Jan Sehn. Filip Gańczak
Sehn w mundurze oficera Polskiej Misji Wojskowej Badania Niemieckich Zbrodni Wojennych, 1946 rok
fot. Jerzy Rys
Potwierdza to raport Sehna z pobytu w Wiesbaden. „Praca nasza […] napotyka na duże trudności z powodu braku sił kancelaryjnych – alarmuje Główną Komisję. – Obecnie jestem w trakcie przepisywania ręcznie obszernych aktów w sprawie zniszczenia getta warszawskiego oraz dokumentów dotyczących innych, z punktu widzenia zadań dokumentacyjnych Komisji bardzo interesujących spraw”. Sehn podkreśla, że jeśli materiał ten nie zostanie szybko zabezpieczony, może przepaść „bezpowrotnie lub być przez długi czas dla nas niedostępnym”101.
Prasa tamtego okresu woli nie pisać o trudnościach. „Wychodząc ze słusznego założenia, że zbrodniarze powinni być sądzeni na miejscu zbrodni, misja – szumnie zapowiada w marcu 1946 roku „Dziennik Polski” – […] zajmie się wyszukiwaniem ukrywających się lub przebywających w obozach hitlerowskich przestępców, którzy popełnili zbrodnie na terenie naszego kraju, sprowadzeniem ich do Polski i oddaniem władzom sądowym dla surowego, lecz sprawiedliwego ukarania”102. W rzeczywistości chodzi głównie o ściągnięcie do Polski osób już schwytanych przez Amerykanów i Brytyjczyków.
Pomocni okazują się oficerowie łącznikowi emigracyjnego rządu RP w Londynie. Ich obecność na miejscu początkowo budzi obawy członków misji. Sehn napisze jednak, że ostatecznie sprawa ta „rozwikłana została przez podpułkownika Muszkata po obywatelsku i z pożytkiem dla obu stron, a bez gorszącego widowiska”103. „Londyńczycy” mają domknąć sprawy rozpoczęte i godzą się przekazać swoje akta. Nową korespondencję Amerykanie kierują już do misji przybyłej z Warszawy. „Atmosfera dla nas jest raczej nieżyczliwa – raportuje z kolei w pierwszych dniach Muszkat. – […] Pozyskanie zaufania miejscowych czynników jest zadaniem trudnym, ale osiągalnym, zwłaszcza przez towarzyskie osobiste stosunki […]”104. Mimo że ranga kapitańska Sehna i Pęchalskiego okazuje się zbyt niska, by „mogli przebywać w stołówce swoich alianckich kolegów – sędziów i prokuratorów, którzy posiadają stopień nie niższy niż majora”105, dość szybko udaje się zdobyć sympatię Amerykanów.
Zarówno oni, jak i Brytyjczycy chętnie udostępniają misji swoje materiały, teraz trzeba tylko zrobić z nich odpowiedni użytek. Polega to – jak będzie tłumaczył Pęchalski – między innymi na „przejrzeniu dziesiątków tysięcy raportów i [obozowych] kartotek sporządzonych w języku angielskim, by na tej podstawie złożyć odpowiednio uzasadnione wnioski o ekstradycję. Nie jestem w stanie wyliczyć, ile komisja z Wiesbaden przeszukała obozów [jenieckich] i więzień. W każdym razie sędzia Sehn i ja odwiedziliśmy kilkanaście […]”106. Są wśród nich Dachau koło Monachium i Zuffenhausen pod Stuttgartem.
To niejedyne podróże. W pierwszych dniach kwietnia Muszkat i Sehn lecą do Londynu, by wspólnie z polskimi delegatami do Komisji Narodów Zjednoczonych ustalić program pracy misji. Trzeba przede wszystkim zdecydować, „czy akcja ekstradycyjna […] objąć ma tylko zbrodniarzy czołowych, czy też wszystkich, którym przestępstwo na szkodę Polski i Polaków da się udowodnić […]”107. Według Sehna uczestnicy narady opowiadają się za szeroko zakrojonymi działaniami, obejmującymi wszystkich przestępców, przeciwko którym można zebrać dostateczne dowody winy. Najważniejsi mają stanąć przed Najwyższym Trybunałem Narodowym, pomniejsi – przed sądami powszechnymi lub specjalnymi sądami karnymi. Zwłaszcza Muszkat będzie optował za masową ekstradycją, obawiając się, że w przeciwnym razie liczni sprawcy zostaną przez Amerykanów zwolnieni, zbratają się z nimi i w razie nowego konfliktu światowego będą szukali odwetu na Polsce. Sprawa ta nie zostanie definitywnie rozstrzygnięta w czasie pracy Sehna w misji.
