Strategia dla Polski. Отсутствует
się jednocześnie zakładnikami nastawionych antyeuropejsko sił politycznych? Czy nie grozi nam polityczna schizofrenia? To są bardzo ważne pytania, na które musimy sobie jako zbiorowość odpowiedzieć. I musimy być przygotowani, gdy przyjdzie czas, aby powrócić w pełni do wartości, które jednoczą Europę.
Patrząc z perspektywy teoretyka z doświadczeniem politycznym i polityka z wiedzą teoretyczną, sądzę, że mogę zidentyfikować jedną z przyczyn (oczywiście jedną z wielu) tej niechcianej ewolucji naszej pozycji w świecie, gdzie liczą się normy i ich przestrzeganie (a to jest świat Unii Europejskiej, ale też i OECD), a nie „chęć szczera”. Polska kultura polityczna, przynajmniej od czasów sarmatyzmu, była kulturą opartą na prymacie woluntaryzmu, a nie „dostosowywania się”. Można by oczywiście ten wątek rozbudować i ukazać nowe konteksty na kolejnych stronach tego artykułu: zabory, okupację, niewolę polityczną, które stały się źródłem lęków.
Niemniej nawet ktoś, kto nie jest historykiem, dostrzeże, że okres pomiędzy 1989 i 2004 rokiem był w polskiej historii wyjątkowy. Był to pewnego rodzaju window of opportunity, kiedy to kolektywnie, jako naród i państwo, powściągnęliśmy swoje tendencje ku nieobliczalnemu woluntaryzmowi i przyjęliśmy jako wręcz moralny nakaz, aby dostosować się do wymagań świata demokratycznego i wolnorynkowego. Polskie społeczeństwo postrzegało to jako wspólny interes i coś dobrego. Chciałabym powiedzieć, że to był czas, z którego wszyscy powinniśmy być dumni, bo okazaliśmy wtedy zbiorową mądrość.
Kultury polityczne mają to do siebie, że ich cechy – dobre czy złe, ale zazwyczaj te przeważające w długich okresach czasowych – mają tendencje do reprodukowania się, czasami nawet w drugim czy trzecim pokoleniu. I chyba teraz trafiliśmy na taki właśnie moment pewnego zakrzywienia historii, gdy jak bumerang powraca nasz sarmacki woluntaryzm. A on niezbyt dobrze radzi sobie w nowoczesnym świecie, którego konstytutywną cechą jest paradygmat oparty na współpracy, współzależności i dzielonej suwerenności, a nie na anarchicznym pojmowaniu tejże suwerenności, co skutkuje dużą dozą nieprzewidywalności w zachowaniach elit rządzących, szczególnie tych kierujących się populizmem.
Populizm narzuca ton, w którym polityka zewnętrzna – czy to w wymiarze globalnym, czy też działań w kontekście przyjętych gorsetów organizacyjnych (takich jak UE) – jest czystą funkcją polityki wewnętrznej i stałego impulsu utrzymania lub przejęcia władzy. I przy tak ekspansywnym rozumieniu władzy ten gorset, choćby w postaci zasady rządów prawa, ciśnie. Sarmacki kubrak czy kontusz wydaje się bardziej pojemny, by objąć całą tę niepowstrzymaną suwerenność. A że w nim czasami bywa zbyt gorąco… No cóż, zawsze są pewne koszty własne.
A te koszty to m.in. konieczność ciągłego manipulowania opinią publiczną, tak aby zaakceptowała każdy zwrot polityczny bez zbytniej ilości niewygodnych pytań czy protestów. I nie tyle chodzi o przekonanie kogokolwiek do kolejnych racji, ile po prostu o demobilizację społeczną. I to w pewnej mierze wyjaśnia, dlaczego tak wielu Polaków, którzy są zawsze w górnym statystycznym przedziale poparcia dla UE, jednocześnie biernie akceptuje wszystkie kolejne polityczne zachowania rządzących wrogie wobec Unii Europejskiej, które są obrazą dla rozumu. Myślę, że Polacy prywatnie popierają członkostwo w Unii, ponieważ zdają sobie sprawę z wielu korzyści z tego płynących, ale w perspektywie politycznej poddali się dominującemu dyskursowi sarmacko-nacjonalistycznemu narzucanemu przez rządzących, opierającego się na woluntaryzmie, ale też na nieumiejętności przyjmowania zasady wzajemnego korygowania się (peer review) w dążeniu do realizacji celów politycznych, niechęci porzucenia trybalizmu na rzecz pewnych uniwersalnie akceptowanych zasad.
