Jan Sehn. Filip Gańczak

Jan Sehn - Filip Gańczak


Скачать книгу
latach wojny odpowiadał za rejestrację koni i innych zwierząt domowych należących do Niemców sprowadzanych na ziemie włączone do Rzeszy. W roku 1942 trafił pod skrzydła Odila Globocnika, niesławnego dowódcy SS i policji w dystrykcie lubelskim. Rzekomo zajmował się wtedy głównie „zakupem kontyngentowych materiałów budowlanych i wszelkiego rodzaju sprzętu”. W Poniatowej sprawdzał, „czy istniejące tam i upatrzone na ten cel budynki nadają się na założenie tam obozu pracy dla Żydów”. Podobne zadania realizował w wielkopolskim Budzyniu. Do przymusowej pracy w tamtejszych zakładach Heinkla sprowadził Żydów z getta w Bełżycach. Odebrał im futra i biżuterię, ale zaprzecza, by cokolwiek sobie przywłaszczył.

      „Obozy w Treblince, w Sobiborze i w Bełżcu znam tylko z nazwy” – zarzeka się podczas przesłuchania. Przyznaje, że dostarczał do nich narzędzi i materiałów budowlanych; rzekomo dopiero później dowiedział się, „że miały to być obozy wyniszczenia”. „Z obozem na Majdanku pod Lublinem nic wspólnego nie miałem – zapewnia. – W akcji wysiedleńczej [Polaków] z okręgu Zamościa żadnego udziału nie brałem”.

      Na początku 1943 roku Göth został przeniesiony do Krakowa. Zajął się rozbudową płaszowskiego obozu pracy przymusowej, przeznaczonego początkowo dla Żydów, a później także dla Polaków. W marcu 1943 roku zabrał do Płaszowa część Żydów z likwidowanego getta krakowskiego. „Podczas likwidacji getta […] działy się dantejskie sceny. Ludzi wyciągano z domów przemocą, bito i zabijano, strzelano do dzieci na ulicach, wyrzucano starych i chorych z okien na bruk, wymordowano wszystkich chorych w szpitalu, rabowano kosztowności i mienie mieszkańców, oddzielano matki od małych dzieci, słowem, likwidacja getta była aktem barbarzyństwa, które niewiele miało sobie równych”122 – napiszą później prokuratorzy Tadeusz Cyprian i Jerzy Sawicki. „Mój udział przy likwidacji getta polegał tylko na odprowadzaniu do obozu w Płaszowie tych, których Gestapo na pobyt w tym obozie przeznaczyło” – zarzeka się Göth. Odpowiedzialnością za śmierć zastrzelonych wówczas Żydów obarcza właśnie nazistowską tajną policję. „Ja sam – utrzymuje – miałem jak zwykle krótką broń palną, jednak w czasie całej akcji ani razu jej nie użyłem i nikogo nie zastrzeliłem. Żadnego z Żydów w czasie likwidacji getta nie biłem”123. To wersja sprzeczna z zeznaniami świadków.

      Dzień później, w trakcie kolejnego przesłuchania, Sehn znów dopytuje o wydarzenia z marca 1943 roku. Żydzi z getta, którzy mieli wówczas trafić do pobliskiego obozu pracy, otrzymali odpowiednie legitymacje. W kolumnie odprowadzanej do Płaszowa próbowali się jednak ukryć także inni, licząc na to, że zwiększą w ten sposób swoje szanse na przeżycie. Göth przy pomocy odemanów, czyli żydowskich policjantów, wyłuskał osoby bez legitymacji. Część z nich została rozstrzelana. „Przy samym rozstrzelaniu, którego dokonali policjanci ukraińscy, obecny nie byłem”124 – broni się Göth. Twierdzi też, wbrew zeznaniom świadków, że nie brał „osobiście żadnego udziału” w wymordowaniu wychowanków domu dziecka i pacjentów szpitala w getcie.

      Na tej samej zasadzie umniejsza swój udział w likwidacji getta tarnowskiego. Wspomina wprawdzie o niszczeniu bunkrów, gdzie ukryła się część Żydów, ale znów zaprzecza, że jest osobiście odpowiedzialny za śmierć ludzi: „Użytku z broni nie robiłem, nikogo nie zabiłem”.

      Kolejny raz Göth wypiera się także nadużyć finansowych. W obozie płaszowskim odebrał Żydom pieniądze, biżuterię i inne rzeczy, ale składając wyjaśnienia przed Sehnem, zasłania się rozkazem. „Nigdy żadnych rzeczy odebranych Żydom dla mnie osobiście nie zatrzymałem” – utrzymuje. Rzekomo zapłacił za wszystko, co zostało dla niego wykonane w warsztatach obozowych.

