Zgromadzenie, Tom III Ulubienica. Joanna Jarczyk
przynieść mi cnoty mieszkającej tam staruchy.
Vivian skłoniła się, a potem odwróciła, by odejść. Sięgnęła do klamki od drzwi, ale jednak coś ją zatrzymało. Myśl, która nie dawała jej spokoju. Wiedziała, że właśnie w tej chwili powinna wyjść bez słowa, ale zwyczajnie nie mogła odpuścić.
– Mój Panie. – Spojrzała na jego całkowicie zakrytą postać. – Co z Catherine?
Cisza, jaka nastała, była frustrująca. Po tym, jak namierzyła Catherine w domu Louisa Daquina, a następnie jej ślad urwał się w budynku Zgromadzenia, wiedziała, że ukryła się w tajnej siedzibie Stróżów. Przekazała te wieści Balthazarowi i na tym skończył się temat, jakby jego ulubienica przestała być dla niego ważna. A to nie wchodziło w grę.
Czas płynął i Vivian sądziła, że zaraz pożałuje tego pytania. Miała jednak szczęście, bo Pan Łowców miał dziś dobry humor. Na tyle dobry, by z zadowoleniem w końcu odpowiedzieć:
– Spokojnie, Tino. Niedługo sprowadzimy tu naszą maskotkę.
7
Zakazy były dla Catherine niczym zachęta do przekroczenia granicy tego, co mogła, a czego już nie. Tym bardziej w taki sposób postrzegała ograniczenia stawiane przez dowódcę Stróżów. Ich łamanie stanowiło dla niej rodzaj rozrywki, której lubiła sobie dostarczać od czasu do czasu. Choć tym razem nie mogła opędzić się od myśli, że sprzeciwia się również Damienowi. Jednak mimo wszystko robiła to dla niego.
Wyjście z rzekomo najbezpieczniejszego miejsca na ziemi nie stanowiło dla niej problemu. Nawet w dzień. Nawet w ostatni dzień roku, kiedy wszyscy mieli być czujni. Choć Zgromadzenie było strzeżone, a kamery zainstalowano w każdym ogólnodostępnym miejscu i skrupulatnie sprawdzano. Dla Catherine wymknięcie się poza teren Kampu było drobnostką, dlatego też wkrótce ruszyła leśną drogą w stronę Bireno.
W kapturze na głowie, zakryta od stóp do głów. Może nie była ubrana w łowczy strój, ale ciemne, męskie rzeczy, które przyodziała, zastępowały jej dawny wizerunek. Tak czuła się lepiej, bezpieczniej. Miała wrażenie, że znajduje się wtedy w swojej strefie komfortu. Chociaż z własnej woli uciekła od łowczego życia, to czy uciekła od bycia Łowczynią? Nigdy ci się to nie uda, szepnął jej głos w głowie i niechętnie przyznała mu rację. Od tego nie dało się uciec, jakkolwiek by się nie starała, zawsze pozostanie tworem Balthazara.
Nagle stanęła jak wryta i momentalnie obejrzała się za siebie. Las obejmował ją z każdej strony. Drzewa, krzewy i inne rośliny, ogołocone jak na zimową porę przystało. Nic poza nimi. Catherine rozejrzała się uważnie i zaczęła nasłuchiwać. Była pewna, że dobiegł ją szmer, jakby cichutki szelest skrzydeł. Nabrała głęboko powietrza. Nie dostrzegła nigdzie ptaków ani innych leśnych zwierząt. Czyżby słuch zaczął ją zawodzić?
Jeszcze raz spenetrowała teren, a następnie ruszyła w dalszą podróż. Była przewrażliwiona, ale miała ku temu ważny powód. Polował na nią najpotężniejszy człowiek na ziemi, ten, który według wielu nie powinien zwać się człowiekiem. Czy bała się Balthazara? Dobrze jest, gdy sługa boi się swego Pana. Oczywiście. Zawsze to powtarzał.
Catherine spędziła wiele godzin na rozmyślaniu i uświadomiła sobie jedno. To nie Stróże wytoczyli wojnę Balthazarowi, ale ona sama. Przez to, co zrobiła i jak perfidnie się wobec niego zachowała. Najgorsze, że wciąż nie do końca wiedziała, po której stronie się znajduje.
8
Przemieszczanie się po Bireno było dla Vivian banalnie proste, podobnie jak zacieranie po sobie wszelkich śladów. Miała w nawyku to robić, chociaż nikt jej nie śledził. To ona była tropicielką. Najlepszą z Łowców.
