd spod ziemi bije gorące źródło, bez ograniczeń. Postawcie brezentowy namiot i po kolei prowadźcie kompanię za kompanią do kąpieli” – powiedziałem i wyszedłem. Karanadze i Dobrynin wyszli za mną.

      Następnego dnia znów pojechaliśmy na stanowiska bojowe. Dowódcy kompanii już zaplanowali i wyznaczyli pozycje do zajęcia przez ich żołnierzy.

      Odnalazłem Siergackowa i powiedziałem mu, by zmiany stanowisk dokonano w nocy, inaczej Niemcy zauważą i zaczną ostrzeliwać, co doprowadzi do niepotrzebnych strat w ludziach. Wieczorem koło ciepłego źródła widziałem myjących się żołnierzy.

      W ciągu kilku dni dokonano potrzebnych zmian – stanowiska zmieniono, żołnierzy wykąpano. Niemcy zainicjowali kilka potyczek, ale nasi pozycje utrzymali.

      Któregoś dnia późnym wieczorem, po godzinie 22, wracałem ze sztabu dywizji do domku w Sadonie, gdzie się zatrzymaliśmy.

      Patrzę – jedzie samochód z zapalonymi światłami, co na froncie jest ciężkim grzechem. Zatrzymałem wóz i kazałem zgasić reflektory. Przyglądam się – prowadzi Niemiec, z tyłu siedzi niemiecki oficer i dwaj nasi z pistoletami maszynowymi.

      „Co to za jedni?” – pytam. „Niemcy zabłądzili i przyjechali do naszej kompanii”. Odwieźliśmy ich do sztabu na przesłuchanie.

      Okazało się, że niemiecki oficer łącznikowy objeżdżał swoje oddziały z poleceniem zmiany stanowisk, ponieważ Rosjanie swoje zmieniali, co groziło okrążeniem. Omyłkowo trafił do nas, „ponieważ na mapie w tym miejscu sowieckich wojsk nie było”.

      Nieźle. Z przesłuchania wynikało, że Niemcy nie zamierzają nacierać, ponieważ „sytuacja nie pozwala”. Nakazałem więc dowódcy wydziału specjalnego NKWD, by Niemca starannie przesłuchano. Położyłem nacisk na zbadanie możliwości zorganizowania naszego natarcia celem wypchnięcia wroga z Kaukazu.

      Po kilku dniach, kiedy sytuacja w dywizji wyraźnie się poprawiła, wyjechaliśmy.

      Droga powrotna była ciężka. Z gór schodziły liczne lawiny. Miejscami drogę zasypywało na długości kilkuset metrów, warstwa śniegu sięgała 7–8 metrów, ale śnieg był na tyle ubity, że jechaliśmy naszym gazikiem jak po szosie. W końcu się wydostaliśmy.

      Pod Ambrolauri, siedzibą powiatu, zatrzymano nas przy szlabanie, którego nie było, kiedy jechaliśmy w góry. Zdziwiliśmy się, a Gruzin Karanadze tylko się uśmiechnął. Podszedł milicjant i zameldował, że sekretarz powiatowy partii zaprasza do Komitetu. Najpierw powiedziałem, że nie możemy, ale Grisza nalegał i ustąpiłem.

      W Komitecie sekretarz zebrał cały aktyw i podziękował nam za udział w obronie Kaukazu i Gruzji, po czym rozsadzono nas do samochodów i zawieziono do słynnej wytwórni win, do aułu Chwanczkara, słynącego z tego właśnie gatunku. Po krótkim zwiedzaniu urządzono kolację. Tu miałem okazję popatrzeć, jak ucztują Gruzini. Przy stole nie zobaczyłem ani jednej kobiety. Kiedy spytałem o to sekretarza, odrzekł z uśmiechem: „To nie jest kobieca sprawa”.

      Z Kutaisi pociągiem wróciliśmy do Tbilisi. Dwie wolne godziny postanowiłem poświęcić na podsumowanie działań Frontu Zakaukaskiego na rzecz obrony przełęczy Kaukazu.

      Mimo niezorganizowania i totalnego braku dowodzenia wojskami ze strony sztabów frontu i 46. Armii, której tę obronę powierzono, jednostki sowieckie działały odważnie i z poświęceniem broniły ojczystej ziemi. Przy braku dostatecznej liczby wojsk, amunicji, żywności i doświadczenia walki w górach czyniły wszystko, by Niemców zatrzymać.

      Znajdujący się w Tbilisi sztab nie zadbał o przygotowanie w porę alpinistów, którzy by pomogli wojskom walczyć w górach. Do mnie na Przełęcz Kłuchorską przysłano dla śmiechu chyba „grupę wspinaczy” na czele z marynarzem. Z rozmowy wynikało, że gór nigdy przedtem nie oglądali, a jego zaliczono do „górali”, ponieważ urodził się w górskim aule.

      Na pytanie, w jaki więc sposób zostali „alpinistami”, wyznali, że na komisji poborowej zaliczono ich do oddziałów górskich. Treningów żadnych jednak nie zapewniono, ponieważ w Suchumi zabrakło odpowiedniego instruktora.

      Dowódca frontu Tiuleniew i 46. Armii Siergackow wykazali się karygodnym brakiem odpowiedzialności, kiedy zakładali, że przełęcze są niedostępne dla przeciwnika, i nie


Скачать книгу