Zapomniani. Ellen Sandberg
Z wyprostowanymi plecami i wysoko uniesioną głową minęła Adele. Gdyby tylko wiedziała!
Nowo przybyli to była dwudziestka dzieci, które przeniesiono do Winkelbergu z zakładu w pobliżu Fryzyngi, żeby móc tam urządzić lazaret. W izbie przyjęć panował stosowny zamęt. Maluchy trzeba było zbadać, umyć i przyjąć na oddział.
Gdy Kathrin weszła do środka, malutka dziewczynka podbiegła ku niej z wyciągniętymi rączkami. Miała ze dwa latka, rudoblond mysie ogonki i oczy z charakterystyczną fałdą, które przy uśmiechu zwężały się w wąskie szparki. Kathrin odruchowo wzięła ją na ręce i obróciła się wokół własnej osi.
– Ależ z ciebie żywe srebro. – Ze śmiechem odstawiła dziecko. Było radosne i przyjacielskie, jak większość podopiecznych z idiotyzmem mongoidalnym. – Jak masz na imię?
Malutka chyba nie zrozumiała i nie umiała też mówić. Z jej buzi dobywały się jedynie niezrozumiałe dźwięki, a Kathrin domyśliła się, co jej jest. W rzadkich przypadkach chorobie towarzyszyła także głuchota.
– Patrzcie, patrzcie. Siostra Kathrin wreszcie się pojawiła. – Przełożona Renate obrzuciła ją lodowatym spojrzeniem. Była zgorzkniałą starą panną. Kathrin za nic nie chciała się kimś takim stać. Na wspomnienie spotkania z Landmannem, które miało miejsce zaledwie przed pięcioma minutami, zrobiło jej się gorąco.
Do wieczora czas szybko minął. O siódmej miała już wolne i wróciła do swojego pokoju w domu pielęgniarek. Przypominał wielkością więzienną celę, ale był tylko jej. Stół, krzesło, łóżko i szafka. Tkany dywanik na deskach podłogi i zasłonki w kratkę w oknie. Wzięła ręcznik z kaloryfera i kosmetyczkę z szafy. Z szuflady wyjęła lawendowe mydło i perfumy, które wuj Alois podarował jej na Boże Narodzenie. Odrobina luksusu w środku wojny. Sinner firmy Adrian, a gdy uświadomiła sobie, że to znaczy „Grzesznica”, ogarnął ją śmiech. Jakby wuj Alois przewidział ten wieczór i klepał ją teraz właśnie zachęcająco po ramieniu.
Zegar na wieży kościoła wybił dziewiątą, gdy Kathrin dotarła do domu Landmanna na północnym skraju terenu zakładu. Była zdumiewająco spokojna, teraz gdy się już zdecydowała. Zamiast nerwowości czuła pełne napięcia oczekiwanie.
Bluszcz wspinał się po ścianie szczytowej aż po dachówkę. Jeszcze tylko trzy schodki i już stała pod drzwiami z ciemnego drewna z mosiężną gałką i elektrycznym dzwonkiem. Miała na sobie niebieską sukienkę z dekoltem, który jej matka uznała za zbyt śmiały i w nocy zmniejszyła za pomocą obszywki. Oczywiście Kathrin ją odpruła.
Skubała fałdę spódnicy i przesunęła dłonią po orzechowych włosach, które starannie upięła. Poczuła w nozdrzach zapach ciężkich perfum i natychmiast wyszeptała ich nazwę: Grzesznica. Chciała wyglądać trochę nieprzyzwoicie, ale on przecież od razu rozpozna, że nie ma żadnego doświadczenia, że jest jej pierwszym. Zrezygnowała więc, zamknęła usta, tylko przekrzywiła głowę wyzywająco, co przećwiczyła szybko przed lustrem. I tak wiedział, że jest raczej nieśmiała i szybko się czerwieni. Nie była wampem i może to właśnie mu się w niej podobało.
Może jednak byłoby lepiej, gdyby obróciła się na pięcie i odeszła. Jeszcze nie było za późno. Z wahaniem zatrzymała palec nad dzwonkiem. Landmann był jej przełożonym, poza tym kierownikiem zakładu i nawet jeśli był na to bardzo młody, to i tak był od niej o dziewięć lat starszy. Rozsądniej byłoby się z nim nie zadawać. Lecz wtedy przypomniała sobie dotyk jego ręki na szyi i wypełniło ją elektryzujące oczekiwanie, przypominające bąbelki szampana w kieliszkach, którymi stukali się z rodziną w sylwestra przy Johannisplatz, życząc sobie wszystkiego dobrego w nowym roku. Ona życzyła sobie męża i ekscytującego życia – i tego, by w końcu też mieć coś do powiedzenia.