      Wyżywienie w obozie uważa za „dostateczne” i twierdzi, że zrobił wiele, by było lepsze. Mówi Sehnowi o swoich staraniach podejmowanych w celu pozyskania dodatków dla ciężko pracujących. Były komendant miał nawet zawyżać liczbę tego rodzaju więźniów, dzięki czemu wszyscy otrzymywali większe porcje. Dodaje, że za gnój ze stajni obozowej kupował od chłopów dodatkowe produkty, na czym również korzystali więźniowie.

      Uparcie odpiera zarzuty o znęcanie się nad osadzonymi: „Zaznaczam, że przy przesłuchiwaniach, które przeprowadzałem, nigdy nikogo nie męczyłem ani nie biłem. Nieprawdą jest, bym kiedykolwiek szczuł więźniów psami”. Miały one jedynie pogryźć więźniów, „którzy zbliżyli się do nich nieostrożnie”. Göth przedstawia się nawet jako „miłośnik zwierząt”.

      Nie chce przyznać, że wielokrotnie naruszał regulamin obozowy. Nie zgadza się z zarzutami, jakoby samowolnie przedłużał polskim osadzonym pobyt w obozie lub stosował kary wykraczające poza dopuszczalne ramy. Jeżeli odbierano więźniowi jedzenie – to „najwyżej na jeden dzień”, jeżeli stosowano areszt na stojąco – to „do dwunastu godzin”, jeżeli chłostę – to „najwyżej dwadzieścia pięć kijów”. W obozie była wykonywana kara śmierci, ale na podstawie wyroku sądu lub przez Gestapo, z czym Göth nie miał jakoby nic wspólnego. Rozkaz rozstrzelania więźniów wydawał – wedle własnych wyjaśnień – w przypadku znalezienia u nich broni. „Pamiętam rozstrzelanie czterdziestu więźniów, […] u których w czasie powrotu z pracy znaleziono w czasie rewizji granaty ręczne oraz materiały wybuchowe. […] Nie przypominam sobie, bym w czasie tej akcji sam strzelał” – oświadcza. Raz tylko „z litości” miał oddać strzał do więźnia, gdy ten zerwał się ze stryczka w trakcie wieszania.

      Stanowczo zaprzecza, „by w obozie płaszowskim zabijano więźniów przy pomocy zastrzyków benzynowych. Ja rozkazu takiego nigdy nie wydałem ani nie otrzymałem” – przekonuje. I dodaje: „Selekcji [chorych] w obozie ja nigdy nie przeprowadzałem”. W pewnym momencie przyznaje jednak, że w 1944 roku na wyraźny rozkaz odesłał do Auschwitz kilkuset Żydów uznanych za niezdolnych do pracy. Miał otrzymać zapewnienie, że urządzono tam dla nich… szpitale. Powołuje się na wydany w roku 1944 zakaz masowego mordowania ludzi w tym obozie. Komory gazowe przestały jednak pracować dopiero jesienią, podczas gdy wspomniana selekcja odbyła się jeszcze w maju, ale Göth pomija tę okoliczność. Nie wyklucza zresztą wysłania z Płaszowa „jakiegoś transportu” do Auschwitz również w 1943 roku. „Wiedziałem, bo to było wśród nas znane, że w latach 1940–1943 obóz oświęcimski był obozem wyniszczenia” – potwierdza.

      Gdy to mówi, od kilkunastu dni jest już gotowy akt oskarżenia. Prokurator Tadeusz Cyprian, mając do dyspozycji materiały przygotowane przez Sehna i jego zespół, zarzuca Göthowi zbrodnie przeciwko ludzkości. Wylicza, że jako komendant obozu płaszowskiego spowodował śmierć około ośmiu tysięcy ludzi, a jako likwidator getta krakowskiego – około dwóch tysięcy, przy czym wielu zamordował osobiście, „znęcając się nad nimi z wyszukanym okrucieństwem”. Akt oskarżenia przypisuje mu też odpowiedzialność za likwidację getta w Tarnowie i obozu w Szebniach, co pociągnęło za sobą kolejne tysiące ofiar – zabitych na miejscu, zmarłych w trakcie transportu kolejowego lub w innych obozach. Osobny zarzut dotyczy przywłaszczenia przez Austriaka złota, pieniędzy, odzieży, mebli i innego mienia „osób wysiedlonych lub internowanych”125.

      Gdy 16 sierpnia Sehn, już bez udziału prokuratora Jasińskiego, ponownie przesłuchuje byłego komendanta, ten nie zna jeszcze treści dokumentu. Krakowski sędzia śledczy wiernie referuje jednak poszczególne zarzuty i prosi podejrzanego o ustosunkowanie się do nich. Göth nadal nie przyznaje się do winy. „Jestem człowiekiem normalnym i zupełnie zdrowym na umyśle. Gdyby to wszystko, co zarzuca mi się obecnie, miało być prawdą, musiałbym być człowiekiem chorym […]. Stwierdzam i przyznaję, że byłem w stosunku do więźniów surowy, wymagałem od nich dużo, jednak postępowałem z nimi sprawiedliwie”126 – deklaruje.

      Wydaje się, że ma świadomość nieuchronności


Скачать книгу