Zapomniani. Ellen Sandberg

Zapomniani - Ellen Sandberg


Скачать книгу
A mnie nie. Z całą pewnością nie. – Wyprostował się nagle. – Wiesz co? Załóżmy się. Zrobię test DNA. Jak wyjdzie, że to on mnie spłodził, ty wygrasz, a jak nie, to ja. Zakład o pięć tysięcy?

      Nie do wiary. Vera z trudem stłumiła śmiech.

      – Teraz to jestem gotowa się założyć, że nim nie był. Pewnie od dawna o tym wiesz. Ale muszę się zająć ciocią. – Zostawiła Chrisa i poszła do pokoju pielęgniarek.

      Gdy zapukała do drzwi, obejrzała się na niego. Przeszklone drzwi właśnie się za nim zamykały, ale po zamaszystym kroku poznała, że jest wściekły.

      W pokoju pielęgniarek Verą zajęła się siostra Martina, która zaprowadziła ją do Kathrin, a potem poszła po lekarza.

      W szpitalnej sali było ciepło i trochę duszno. Vera podeszła do łóżka. Światełka aparatury migotały, a plastikowa rurka prowadziła od kapiącej kroplówki do wenflonu na grzbiecie dłoni Kathrin.

      Krótkie siwe włosy ciotka miała potargane, oczy zamknięte i podkrążone, a twarz tak bladą, że zmarszczki wydawały się wyjątkowo głębokie. Krajobraz pobrużdżony życiem. Ale oddychała samodzielnie i równo, co Vera uznała za dobry znak.

      Na szpitalnym łóżku Kathrin wyglądała jak ptaszek, który uciekł przed burzą, ledwo zdążył do gniazda i teraz śpi wyczerpany.

      Ten widok sprawił, że złość na Chrisa całkowicie ustąpiła miejsca zatroskaniu. Vera przysunęła sobie krzesło i ujęła ciotkę za rękę.

      ===bFRiUWJRYld4SX9Nfkt/THtJcF8zRzVqUmtZalNjUGRSch5qGEd/RnRHfk59SX8=

       8

      Kathrin nie poczuła dotyku Very. Niczym kamień, który wpada do wody, jej świadomość opadła na wielką głębinę, a jej myśli i wspomnienia migotały w niej niczym ławice ryb w chaotycznym tańcu. Raz skacząc, raz zamierając, a potem znowu się kołysząc, nieustanny przypływ i odpływ, tu i tam, tu i tam.

      Raz biegała jako siedmiolatka po jabłoniowym sadzie dziadków w Pfarrkirchen, łapiąc koguta uciekiniera, a zaraz potem jako nastolatka szła na lekcję tańca, gdy mieszkali w Monachium przy Johannis­platz.

      – I raz, dwa, trzy, i raz, dwa, trzy! – Pani Nölle wyznaczała dłońmi takt trzy czwarte, podczas gdy jej mąż przy pianinie starał się za nią nadążyć, a Adele prowadziła Kathrin w tańcu. Niemal wszyscy mężczyźni byli na wojnie, więc kobiety musiały sobie radzić same. Kathrin pomyliła kroki i nadepnęła przyjaciółce na palce.

      – Auć! Ty trąbo!

      Adele miała wiśniowe usta i ta wiśniowa czerwień wzięła Kathrin za rękę i pociągnęła za sobą przez kolejnych kilka lat.

      Nagle miała dwadzieścia lat i było lato. Osłonięta żywopłotem siedziała z zamkniętymi oczami pod bukiem i słuchała śpiewu kobiet, które po drugiej stronie krzewów podwiązywały fasolkę i plewiły warzywne grządki. Niektóre były radosne jak dzieci, a ich beztroska wesołość udzielała się reszcie. Inne były przesadnie lękliwe i trzeba je było uspokajać i ostrożnie prowadzić. Z najgorszymi przypadkami Kathrin nie miała jeszcze do czynienia, bo nie nadawały się do terapii pracą. „Darmozjady” – określiła je Adele. Dla Kathrin to były biedne duszyczki.

      Lubiła swoją pracę i chętnie ją wykonywała. Jednak bywały dni, że podopieczne były bardziej męczące, a gdy miała już całkiem dość, wymykała się na kilka minut. Wystawiała wtedy twarz ku słońcu i wdychała zapach trawy z łąk i łanów zbóż, który przenosił ponad murami wiatr, i myślała o swoich dziadkach. Zdołała już na rozległym terenie Zakładu Opiekuńczo-Leczniczego w Winkelbergu znaleźć kilka miejsc, w których mogła nieniepokojona oddawać się przez wykradzioną chwilę marzeniom.

