Zapomniani. Ellen Sandberg
umowę i spróbowała jako wolny strzelec, niż nieustannie się dostosowywała. Jednak brakowało jej odwagi. Stałość zatrudnienia najwyraźniej była dla niej istotniejsza.
Chłód i pragmatyzm Annemie uwidaczniał się także w jej rodzinnym domu. Mieszkanie wypełnione było zbieraniną mebli, które do siebie nie pasowały, ale udało się je tanio nabyć. U Kathrin było zupełnie inaczej. Każdy element wyposażenia został starannie i z miłością dobrany. Delikatna porcelana, szlifowane szkło, zawsze pięknie nakryty stół. Kathrin ogólnie miała dryg do elegancji. Nawet zwykła kanapka była u niej czymś wyjątkowym, ozdobiona dodatkiem majonezu i pietruszki, z mnóstwem misternie udrapowanych plasterków kiełbasy, podczas gdy matka Very zawsze wędliny skąpiła.
– Annemie ma syndrom kobiety, która przeżyła ciężkie wojenne czasy, choć miała osiem lat, gdy wojna się skończyła – powiedziała jej kiedyś Kathrin.
Gdy Vera szybko rosła jako nastolatka, Annemie ku jej rozpaczy przedłużała dżinsy córki obszywkami, natomiast Kathrin kupiła jej w butiku w Schwabing pierwsze lewisy.
– A jak ty byś chciała zawracać chłopakom w głowach w tych swoich spodniach z obszywkami? Obszywki! – Kathrin aż pokręciła głową. – Annemie ma to po naszej matce. Kiedyś doszyła mi obszywkę do sukienki, żeby była stosownej długości. Ale nic to nie dało. Odprułam ją i poderwałam na tę sukienkę świetnego faceta.
Trzy siostry, które nie mogłyby się bardziej od siebie różnić. Kathrin, najstarsza, była jak róża. Szlachetny gatunek o wytrawnym zapachu. Uschi, najmłodsza, przypominała egzotyczną orchideę. Wymagającą i niezwykle wrażliwą. A Annemie, ta środkowa, była jak odporny orlik. Te trzy kobiety łączył jedynie pech do mężczyzn.
Vera spostrzegła czerwone światła. Musiała gwałtownie hamować. Koperta z pełnomocnictwem niemal zsunęła się z fotela pasażera. W Wielkanoc – dwa tygodnie po tym, jak znajoma Kathrin zapadła po operacji w śpiączkę – ciotka poprosiła ją, by wyświadczyła jej przysługę i w razie czego zadbała o to, by lekarze nie utrzymywali jej w stanie wegetatywnym. Opieka nad chorymi to kobiecy obowiązek, więc Kathrin, która nie miała dzieci, uznała za oczywiste, że zwróci się z tą prośbą do swojej siostrzenicy. Vera chętnie się zgodziła, choć do tej pory liczyła na to, że nigdy nie będzie musiała z tego pełnomocnictwa korzystać.
Za Altstadttunnel korek się przerzedził. Po dziesięciu minutach Vera weszła do szpitala i korzystając z tablic informacyjnych, dotarła na oddział udarowy. Wjechała windą na górę i w kąciku dla gości natknęła się na Chrisa z kubkiem w jednej ręce i komórką w drugiej.
Jeśli to prawda, co powiedziała jej podczas ostatniego spotkania Kathrin, to Chris zarabiał teraz na swoje utrzymanie, grając w pokera. Najwyraźniej nie szło mu najlepiej. Jak na swoje wysokie wymagania, wyglądał na bardzo zaniedbanego. Jako doradca inwestycyjny dobrze zarabiał i zawsze bardzo dbał o wygląd. Eleganckie garnitury, drogie buty, a na nadgarstku luksusowy zegarek. Takiego go Vera znała, a teraz wyglądał jak drukarz offsetowy tuż po pracy. Jak jej ojciec. Głównie przez tę skórzaną kurtkę. Skórzane kurtki były dla Joachima niczym uniform. Oznaka męskości, tak samo jak papieros w kąciku ust, choć tego akurat elementu u kuzyna brakowało.
– Jesteś wreszcie. – Chris zauważył ją i wstał.
– Jak się ma ciocia?
– Nieszczególnie. Jest nieprzytomna.
– Ale co się stało? Dlaczego od razu do mnie nie zadzwoniłeś?
Wsunął ręce do kieszeni spodni.
– A czy nie powiedziałaś mi dopiero co, że tego właśnie nigdy mam już nie robić? Że mam do ciebie nie dzwonić?
