Ślady miasta. Lars Saabye Christensen

Ślady miasta - Lars Saabye Christensen


Скачать книгу
bierze książkę do ręki, ostrożnie przerzuca kartki, w końcu podnosi wzrok.

      – To klasyka.

      – Robię porządki. W rzeczach mojego męża.

      – Sądziłem, że pani mąż był weterynarzem?

      Olaf Hall nagle sprawia wrażenie zawstydzonego i przeciera usta grzbietem dłoni. Pani Vik się uśmiecha.

      – Zawsze interesowało go to, co martwe.

      – Mogę pani za to dać pięćdziesiąt koron.

      – Pięćdziesiąt? To dużo.

      – Biorę pod uwagę wartość emocjonalną.

      – Ta książka nie ma już żadnej wartości emocjonalnej.

      – I tak chciałbym zaoferować pani dobrą cenę.

      – Uważam, że powinien pan zaoferować cenę uczciwą.

      Olaf Hall podchodzi o krok bliżej.

      – W takim razie nie mogę zaoferować pani nic.

      – Uff, teraz to pan przesadził z tą uczciwością.

      – To wydanie szóste. A studenci medycyny korzystają wyłącznie z najnowszych wydań. Poza tym są notatki na marginesie.

      Olaf Hall chce oddać książkę.

      – Najwyraźniej się jej nie pozbędę – mówi pani Vik.

      – Może zostać tutaj.

      – To miło z pana strony.

      – A jeśli ma pani więcej książek, to oczywiście jestem zainteresowany.

      Przez chwilę stoją w milczeniu, niepewni. Prawdopodobnie z czasem człowiek przyzwyczaja się do takiego zapachu i przestaje zwracać na niego uwagę. W słabym świetle widać, jak w powietrzu unosi się kurz. Pani Vik zerka na zegarek.

      – No, muszę już…

      Olaf Hall jej przerywa.

      – Może pani pójść ze mną na górę i napić się herbaty. Albo czegoś innego. Jeśli ma pani ochotę.

      – Nie sądzę.

      – Mieszkam tam. To praktyczne rozwiązanie.

      – Razem z synem?

      Teraz to pani Vik czuje się zawstydzona. Olaf Hall się uśmiecha.

      – Widzę, że pani też poczyniła pewne przygotowania – mówi.

      – Widziałam nekrolog.

      – To mój pasierb. Syn Ragnhild z pierwszego małżeństwa.

      – My nie mieliśmy dzieci.

      – My też nie.

      Oboje spuszczają wzrok, tym razem tak samo zakłopotani. Szukają słów. Jedno musi coś powiedzieć. Pada na panią Vik.

      – Może innym razem.

      Olaf Hall patrzy jej w oczy.

      – Innym razem?

      – Ta herbata.

      Pani Vik zwija siatkę i rusza do drzwi. Olaf Hall ją wyprzedza i otwiera je przed nią. Wiatr wwiewa śnieg za próg.

      – Może pani uważa, że lepiej spotkać się gdzieś w połowie drogi?

      – To już zależy od pana.

      – Do kawiarni Teatralnej wolałbym nie chodzić, ale co pani powie na Bristol? Podobno bardzo tam przyjemnie.

      – Trudno powiedzieć, żeby to było w połowie drogi.

      – Uznaję to za zgodę.

      Olaf Hall zamyka za panią Vik drzwi na klucz i tylnymi schodami spieszy na parter willi. Staje przy oknie w kuchni. Stąd widzi ją idącą między zaspami, lekko przygarbioną, może boi się, że się poślizgnie. Odwróci się? Dlaczego miałaby się odwracać? Przecież nie wie, że on ją obserwuje. Przerywa mu Bjørn, który wchodzi, wnosząc na podeszwach topniejący śnieg.

      – Kto to był?

      – Kto?

      – Ta kobieta, która przed chwilą wyszła.

      – Ta? Klientka, oczywiście.

      – Oczywiście. Dobrze ci idzie w tym twoim sklepie?

      – Stałeś tam i patrzyłeś?

      – Właśnie wróciłem do domu.

      – Zostajesz?