Usłyszała echo dzwonka wewnątrz domu i zbliżające się kroki Landmanna. I już stali naprzeciw siebie. Kathrin nie była w stanie dobyć z siebie głosu, nawet wydukać „Dobry wieczór”. On znowu się do niej uśmiechnął i przyłożył jej palec do ust, jakby chciał nakazać milczenie, a jego dotyk sprawił, że przez jej ciało przepłynęła jakby fala płynnego złota. Pociągnął ją za rękę do wnętrza domu, po schodach, przez korytarz, po deskach, które szeptały zdziwione pod ich stopami. Przynajmniej tak jej się wydawało. Powinna mówić mu Karl czy doktorze Landmann? Nie wiedziała i miała przecież milczeć. Zatrzymał się przed drzwiami, otworzył je i wprowadził Kathrin przed sobą do sypialni.
Zasłony zostały zaciągnięte. Na stoliczku stały świeczniki. Świeczki były zapalone, a do kolacji nakrył na połowie łóżka. Niczym piknik na kolorowej narzucie. Spostrzegła talerz z pasztetem, kiełbasą i szynką, koszyk z białym pieczywem i masło. Jedzenie jak za czasów pokoju. Butelka szampana stała na nocnej szafce. Puścił jej dłoń i usiadł na brzegu łóżka. Chciała zrobić to samo, ale powstrzymał ją ledwo zauważalnym ruchem głowy, więc się wyprostowała. Miała tak stać?
Patrzył na nią wyczekująco, przechylił głowę i zmierzył ją uważnie wzrokiem od stóp do głów. Gdy spojrzenie jego ciemnoszarych oczu się podniosło, zauważyła w nich iskierkę rozbawienia. Uniósł pytająco brew, a na jego ustach igrał uśmiech.
Ach tak. Czyli tego od niej oczekuje.
Kathrin przełknęła ślinę i odetchnęła. W porządku. Przecież po to tutaj przyszła. Tylko że inaczej to sobie wyobrażała. Jak dokładnie – tego nie wiedziała. W każdym razie nie tak… Nie aż tak ekscytująco. Odszukała palcami zamek przy bocznym szwie. Powoli go rozsunęła, cały czas patrząc mu w oczy, aż sukienka ze zbyt śmiałym dekoltem opadła na podłogę. Odsunęła ją stopą na bok, jakby to robiła setki razy. Wydawał się zadowolony, bo odchylił się do tyłu, opierając na łokciach i czekał na to, co nastąpi.
Pod jego spojrzeniem przechodziła samą siebie. Opuściły ją resztki zdenerwowania, ustępując przemożnemu wyczekiwaniu.
Jeszcze dziesięć minut temu wstydziłaby się dziewczęcej bielizny: bawełnianych majtek i prostego białego biustonosza. Jednak gdy napięcie w ciele Landmanna zmieniało się niczym u pantery, która budzi się, wyciąga i przeciąga, miała wrażenie, że jest w jedwabnym zdobionym koronkami dessous. Rozpięła biustonosz i instynktownie wiedziała, że nie spodobałoby mu się, gdyby nim w niego rzuciła. Odłożyła go więc za siebie na komodę i zsunęła jeszcze majtki. Stanęła przed nim naga, ze swoim chudym ciałem, o wiele za małymi piersiami i za szeroką miednicą, ze swoją fatalną figurą, i mimo wszystko czuła się jak królowa nocy, bo czyniło ją królową jego pożądanie.
Wstał i wskazał na łóżko. Usiadła, poczuła ciepło jego ciała w miejscu, gdzie przed chwilą siedział, i dopiero wtedy uświadomiła sobie swoją nagość. Wyciągnął spod poduszki dwie chustki, a ona zrozumiała po co, dopiero gdy sięgnął po jej nadgarstek. Ogarnął ją lęk i przypomniała sobie jego dłoń na swoim gardle i tamtą myśl, że mógłby tymi rękoma zabić, tak po prostu. Co ona o nim wiedziała? Nic!
Dotknął palcem wskazującym brodawki jej piersi i przesunął nim po niej, a ona zagryzła wargi, by stłumić jęk, bo przecież miała być cicho. Jednocześnie przez jej umysł przeszła fala, która rozpędziła wszelkie wątpliwości. Gdy znów dotknął jej nadgarstków, skinęła głową. Obwiązał je chustami i przywiązał luźno do słupków łóżka. Gdyby chciała, mogła się uwolnić. Ale nie chciała. Poddała mu się, związana czy nie.
===bFRiUWJRYld4SX9Nfkt/THtJcF8zRzVqUmtZalNjUGRSch5qGEd/RnRHfk59SX8=
Gdy Manolis dotarł pod mieszkanie Kathrin Engesser przy Treffauerstrasse, Chris Wiesinger zaparkował już auto przy krawężniku i zniknął w budynku. Rebecca dawno włamała