Moja osoba. Łukasz Najder

Moja osoba - Łukasz Najder


Скачать книгу
o, proszę!, daje siebie. Pozornie. Bo odgrywanie od czasu do czasu fujary tak naprawdę nic go nie kosztuje. Podobnie jak rzekomy wielki dystans do siebie, będący ściśle kontrolowaną dawką nieszkodliwych kpinek pod własnym adresem. Kuba sam sobie udziela wiarygodnego alibi i podaje szczepionkę przeciw krytyce.

      Należy mu oddać, że do perfekcji opanował mechanizm przejmowania zaczepnych postaw i wybryków, by następnie dokonać ich eksploatacji. Czy będzie to skandal, prowokacja, retoryka ironii, kłótnia za pośrednictwem mediów, satyryczne bluźnierstwo, personalny atak, foch czy postponowanie całych grup zawodowych i wybranego elektoratu, możecie w ciemno założyć, że Kuba już się tym kiedyś posłużył i osiągnął zamierzony efekt vel korzyść. I – co najważniejsze – nie spadł mu z głowy choćby pojedynczy natapirowany włos. Wbrew lamentom z pluszowego krzyża i fantazjom kajdaniarskim o uwięzieniu przez PiS, Kościół, Międzynarodówkę Ponurych i Sztywnych jedyną konsekwencją „bluźnierczych” performansów i radykalnych, bezkompromisowych hec z jego udziałem były nowe programy i wyższe stawki. Dla niego.

      Swoją drogę na szczyt przedstawia jako wyczyn zorganizowanej, ambitnej jednostki. Tak ujęte sukces i kariera nie wymagają kapitału kulturowego, pożerania słabszych i umiejętnego lawirowania w polu wpływów, koterii, zawiści, fruktów i deali, ale zależą wyłącznie od cech osobistych – woli, determinacji, odwagi. Porażka będzie więc także sprawą indywidualną, kopniakiem za niedostatek wytrwałości i entuzjazmu. „Bieda to stan umysłu” – powtarza Kuba. Pewnie nie wie, że sprzedaje oklepaną neoliberalną bajeczkę, budującą przypowieść wytartą od ciągłego używania przez coachów, wieloletnich parlamentarzystów oraz najbogatszych Polaków z listy tygodnika „Wprost”. Nie wie pewnie i tego, że to bajeczka typowa dla ślepych na własne przywileje i lepszą pozycję na życiowym starcie.

      Wie za to, jak wytrwać na Evereście bogactwa, wpływów i sławy. Widowiskowo dokopuje tym, którzy mu nie oddadzą i od których nic nie zależy albo dawno przestało zależeć. Jeździ więc po kotleciarzach, celebrytach drugiego sortu, ogonach ze ścianek, wyrzuconych za burtę, łasi się za to do potężnych i ustawionych. Jest człowiekiem obrotowym – obsługuje kilka rodzajów klienteli naraz. Wywija punkowym sztandarem, a w drugiej ręce dzierży kosmetyki Bielendy dla dojrzałych mężczyzn, które zachwala w ramach kontraktu reklamowego. Uczęszcza na czarne marsze, a w Nieautoryzowanej autobiografii rzuca DOWCIPEM o tym, że za molestowanie mniej atrakcyjnych kobiet powinien być mniejszy wyrok. Psioczy na „czasy celebryckie” i „czasy pornomedialności”, a regularnie aktualizuje Insta i dokazuje w swoim programie z Deynn, Majewskim i Michałem Koterskim. Walczy o demokrację na ulicach Warszawy, a w Kubie Wojewódzkim podsuwa swojej milionowej publiczności Kukiza i Korwin-Mikkego jako tych, którzy kładą dynamit pod zastały, gnuśny ład. Powtórzę: w roku 2015 Kuba widział wywrotowego polityka w tłustym kocurze Korwin-Mikkem, który z plecenia dawno już zdyskredytowanych ekonomiczno-politologicznych farmazonów, erudycji wolnej od kwerendy i lżenia mniejszości uczynił sposób na popularność i wygodne życie.

      Ale nie ma się co oburzać, bo oburzenie już od dawna nie działa. Wręcz przeciwnie. Jest paliwem Kuby i jemu podobnych, darmowym rozgłosem sunącym niczym tsunami, potwierdzeniem, że cios doszedł, lepem na nowych fanów. Podobnie nawoływania do bojkotu czy solenne skargi wysyłane radom i autorytetom. To odnosiło skutek w poprzednim świecie, wciąż solidnym, w którym można było się skompromitować, najeść wstydu, a nawet niekiedy ponieść karę. Dzisiaj wszystko jest płynne, umowne, nie do końca realne, a zatem niepoważne. Łatwo się wywinąć. Wystarczy zaprzeczyć sobie, dodać uśmieszek, otworzyć cudzysłów. Najwięksi i najbystrzejsi cwaniacy wiedzą, co robią, w nieskończoność redefiniując swoje poglądy. Kuba tak jak kapitalizm – nie ma tu przypadku, lecz syjamska jednia – wchłania dowolną krytykę, neutralizuje ją sarkazmem i zenwyjebką, włącza do katalogu i sprzedaje następnie jako anegdotę. Potępienie zamienia w produkt, bycie „niepoprawnym” i „anty” w markę osobistą. To jego T-shirt z Che, jego ekotorba PUNK’S NOT DEAD.