Ach, czyli jaśnie pan był obrażony i celowo jej nie poinformował. Gdyby lekarze nie zapytali o pełnomocnictwo, pewnie dowiedziałaby się o udarze Kathrin dopiero, gdyby się do niej następnym razem wybrała. Wyobraziła sobie, jak stoi przed zamkniętymi drzwiami ciotki, a otwiera wścibska sąsiadka z mieszkania obok, Helene Assmann. „Ach, pani Mändler, to pani nic nie wie?”.
– A ty skąd się dowiedziałeś?
Chris wzruszył ramionami.
– Przypadkiem byłem u cioci Kathrin, gdy to się stało. Nagle przewróciła oczami i osunęła się na podłogę. Tak po prostu.
W tym momencie, gdy przybrał minę dziecka, które coś przeskrobało i udaje niewiniątko, przypomniał Verze podstępnego chłopca z dawnych czasów. Małego kłamczucha, który ukradł jej w trakcie przyjęcia urodzinowego jej mamy ciężko zarobione na roznoszeniu gazet pieniądze, a potem przysięgał na wszystkie świętości, że to nie on. Dwa tygodnie później miał nową deskorolkę, a ona niemal wypłakała sobie oczy, bo nie mogła zapłacić za gitarę, na którą tak długo oszczędzała. Ciocia Uschi stanęła oczywiście po jego stronie. Jej syn nie kradnie! Vera na pewno zgubiła te pieniądze albo je przepuściła. Wtedy Annemie zarzuciła Uschi, że wiąże się z facetami, którzy nie nadają się na życiowych partnerów, a Uschi odparła, że Vera ma dopiero piętnaście lat i nie powinna pracować. Vera się rozpłakała, a na koniec pocieszyła ją ciocia Kathrin, która dała jej pieniądze na gitarę, bo Annemie nie było na nią stać. Bo była teraz samotną matką. Choć wcześniej też nie byłoby jej stać, bo Joachim bardzo rzadko przynosił do domu pieniądze.
Gdy Chris stał tak przed nią z miną niewiniątka, Vera od razu się domyśliła, co się wydarzyło. Próbował naciągnąć ciocię Kathrin, i to na więcej niż tysiąc euro, którego domagał się od niej. Bo ciocia miała spore zapasy na książeczce oszczędnościowej. Z pewnością nie chciała dać mu dużej sumy. Trzymała oszczędności, żeby w razie potrzeby mieć z czego opłacić ośrodek opieki, wystarczająco często to podkreślała. Chris mógł czarować, jak chciał, częstować ją szampanem i likierem. Drobniejsze sumy dostawał od niej już wcześniej. Ale przy większych Kathrin była uparta i przedwczoraj na pewno też odmówiła, a Chris nie potrafił się z tym pogodzić. Doszło do kłótni, zdenerwowała się i wtedy to się stało.
– Tak po prostu? – Vera nie powstrzymała się od ironii. – Gdzie znajdę jej lekarza?
– Owszem, tak po prostu – odparł Chris. – Miała szczęście, że tam akurat byłem i mogłem wezwać karetkę. Tak właściwie to uratowałem jej życie.
– Miejsce w niebie masz jak w banku. To gdzie ten lekarz?
– Ach, Vero, po co znowu ten sarkazm? Przecież nie będziemy się teraz kłócić. To by się cioci naprawdę nie podobało.
Verę dziwiło, po co Chris stara się załagodzić konflikt. Przypuszczała, że zamierza ponownie spróbować ją naciągnąć. Ale nie.
– Ciocia potrzebuje jeszcze paru rzeczy. W zamieszaniu z karetką zupełnie zapomniałem zabrać klucze do jej mieszkania. Jak dasz mi swoje, to się tym zajmę.
Zdumiewające, za jak naiwną ją uważał.
– Jesteś kochany, ale nie trzeba. W końcu ciocia Kathrin chciała, żebym to ja się wszystkim zajmowała w takiej sytuacji. – Za nic w świecie nie dopuści, żeby położył łapę na książeczce oszczędnościowej ciotki.
– Ale mógłbym ci pomóc. Bardzo chętnie.
– Nie wątpię. Ale dam sobie radę.
Widziała, jak zaciska szczęki i przesuwa środkowym palcem pod nosem, identycznym gestem jak jej ojciec. W tym momencie wydał jej się tak podobny do Joachima, że zaparło jej dech w piersiach i wpatrywała się w kuzyna szeroko otwartymi oczami.
– Coś się stało?
Opanowała się i potrząsnęła głową.
– Mam coś pod nosem? – Przesunął dłonią po twarzy.
Vera