Tajemnice walizki generała Sierowa. Iwan Sierow

Tajemnice walizki generała Sierowa - Iwan Sierow


Скачать книгу
od małego uczył mnie jazdy na nartach, łyżwach, potem na rowerze i na koniu. Któregoś dnia zmajstrował szczudła i nauczył mnie chodzenia na nich. Pamiętam, podarował mi też procę. Na zimę własnoręcznie uszył maluśki kożuszek, bym nie marzła.

      Starał się wychowywać mnie wszechstronnie, lecz nie czynił tego natrętnie, zaszczepiając zamiłowanie do nauki. Często urządzał mi dyktanda z języka rosyjskiego. Nauczył starannego podpisywania się naszym nazwiskiem, przywiązując do tego dużą wagę.

      Nawet tańczyć walca nauczył mnie dziadek, zawsze rozpoczynając z lewej nogi. W jakimś stopniu określił moją przyszłość – zostałam solistką słynnego zespołu Igora Moisiejewa, w którym przetańczyłam 28 lat. Dziadek był ze mnie niezwykle dumny.

      Mieszkając na daczy, Iwan Aleksandrowicz został przewodniczącym rady osiedla i muszę powiedzieć, że zyskał sobie w tym charakterze powszechny szacunek i uznanie. Człowiek niezwykle życzliwy, rozmawiał ze wszystkimi jak równy z równym, nie bacząc na różnice społeczne. Każdego fachowca wezwanego do naprawy jakiegoś sprzętu domowego czy instalacji niezmiennie częstował opowiadaniami o wojnie i o życiu, pokazywał liczne fotografie.

      O wojnie dyskutował zażarcie przede wszystkim z sąsiadami – marszałkami N.D. Jakowlewem i S.I. Rudenką, generałami A.P. Biełoborodowem, A.S. Żadowem, M.I. Kazakowem, E.I. Smirnowem. Spotykali się najczęściej i rozmawiali podczas wieczornych spacerów po długiej drodze dojazdowej do naszego domu przezwanej przez nich żartobliwie „Sierowstrasse”.

      Doskonale pamiętam S.M. Budionnego, z którym w Moskwie mieszkaliśmy pod jednym dachem – siadywał na stołku w przedpokoju i grał na harmoszce. Dziadek zabierał mnie ze sobą na daczę do G.K. Żukowa, jeździliśmy też do emerytowanego już wtedy N.S. Chruszczowa. Nikita Siergiejewicz z laską spacerował po ogrodzie ze swym owczarkiem i z dumą pokazywał wypielęgnowane grządki.

      Umyślnie opisuję wszystko tak dokładnie, by pokazać, że „Iwan Groźny”, jak przezwała mego dziadka prasa brytyjska, był w rzeczywistości zwykłym człowiekiem, kochającym ojcem, mężem i dziadkiem, uwielbiającym swoją rodzinę, czyniącym dla niej wszystko. Wcale nie takim wampirem, jak usiłuje się go przedstawić dzisiaj, na przykład w telewizyjnym serialu Żukow.

      Iwan Aleksandrowicz był człowiekiem wielkiej odwagi osobistej, o stalowej woli i trwałych zasadach moralnych, silnym fizycznie, wytrzymałym. W życiu nie palił i prawie wcale nie pił.

      Dowódca plutonu, słuchacz I. Sierow. Leningrad, 25 kwietnia 1928 r.

      Nazwisko mojego dziadka wiele osób kojarzy z Olegiem Pieńkowskim – szpiegiem i zdrajcą. Owszem, historia ta zrujnowała Sierowowi karierę. Iwan Aleksandrowicz bardzo ciężko przeżywał swoją dymisję – systematycznie zwracał się do kierownictwa kraju z prośbą o rewizję sprawy, lecz bezskutecznie.

      Jak piszą „pamiętnikarze”, Pieńkowski podobno był bliskim przyjacielem naszej rodziny. Moja mama, Jekaterina Iwanowna, synowa Iwana Aleksandrowicza, żywy świadek tamtego okresu, wspomina, że ani na daczy, ani w moskiewskim mieszkaniu nie widziała Pieńkowskiego ani razu.

      Dziadka pochowano bardzo skromnie, na wiejskim cmentarzu, niedaleko od daczy, obok babci i jego siostry. W pogrzebie uczestniczyło 6 osób.

      Do dziś przechowuję na widocznym miejscu jego oficjalny portret w mundurze generalskim, ze wszystkimi nagrodami, odznaczeniami i złotą gwiazdą Bohatera Związku Sowieckiego.

      Jeśli chodzi natomiast o jego czyny oraz działania w czasie wojny i po niej, które podlegają obecnie, delikatnie mówiąc, niezbyt sprawiedliwej krytyce, zaznaczę tylko, że wykonywał rozkazy Stalina oraz innych przywódców i nie mógł ich nie wykonać. Czynił to wyłącznie dla dobra ojczyzny, którą szczerze kochał, dla ratowania ziemi rosyjskiej przed hitlerowcami.