      Rozpościerało się nad nią tak bezchmurne, idealnie błękitne niebo, że trudno było pamiętać o tym, że jest wojna. Wiedziała jednak, że ataki Ósmej Armii Powietrznej USA na Monachium przybierają na sile i zaledwie kilka dni temu przyłapała Adele i Gertraud, jak składały w pralni prześcieradła i przysuwając do siebie głowy, szeptały, że nie da się już osiągnąć ostatecznego zwycięstwa. I co wtedy będzie?

      Zegar na wieży przyzakładowego kościoła wybił trzecią. Kathrin zerwała się z miejsca. W głównym budynku już na nią czekano. Powinna się pośpieszyć.

      Ostrożnie wyjrzała zza żywopłotu, czy nikt nie idzie. Pustą żwirową drogę zalewało popołudniowe słońce. Szybkim krokiem minęła budynek dla mężczyzn. Wywoływał w niej jakieś niemiłe odczucie i cieszyła się, że nie musi tam pracować, bo trzymano tam takich biedaków, którym nie dało się pomóc.

      Już niemal minęła budynek, gdy wyczłapał z niego mężczyzna w samym podkoszulku i w spodniach od piżamy. Na nogach miał filcowe kapcie. Chuda, nieogolona postać stanęła tuż przed nią.

      Miał zapadnięte policzki. Jego oczy zerkały niespokojnie tu i tam, lecz potem skupił wzrok na Kathrin. Stanął przed nią na baczność, stuknął piętami w kapciach i zasalutował.

      – Podoficer Franz Singhammer. Weteran pierwszej wojny światowej, ranny w głowę i rozum pod Sommą, melduje posłusznie: jestem gotów i zgłaszam się do jedzenia.

      Kathrin stłumiła śmiech i złapała mężczyznę za ramię.

      – Kolacja jest dopiero o piątej, panie Singhammer. Za wcześnie się pan zgłosił. – Ostrożnie pokierowała go z powrotem ku wejściu do budynku, w którym pojawiła się już siostra szukająca podopiecznego.

      – Niech nam pani da choć kromkę chleba – szepnął Singhammer, który bez oporu pozwolił się jej prowadzić. – Dostajemy za mało. Albo leguminę. Wcześniej dostawaliśmy omlety. Z kompotem. Tak chętnie napiłbym się kompotu.

      – Może będzie jakiś dziś wieczorem. Miałby pan miłą niespodziankę. – Kathrin przekazała mężczyznę koleżance i ruszyła dalej.

      Żwir chrzęścił pod jej stopami i zaczęła się zbliżać do budynków administracji. Zza rogu wyszedł doktor Ernst Bader. Był zastępcą kierownika zakładu, doktora Karla Landmanna. Wyjątkowo zaangażowanym zastępcą. Krótkie włosy z idealnym przedziałkiem, do tego wąskie usta człowieka, który nie zna żadnych przyjemności, a jedynie obowiązki. Na znak swoich przekonań nosił na białym kitlu emblemat ze swastyką, a jego górną wargę zdobił wąsik à la Führer.

      Zaledwie kilka dni temu przyłapał Kathrin, gdy siedziała na murku za pralnią, wymachując nogami, i zrugał ją, że nie poświęca się pracy.

      – Nasi dzielni żołnierze oddają wszystko za ostateczne zwycięstwo, każdy poświęca wszystko, a pani? Sabotuje pani nasze zwycięstwo tym swoim próżniactwem.

      Jakby zwycięstwo czy porażka zależały od paru uprasowanych prześcieradeł.

      Chciała go szybko minąć, lecz Bader ją zagadnął.

      – Siostra Kathrin sobie spaceruje, podczas gdy wszyscy inni wypełniają swoje obowiązki. Nie powinna pani być w warzywniku?

      Poczuła, że ma mokre ręce i sucho w ustach. Starego Hubera przecież wywieźli.

      – Przełożona Renate wyznaczyła mnie do przyjęcia nowych – zdołała z siebie wydusić.

      – Przybyli już kwadrans temu. – Głos Badera był niebezpiecznie spokojny. Przyłożył palec do jej podbródka i uniósł go, a ona miała ochotę uciec.

      Jego oczy stały się tak wąskie jak usta.

      – Od tej pory będę miał na panią oko. Jeśli nadal będzie pani swoim lenistwem sabotować


Скачать книгу