Zapomniani. Ellen Sandberg
skinęła głową, wybąkała krótkie przeprosiny i pośpieszyła dalej.
Strach nadal tkwił w jej piersi niczym lodowaty kamień, gdy przeszła ze słońca do chłodnego holu budynku administracji i wbiegła po schodach. Na podeście półpiętra napotkała Landmanna. Był sam, a jego widok przegonił wspomnienie spotkania z Baderem niczym ciepły podmuch wiatru pierwsze dreszcze w jesienny wieczór. Kathrin znowu się rozmarzyła. Kierownik był przystojny, a i ona wpadła mu w oko.
– Siostra Kathrin o łabędziej szyi. – Tak ją nazwał podczas obchodu w pierwszy dzień jej pracy i dodał: – Zawróci pani w głowie wszystkim panom.
A przecież w Winkelbergu właściwie mężczyzn nie było, w każdym razie poza podopiecznymi. Paru starców i inwalidów wojennych oraz oczywiście lekarze i garstka studentów na praktykach. Ale i tak żadnemu z nich nie zawróci w głowie, bo nie jest ładna i jest tylko jedną z wielu sióstr, które chętnie zaręczyłyby się z jakimś młodym doktorem.
– Naprawdę. Zrobi pani furorę. Powinienem odesłać panią z powrotem do Monachium – dodał Landmann, przyglądając się jej z tym swoim dziwnym uśmiechem. Nie wiedziała, czy stroi sobie z niej żarty, czy rzeczywiście dostrzega w niej kogoś innego niż ona sama. Bo ten jego uśmiech był taki niejednoznaczny. Z jednej strony szarmancki, ale jednocześnie nieco nieprzyzwoity, jakby dzielili jakąś tajemnicę. Sympatyczny, a jednak groźny. Niczym drzwi, które uchylają się nieco, pozwalając rzucić spojrzenie na tego, kto za nimi tkwi. Być może na drapieżnika. W tych lśniących oczach mieszkało coś ponurego, coś, co z jednej strony przyciągało ją w magiczny sposób, ale z drugiej odpychało i całkowicie zbijało z tropu.
A teraz zagrodził jej drogę. Zamarła w pół kroku, a on znów spojrzał na nią z tym swoim uśmiechem. Nic nie mówił. Zupełnie nic. Emanował siłą i mocą. Władzą. Przez moment zdawał się jak wykuty z marmuru. Niczym bóg. Wojownik. Satyr. Pośród nocy jego ciemnoszarych oczu zaczęły tańczyć iskierki. Nie wytrzymała tego spojrzenia, poczuła gorąco rozlewające się po szyi i piersi. Nerwowe gorąco, o którym wiedziała, że zostawia czerwone plamy na jej skórze. Zauważył je, roześmiał się, chwycił ją za rękę i pociągnął za kolumnę. Poczuła za plecami zimny kamień, a do tego jego dłoń na swoim gardle, lekką i delikatną, a jednocześnie szorstką i chłodną. Zaparło jej dech w piersiach.
– Siostra Kathrin z czerwoną łabędzią szyją. – Znowu roześmiał się cicho i delikatnie przycisnął jej kark do kolumny.
Poczuła siłę drzemiącą w jego dłoniach. Gdyby chciał, mógłby nimi zabić. Tak po prostu – przyszło jej na myśl. Zbliżył do niej twarz, zatrzymał w odległości kilku centymetrów. Uśmiech zastąpiła zdecydowana mina. Poczuła swój przyśpieszony puls w tętnicach szyjnych i wiedziała, że on też go czuje. Zaraz ją pocałuje. Zamknęła oczy, poczuła miętowy zapach jego oddechu i cynamonowy aromat wody po goleniu, uświadomiła sobie ciepło jego ciała. Nie pocałował jej. Nagle poczuła jego drugą dłoń, która powoli przesuwała się po jej piersi, twarda, wymagająca, i zrobiło jej się niedobrze. To zaszło zbyt daleko. Nie powinna na to pozwolić. Lecz on wiedział, że tego pragnie. Zdradzało ją przyśpieszone bicie serca.
– Dziś wieczorem o dziewiątej. W moim mieszkaniu. Przyjdziesz?
Jasne było, czego od niej chce, i jako przyzwoita dziewczyna nie powinna się była z nim zadawać. Lecz potem z osadów zapomnienia uniosło się pewne wspomnienie, wypłynęło niczym bańka gazu w bagnistym jeziorze i pękło na powierzchni.
Nagle znów stała przy oknie w klasie szkoły pielęgniarskiej i zamyślona wpatrywała się w zdjęcie Wernera, które zdobyła za pomocą drobnego podstępu.