      – Być może. Jakiś czas.

      Bjørn zdejmuje płaszcz i rusza do swojego pokoju. Olaf chce coś powiedzieć, ale się powstrzymuje. Zamiast tego sięga po ścierkę, szybko wyciera podłogę i pospiesznie wychodzi na taras, gdzie wykręca każdą najmniejszą kroplę brudnej wody. Dostrzega jeszcze panią Vik na skrzyżowaniu przy Sigyns gate. Wydaje jej się, że chłopak, czy też raczej młody mężczyzna, z którym minęła się przy furtce, ciągle ją obserwuje. Nie sprawiał wrażenia życzliwie nastawionego. A może po prostu jest nieśmiały? Czy Olaf Hall coś mu powiedział? Ale co? Co by to miało być? Przecież nic się nie wydarzyło. Pani Vik kieruje się ku Munthes gate. Ma ochotę iść małymi uliczkami. Nie chce być widziana. Czy można to po niej poznać? Jest niewierna. Zdradza zmarłego męża. To wstyd. To boli. Idzie najmniejszymi uliczkami. A mimo to czuje słodycz. Wstyd i słodycz. Pani Vik już myśli o tym, w co się ubierze. Może w domu towarowym Steen & Strøm ciągle trwa wyprzedaż?

      Posiedzenie zarządu odbyło się u przewodniczącej, pani Lessund. Obecne: przewodnicząca, pani Nordklev, pani Kristoffersen, pani Lund i panna Løvslett.

      Pani Lessund otrzymała zadanie sprawdzenia, czy dom parafialny przy kościele Fagerborg albo dom sióstr przy Gabels gate będą wolne 14 marca. Jeśli okaże się, że tak, postanowiono, że tego dnia odbędzie się walne zgromadzenie członków połączone z nowymi wyborami.

      Pani Lund podjęła się przeprowadzenia rozmowy z kimś z grona znanych artystów, kto będzie mógł zapewnić oprawę artystyczną podczas zgromadzenia. Zaproponowano, aby byli to Robert Levin i Randi Heide Steen.

      Pani Nordklev przygotowała pismo, które jej zdaniem można powielić i rozesłać do członków dożywotnich. Nie znała ich dokładnej liczby, ale pani Lessund podjęła się sprawdzenia tego i wypisania adresów.

      Zastanawiano się również, jak zwiększyć skuteczność zbierania składek członkowskich, zarówno tych za rok 1948, które nie zostały uiszczone, jak i za rok 1949. W celu zdobycia dalszych funduszy zaproponowano loterię, w której nagrodą będzie lalka.

      Pani Lessund zatelefonuje do Plesnera i spyta, co ze sprzętem medycznym do wypożyczalni, który został zamówiony, a którego oddział jeszcze nie otrzymał.

      Poza porządkiem obrad skarbnik spytała, czy jej mąż, Ewald Kristoffersen, zatrudniony w firmie Dek-Rek, zajmującej się reklamą i aranżacją wnętrz, mógłby uczestniczyć w jednym z zebrań jako obserwator, co będzie miało związek z przypadającym w przyszłym roku jubileuszem 900-lecia Oslo. Nikt się temu nie sprzeciwił, ale przewodnicząca zauważyła, że być może najlepiej by było, gdyby przybył na jedno z zebrań samego Komitetu Wykonawczego, na których omawia się poważniejsze sprawy.

      PUDEŁKO RODZYNEK

      Cztery kobiety żegnają się na Lyder Sagens gate, a pani Lessund macha do nich z okna swojego salonu pod numerem 24. Pani Nordklev i panna Løvslett ostrożnie odchodzą w stronę Suhms gate. Pani Lund i Maj Kristoffersen idą razem, kierując się ku Kirkeveien. Niebo nad dachami domów na osiedlu Jessenløkken jest czyste i niewidzialne. Śnieg lśni w blasku księżyca. Jest ślisko, niektóre miejsca pokrywa lód. Pani Lund, która jest o dziesięć lat starsza od Maj, bierze ją pod rękę.

      – Jeśli któraś z nas się


Скачать книгу