Mieszkanie dowódcy Zgromadzenia Stróżów było wyjątkowo proste do odkrycia. Wystarczyło poczekać w szopie Stróża, któremu spaliła dom, a okazja nadarzyła się sama. Kiedy przyjechał samochód, a z niego wysiadł Louis, Vivian jedynie lekko przebiła miskę olejową, a potem na powrót czekała w drewnianej chatce, aż dowódca nieświadomie własnym samochodem zaprowadzi ją wprost do swego domu.
W budynku krzątała się tylko jego babcia. Chociaż w oknach wisiały firanki, Vivian bez trudu mogła ustalić, gdzie znajdowała się starsza pani. Łowczyni zakradła się na tył domu. To tam znajdował się mały taras i drzwi balkonowe. Ze względu na panujący mróz wszystko było pozamykane, ale to również nie stanowiło problemu.
Tropicielka szybko ustaliła, że jej ofiary nie było w salonie, więc mogła spokojnie działać. Przyłożyła rozżarzony do czerwoności palec do szyby drzwi balkonowych, dokładnie dziesięć centymetrów od klamki, a następnie szybkim, zwinnym ruchem wyrysowała okrągły otwór. Zatrzymała się tuż przed połączeniem linii i drugą ręką wyjęła szklane koło. Następnie włożyła dłoń przez otwór i otworzyła drzwi.
W pomieszczeniu słychać było włączony telewizor. Głośność nadawania na pewno przekraczała zwykłe normy, więc Vivian mogła mieć pewność, że starsza kobieta niczego nie usłyszała. Łowczyni zostawiła otwarte drzwi, a następnie ukryła się za kanapą. Dokładnie w momencie, kiedy przykucnęła, usłyszała charakterystyczny dźwięk spuszczanej wody w toalecie, a chwilę później jej ofiara wyszła z łazienki.
Vivian miała doskonałe zmysły. Słyszała kroki staruszki, każdy szelest, wydawany przez jej długą spódnicę. W wyobraźni widziała dokładnie ruchy biednej babuleńki, jak weszła do pomieszczenia, na sekundę znieruchomiała, a potem przyspieszyła kroku. Dopiero kiedy kobieta znalazła się przy drzwiach balkonowych, Vivian wkroczyła do akcji. Przyłożyła trójzębny Virtus do głowy bialutkiej jak gołąb staruszki, a ten zamigotał trzema barwami.
Nieświadomość babci Louisa trwała jeszcze chwilę po tym, jak Łowczyni zabrała wisior i wyszła na zewnątrz. Jednak tym razem Vivian nie zniknęła swojej ofierze z oczu. Zaczekała moment.
Starsza pani w końcu drgnęła, a jej wzrok natychmiast zatrzymał się na zakapturzonej postaci. Nie wyglądała jednak na zlęknioną. Pustym spojrzeniem zagapiła się na Vivian, która dopiero wtedy się odezwała:
– Wojna właśnie się zaczęła.
Ale babcia Louisa nie odpowiedziała. Bezwiednie zamknęła drzwi balkonowe, a potem usiadła przed telewizorem, jak gdyby nic szczególnego się nie stało.
9
Musiała być ostrożna. Co chwilę kontrolowała, czy ktoś jej nie śledzi. Mimo że dla bezpieczeństwa wytworzyła wokół siebie powłokę, chroniącą ją przed wzrokiem wszystkich, wciąż czuła, że zdradza swoje położenie. Catherine szła przez otwartą przestrzeń po zamarzniętym polu, które przy każdym kroku wydawało charakterystyczny chrzęst. Każdy dźwięk mógł sprowadzić na nią zgubę. Wystarczyło, że gdzieś w pobliżu kręciłby się Balthazar. Albo Vivian.
Nie chciała myśleć ani o nich, ani o innych Łowcach, ani o zrujnowanym Tenebris. Każde wspomnienie z przeszłości powodowało u niej rozterkę, a na to nie mogła sobie pozwolić. Aby przetrwać, musiała patrzeć w przyszłość, choć i ta zapowiadała się nieciekawie. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że nowy rok przyniesie złe czasy. Tym razem Balthazar nie cofnie się przed niczym.
Łowczyni znów na chwilę przystanęła i rozejrzała się uważnie dookoła. Nadal nie widziała nikogo na horyzoncie, chociaż mijając ruinę starej fabryki przemysłowej, wchodziła na teren Bireno. Co prawda był to teren rzekomo zapomniany przez mieszkańców, ale spora część bezdomnych właśnie tutaj spędzała swoje życie i w ciągu dnia powinni się kręcić gdzieś w pobliżu.
Przechodziła obok fabryki, szukając miejsca, gdzie mogłaby wejść do środka. Jak na ironię losu ujrzała tę samą dziurę, przez którą niegdyś uciekała przed Damienem. Catherine weszła do starego budynku i od razu zauważyła coś,