W drodze powrotnej z Wielkiej Brytanii krakowski prawnik zatrzymuje się w Paryżu, gdzie mieści się Centralny Rejestr Zbrodniarzy Wojennych i Podejrzanych (CROWCASS). Na Sehnie duże wrażenie robią „skomplikowane maszyny elektryczne” używane tam przez Amerykanów: „Odszukanie Schulza, o którym wiadomo, że był Rottenführerem [w SS] i jest rudy, trwa kilka minut”108.
Kapitan Wójcik pisze o tych podróżach z pewną zazdrością. Jako oficer Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, na czas wyjazdu „wypożyczony” Informacji Wojskowej – niesławnemu kontrwywiadowi komunistycznej armii – nie cieszy się zaufaniem kierownictwa misji i pozostaje na uboczu. „Zaraz w pierwszych dniach – skarży się swoim przełożonym – nieomal godzinach wyjazdu płk [Jerzy] Chrempiński objaśnił moich towarzyszy podróży i przyszłych kolegów w pracy, aby się mnie wystrzegali, bo jestem z Informacji. […] Nie wolno mi się było ruszyć z Wiesbadenu nigdzie, nawet wtedy, gdy inni jeździli grupami dla przyjemności”109.
Nieufność współpracowników jest uzasadniona – Wójcik nie tylko przepisuje na maszynie wnioski ekstradycyjne, lecz także sporządza charakterystyki członków misji. Niekiedy są to pochwały, innym razem – druzgocąca krytyka. Sehnowi wystawia jedno z najlepszych świadectw: „Bardzo pracowity i niezwykle odpowiedzialny […], większość czasu spędza w biurze […]. Jeśli chodzi o fachowość – to można by go postawić na czele całego zespołu członków misji. Politycznie mało aktywny, ale przekonania demokratyczne”110. To ostatnie znaczy wówczas tyle, że Sehn akceptuje rzeczywistość polityczną w Polsce, a przynajmniej takie sprawia wrażenie. Solidarnie, tak jak inni koledzy, zobowiązuje się do przekazania siedmiodniowych diet i miesięcznych poborów w kraju na rzecz Pożyczki Odbudowy111.
Muszkat, rówieśnik Sehna, docenia zdolnego podwładnego i widzi go nawet na stanowisku swojego zastępcy. Pomysł nie doczeka się realizacji. Sehn opuszcza Wiesbaden już 12 maja112 i do Niemiec powróci dopiero za prawie półtora roku.
Praca misji przynosi tymczasem konkretne owoce. 25 maja amerykańskim samolotem przylatuje do Warszawy dziewięciu Niemców podejrzewanych o zbrodnie w okupowanej Polsce. Gdy maszyna ląduje na lotnisku mokotowskim, na miejscu czeka już ekipa Polskiej Kroniki Filmowej. Przed kamerą stają między innymi szef tak zwanego rządu Generalnego Gubernatorstwa Josef Bühler, gubernator krakowski Curt von Burgsdorff i komendant Auschwitz Rudolf Höss. „Jeszcze nie tak dawno panowie ci swobodnie i pewnie spoglądali w obiektyw aparatu fotograficznego. Dziś woleliby pozostać niezauważeni”113 – powie o nich lektor PKF Andrzej Łapicki. Wszyscy trzej będą później przesłuchiwani przez Sehna.
A zaledwie trzy dni później, 28 maja, na pokładzie polskiego samolotu zostaje sprowadzony z Niemiec komendant obozu Plaszow Amon Göth. On także stanie przed Sehnem.
Z Listy Schindlera Stevena Spielberga ta scena szczególnie zapadła mi w pamięć. Amon Göth, grany przez Ralpha Fiennesa komendant obozu Plaszow, z balkonu swojej willi obserwuje pracujących więźniów. Jego wzrok zatrzymuje się na kobiecie, która na chwilę przycupnęła przy taczce, być może chcąc zawiązać sznurowadło. Göth, z nagim torsem i papierosem w ustach, ustawia celownik, odkłada niedopałek i pociąga za spust strzelby. Kobieta pada martwa. Komendant znów się zaciąga, wygodnie opiera kolbę o ramię – i strzela do innej więźniarki, która akurat przysiadła na schodach do baraku. Nim znudzony