      Zawodowi ironiści wpuszczają nas bowiem w grę, której nie wygramy. „Raz, dwa, trzy, ironista patrzy!” Jeśli zareagujesz, przegrałeś. Jeśli nie – też przegrałeś, bo ironista będzie dalej w najlepsze tyranizował wszystkich szyderstwem. Sporo w tym naszej winy, gdyż zbyt ochoczo uczestniczyliśmy w ich kreacji, uznając cynizm za domyślny język rozrywki i myląc zabawę cudzym kosztem z wyzwalaniem tego kogoś z jego własnych ograniczeń i lęków. Daliśmy sobie wmówić, że jeśli nie śmieszą nas żarty z gwałtu, Żydów w komorze gazowej, brutalnej śmierci w smoleńskim błocie, pedofilii czy dzieci z autyzmem bądź zespołem Downa, oznacza to, iż tkwimy w zabobonie i bezbecji – i potrzebujemy ratunkowej emancypacji prowokatorów-śmieszków, anarchistów na umowę o dzieło.

      Kuba to dąb Bartek polskiej satyry, show-biznesu i telewizji, a zarazem czarna skrzynka tej katastrofy. I trailer przyszłości, kiedy jego miejsce zajmą o wiele bardziej toksyczni, bezwzględni i żerujący na słabościach kabareciarze, pyty i liderzy patostreamu. Na razie warto zatem otwarcie porozmawiać o Królu TVN-u i jego dominiach.

      „Szczerość jest miłosierdziem”, twierdzi Kuba.

      Korzystałem m.in. z: Kuba Wojewódzki, Nieautoryzowana autobiografia, Warszawa 2018 ¶ Wiesław Godzic, Kuba i inni. Twarze i maski popkultury, Warszawa 2013 ¶ felietonów Kuby Wojewódzkiego zamieszczonych w „Polityce” ¶ licznych odcinków programu Kuba Wojewódzki umieszczonych na player.pl oraz wywiadów z Kubą Wojewódzkim, m. in. dla wp.pl (Chciałem być puzzlem do niepasującego kompletu), „Wysokich Obcasów Extra” (Opowiadam życie człowieka, który urodził się jako nikt w Koszalinie, a umrze jako pan z telewizji w Warszawie), „VICE” (VICE na schodach. Kuba Wojewódzki), weekend.gazeta.pl (Lubię mieć wrogów. Tylko miernoty ich nie mają).

       Mysz

      Tam, w swoim plugawym, cuchnącym podziemiu, nasza skrzywdzona, sponiewierana i ośmieszona mysz niezwłocznie pogrąża się w zimną, jadowitą i przede wszystkim wiecznotrwałą złość.

      Fiodor Dostojewski, Notatki z podziemia (przeł. Gabriel Karski)

      2005 był najgorszym rokiem w moim życiu.

      Serio. Znalazłem się na dnie. Jeśli sądzicie, że lądują tam wyłącznie zryte nałogami zombie, czarusie od piramid finansowych, którzy utracili dar, politycy w następstwie afer z nie dość rozmazanymi zdjęciami, lekcja upadku, obawiam się, dopiero przed wami. Zresztą samo dno też nie jest tym miejscem z popularnych wyobrażeń. Wgłębienie pośród odpadków? Zasyfiona kawalerka? Noclegownia? Dajcie spokój. Wszyscy po nim chodzimy, dzień za dniem. I nagle ktoś tylko podkłada ci nogę albo gaśnie w tobie bateria. Bęc. Oczywiście natychmiast próbujesz wstać, jakoś się pozbierać, tyle że inni, ci, którzy nie upadli, wyglądają z dołu jak zdeterminowane, niezwyciężone olbrzymy. Myślisz więc, „poleżę sobie, jęcząc”.

      W 2005, pięć lat po skończeniu studiów, nie miałem pracy, kasy, dostępu do internetu. Wciąż mieszkałem z mamą na tych samych czterdziestu czterech metrach kwadratowych, na których raczkowałem, a potem grałem w Cosmobiznes, Another World, węża. Byłem samotny. Ale nie w jakimś podniosłym humanistyczno-kosmicznym sensie. Zwyczajnie – koledzy, niegdysiejsi lojalni współimprezowicze, bracia w fajku i pawiu, przestali dzwonić. W rewanżu ja też przestałem i tak zapadła między nami cisza. Kobietom zaoferować mogłem wówczas jedynie frustrację i chwiejną erekcję – z brokatem w postaci emocjonalnego wampiryzmu – nie wdawałem się więc w romanse ani tym bardziej w miłość. Przyszłość? Powiększający się nawis chmur, czarnych, ciężkich od deszczu i gówna, oto, co widziałem na horyzoncie.

      Rozmowy kwalifikacyjne czyniły mnie smutnym. Świat wyraźnie zobojętniał na los pasywnych,


Скачать книгу