Polska sarmacka kultura polityczna jest zdolna co najwyżej do przeprowadzania serii barterów politycznych – „ja ci coś dam, ty mi coś odpuścisz” – ale nie do klarownej wymiany w ramach otwartego dialogu politycznego. To zakłada pewną grę w ramach psychomachii polegającej na stałym manipulowaniu poczuciem wyższości lub niższości. Ci aktorzy, którzy są produktem kultury politycznej opartej na barterze, siłą rzeczy uznają się a priori nie za równego partnera, tylko za podrzędnego i próbują wygrywać to, co chcą uzyskać raczej sprytem niż otwartością.
Wracając na moment do OECD, to właśnie ta organizacja przyjmuje peer review, czyli wzajemne korygowanie się, jako zasadę konstytutywną, wynikającą z tego, że jej członkowie, niezależnie od ich potencjału gospodarczego czy wkładu do budżetu organizacji, traktowani są na równi z innymi. Unia Europejska oczywiście też przyjmuje tę zasadę, choć oczywiście jako ciało polityczne, gdzie różnica potencjałów przywódczych ma swoją wagę, ten peer review ma nieco inny charakter. O ile w OECD dotyczy on konkretnych wskaźników ekonomicznych czy normatywnego zbliżenia w sprawach dotyczących polityk regulacyjnych, to w Unii chodzi o sprawy dużo bardziej wrażliwe politycznie, jak choćby sprawy przestrzegania praworządności. Dlatego populiści w sarmackim kontuszu widzą większą przestrzeń w Unii do prowadzenia polityki barterowej z Komisją czy z Parlamentem w Brukseli. Ale to oczywiście nie jest gra na długą metę. W którymś momencie barter przestanie wystarczać. Problem w tym, że tam, gdzie jego możliwości się wyczerpią, możemy skoczyć w przepaść polexitu.
Sądzę, że polexit jako jednorazowe wydarzenie, konkretna decyzja polityczna, jest bardzo mało prawdopodobny. Żaden polski premier nigdy nie podpisze decyzji o wyjściu z Unii i żaden rząd przy zdrowych zmysłach nie ogłosi referendum w tej sprawie. Chyba że doszłyby w Polsce do władzy siły absolutnie ekstremistycznie antyunijne. My, Polacy, w trudnych momentach zachowujemy się jednak racjonalnie i do tego nie dopuścimy.
Polsce grozi natomiast całkiem realnie inny scenariusz. Polexit nie musi osiągnąć stanu formalnego opuszczenia Unii Europejskiej. Może on po prostu oznaczać osiągnięcie stanu maksymalnej marginalizacji politycznej podbudowanej utratą zaufania do Polski jako państwa członkowskiego. W rezultacie odrzucenia przez polski rząd działający na szczeblu unijnym w imieniu nas, obywateli Polski, fundamentów integracji europejskiej, europejskiej racji stanu, europejskiej suwerenności, praworządności, roli Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, nie będziemy postrzegani jako integralna część tej całości, w której zaufanie i solidarność są czymś naturalnym. Jesteśmy dość blisko takiego momentu.
Myślę, że formalnego polexitu nie będzie. Nastąpi jednak, prędzej czy później, przesunięcie się do drugiego kręgu integracji. Formalnie z Unii nie wystąpimy, ale znajdziemy się poza jej rdzeniem. Odejście Brytyjczyków zredukuje znaczenie państw członkowskich spoza obszaru wspólnej waluty. Szczególnie jeśli te państwa same będą tak mocno inwestować w odrębność. Nikt dziś nie przejmuje się w Unii koncepcją Trójmorza czy jakimkolwiek innym pomysłem budowania odrębności jakiejś grupy państw.
Taki „półpolexit” będzie polegał na tym, że będziemy członkiem Unii „drugiego kręgu”, na zewnątrz grupy coraz bardziej się integrującej wokół wspólnej waluty. Będziemy więc nadal formalnie członkiem Unii, ale w stanie pewnej hibernacji. Taki stosunek do wspólnoty europejskiej oznacza de facto może nie tyle wyjście z Unii, ile odejście od Unii. Jej wartości. Jej przyszłości. Naszych korzyści i naszej odpowiedzialności.
Musimy temu zapobiec, odrzucając populistyczny syreni śpiew i wracając do korzeni naszej postautorytarnej demokracji z lat 1989–2004. Do okresu, kiedy odrzuciliśmy złe strony naszego dziedzictwa kulturowego i otworzyliśmy całkiem nową kartę polskiej historii. Pozytywistyczne działania uruchomione przez program „Strategia dla Polski” zapisały wiele wartościowych stron w tej historii.
Możemy przegapić ten moment, kiedy tożsamość narodowa zacznie wygrywać z europejskim wymiarem polskiego interesu. Unia wygląda staroświecko i proestablishmentowo w sposobie uprawiania polityki. Łatwo ją przedstawić jako obrońcę status quo. Polacy są zachęcani do szukania alternatywy dla tego, co Unia oferuje w sensie gwarancji i wartości. Populizm mobilizuje myślenie w kategoriach braku sensu