Był studentem medycyny, a ona poznała go w trakcie praktyki, którą odbywały wszystkie pielęgniarki. Podkochiwała się w nim potajemnie, bo nie było nic dziwnego w tym, że on się nią nie interesował. Była najbrzydszym kaczątkiem w stadzie łabędzi. Czekały ją egzaminy końcowe, a potem nigdy go już nie zobaczy. Gdyby chociaż miała jego zdjęcie na pamiątkę. Nie mogła go o nie poprosić, więc postanowiła sama je sobie zrobić. Odkąd na Boże Narodzenie dostała od wuja Aloisa aparat Agfa, a rok później zestaw do powiększania zdjęć, fotografowanie stało się jej konikiem. I tak ostatniego dnia praktyki zabrała ze sobą aparat i zrobiła pielęgniarkom grupowe zdjęcie, do którego zaprosiła też praktykantów z medycyny. Tak udało jej się zdobyć fotografię Wernera.
Gdy znów z rozmarzeniem spojrzała na jego wizerunek, na parapet padł cień. Kathrin obróciła się przestraszona. Tuż za nią stała Adele.
– A co ty tam masz? – Z uśmiechem wyrwała jej zdjęcie z ręki.
Kathrin się rozzłościła.
– Oddaj!
– Kathrinka, Kathrinka. A więc nasza mała gąska zadurzyła się w Wernerze. – Wyskubane brwi Adele uniosły się wysoko, a jej usta zalśniły intensywną wiśniową czerwienią, choć uczennice szkoły pielęgniarskiej nie mogły się malować. Adele było wszystko jedno, robiła, co chciała, i zwykle uchodziło jej to na sucho.
– Oddaj mi to zdjęcie!
Kathrin sięgnęła po nie, lecz Adele schowała fotografię za plecami.
– Och, jakie to smutne. Nieodwzajemniona miłość. Chyba nie myślisz, że Werner zadawałby się z taką jak ty? Gąską Kathrinką. – Potrząsnęła głową, aż sięgające podbródka blond włosy się zakołysały. – Ale chodź z nami dziś wieczorem do kina Odeon. Sama się przekonasz.
– Zaprosił cię do kina? – zapytała z niedowierzaniem Kathrin i natychmiast pożałowała, że nie ugryzła się w język.
– Nie oszukuj się, Thrinko. Jesteś piękna jak miotła i nigdy nie znajdziesz sobie faceta. Pogódź się z tym. Masz teraz zawód i możesz sama się utrzymać, więc staropanieństwo nie będzie takie złe. – Adele odłożyła zdjęcie na parapet i odeszła.
Jej spódnica była odrobinę za wąska i opinała się na pupie. Kathrin znów sobie uświadomiła, że wszystko ma nie takie, jak trzeba. Za chuda, bez biustu, za szerokie biodra i za wąskie ramiona. Wszystko jakieś krzywe, poprzesuwane, o złych proporcjach. Jak u kobiet na obrazach Ottona Dixa, które kilka lat temu widziała z wujem Aloisem na wystawie „Sztuka zdegenerowana”. Cała była niewydarzona.
Werner i Adele? Kathrin nie mogła w to uwierzyć i z trudem powstrzymała wzbierające łzy. Akurat Adele, a najgorsze było to, że ostatecznie będzie miała rację. Kathrin zostanie starą panną. Nigdy nie zainteresuje się nią żaden mężczyzna. Tylu już zginęło, a ci nieliczni, którzy nie trafili jeszcze na front, mogli przebierać w kobietach.
Zakołysawszy biodrami, Adele zniknęła z pola widzenia Kathrin, która poczuła w sobie przekorę. Jeszcze pokaże Adele. Ona też znajdzie mężczyznę, który ją pokocha. Wszystko jedno jakiego. Choćby był jednonogi albo ślepy. Najważniejsze, żeby to był mężczyzna! – Choćby był tylko jeden, niziutki, rudziutki, nędzniutki. – Niczym echo brzmiały w jej uszach słowa babci. – Kobieta musi mieć męża, Kathrin. Bez mężczyzny jesteś niczym.
Landmann wciąż się jej przyglądał. Kathrin powróciła do rzeczywistości.
– Przyjdziesz? – powtórzył pytanie i puścił ją tak niespodziewanie, że niemal się przewróciła. Ledwo utrzymała się na nogach. Co za człowiek!
– Nie mogę się doczekać – szepnęła, choć serce niemal wyfrunęło jej z piersi i nie mogła uwierzyć we własne słowa.
Posłała mu jeszcze uśmiech, miała nadzieję, że niezbyt frywolny, usłyszała jego suchy śmiech i chwiejnym krokiem ruszyła dalej.
Dotarłszy na pierwsze piętro, musiała przysiąść na parapecie. Przyłożyła sobie dłoń do szyi, tam gdzie przed chwilą była jego ręka. Powoli