      Pragnę wyrazić uznanie O.I. Tkaczowi, D.N. Iwanowowi oraz całemu zespołowi wydawnictwa za wykonaną pracę, a także Natalii Iwanownie Koniewej osobiście za jej bezcenne rady.

      Mam nadzieję, że po przeczytaniu tej książki wielu czytelników spojrzy na mego dziadka innymi oczami.

Wiera SierowaSierpień 2015 roku

      Zamiast wstępu

      „Czas wszystko widzi, słyszy i ujawnia” – mawiał mędrzec Sofokles, natomiast o naszych czasach można powiedzieć, że HISTORIA jest tym, co się wydarzyło. Zmienić jej nie można. Tym, którym ona nie odpowiada, pozostaje tylko żałować, że ich marzenia się nie spełniły. Nie wolno korygować historii i dowolnie traktować zaistniałych wydarzeń.

      Idąc za radą przyjaciół i znajomych, postanowiłem zapisywać niektóre wydarzenia ze swego życia. Sądzę, że będą pouczające dla mych dzieci i wnuków.

      Wydarzenia i wrażenia ze swego życia zapisywałem kiedyś regularnie. Nazbierało się tego w sumie ponad 300 kartek, niektóre wprawdzie w formie maksymalnie skrótowej, lecz dokładnie odzwierciedlającej przeszłość.

      Sądzę, że byłoby nierozsądnie zabierać ze sobą do grobu znane mi fakty, tym bardziej że obecnie niektórzy „pamiętnikarze” zniekształcają je na potęgę, jako że nikt nie żąda od nich żadnych dowodów, a czytelnicy przyjmują je w dobrej wierze. Niestety, wielu moich kolegów z pracy, znających opisywane wydarzenia, odeszło już z tego padołu, nie pozostawiając po sobie wspomnień. Wydaje mi się, że gdybym poszedł za ich przykładem, można byłoby mi uczynić z tego zarzut.

      Podobnie jak u wielu innych ludzi sowieckich mój życiorys nie zawiera niczego szczególnego. Nie chcę upodabniać się do „pamiętnikarzy” ostatnich lat.

      Opisują beznadziejne życie za cara, które wszyscy doskonale znają – że niby babcia w dzieciństwie opowiadała im bajki i że wyrokowała, iż zostanie „generałem”, i że istotnie dosłużył się w końcu tego wysokiego stopnia. Jeszcze inny opisuje, jak to w tamtych ciężkich czasach jadano ze wspólnej michy itd., itp. Przecież każdy z nas przez to przechodził i nie raz obrywał łychą po łbie, kiedy przed ojcem wyłowił kawałek mięsa z zupy.

      Okres stanowienia władzy sowieckiej, czyli lata 20., był trudny dla naszej ojczyzny – głód, nieurodzaj, nędza, tyfus. Elementy antysowieckie cieszyły się z tego po kryjomu. W dodatku Brytyjczycy w roku 1921 wysadzili desant w Archangielsku i maszerowali w kierunku Wołogdy, by pomóc białogwardzistom w przywróceniu władzy burżuazyjnej.

      Z nas, komsomolców, uczniów szkoły II stopnia, zorganizowano grupę CzON (oddział szczególnego przeznaczenia). Głośna nazwa, a faktycznie kompania licząca 70 osób, na czele z bolszewikiem Kirsanowem, którego rękaw ozdabiał pagon z czterema czerwonymi kwadracikami. Z dużym entuzjazmem uczył nas władania karabinem i obsługi ciężkiego karabinu maszynowego Maxim… Na szczęście wszystko skończyło się pomyślnie, ponieważ Armia Czerwona poradziła sobie z brytyjskimi okupantami bez nas.

      Nasza sytuacja rodzinna nie wyglądała dobrze. Matka zachorowała na zapalenie płuc i jedyny zapracowany lekarz przez pomyłkę umieścił ją na oddziale chorych na tyfus, gdzie zmarła. Ojciec pracował jako nocny stróż w miejscowej spółdzielni. Nie mieliśmy co jeść i żyliśmy z dnia na dzień.

      W roku 1923 ukończyłem szkołę II stopnia. Jako komsomolca wezwano mnie do powiatowego komitetu RKP(b) i nakazano, bym udał się do siedziby rady wiejskiej, gdzie mam prowadzić świetlicę-czytelnię dla całej gminy.

      Tam właśnie wkrótce wybrano mnie na sekretarza gminnego komitetu Komsomołu, po czym wezwano do powiatowego komitetu RKP(b) i oświadczono, że rekomendują mnie na stanowisko przewodniczącego komitetu wykonawczego gminy. Odrzekłem na to, że


Скачать книгу