Blask. Margaret Mazzantini

Blask - Margaret  Mazzantini


Скачать книгу
otworów wentylacyjnych i do magazynu drukarni, wywoływała we mnie dreszcz obrzydzenia. Wiedziałem, że z tych czeluści wychodzą szczury i że pułapki zastawiane przez dozorcę ucinają im łby.

      Przez kratę zobaczyłem, jak Costantino układa na drewnianym stole moją marmurową mozaikę. Ukląkłem, żeby lepiej mu się przyjrzeć. Posługiwał się pęsetą i tamponem, którym zbierał nadmiar kleju. Był precyzyjny, wielokrotnie mierzył kawałki, mył je w miseczce i osuszał, zanim w końcu przykleił. Zdenerwowało mnie, że ta bezużyteczna zabawka daje mu tyle radości, chciałem zejść do niego i wyrwać mu ją z rąk. Kopnąłem nogą w kratę.

      On podniósł głowę, wstał szybko zza stołu i wspiął się na krzesło, żeby otworzyć okno. Między nami pozostała brudna żelazna krata, na którą szczały psy. Krzyknął, żeby przebić się przez uliczny harmider.

      – Chcesz mozaikę z powrotem?

      Pokręciłem głową i odsunąłem się.

      – Możemy ułożyć ją razem. Chodź.

      Nie był tak nieśmiały jak zazwyczaj, może fakt, iż znajdował się poniżej, na własnym terenie, dawał mu poczucie bezpieczeństwa. Zobaczyłem, że jego matka z tyłu macha do mnie, zaprasza do środka. Smażyła frytki i odsączała je na brązowym papierze do zawijania chleba.

      – Zjesz z nami kolację?

      Ze środka dochodził wspaniały zapach, który ściskał kiszki i serce tak, że prawie się rozpłakałem. Podniosłem się i zanim odszedłem, stałem przez chwilę nieruchomo naprzeciwko ich twarzy.

      Wyniósł mozaikę na dziedziniec, żeby tam wyschła na odrapanym krześle. Postawił ją w rogu, gdzie zimą na kilka godzin wpada słońce. Może chciał, żebym ją zobaczył. Mozaika przedstawiała achajskiego wojownika. Brakowało fragmentu twarzy i tarczy, pewnie niektóre kawałki zgubiły się albo potłukły. Przyjrzałem się jednemu oku, przyjrzałem się pustemu miejscu po drugim. Wtedy z osi czasu oderwał się jakiś obraz i nagle uderzyło mnie przeczucie, które znikło, zanim je pochwyciłem i odczytałem. Pozostała tylko pustka, wrażenie skoku na główkę, wiatru, który mnie musnął i z furią odleciał daleko.

      Dwa dni później wyrzuciłem przez okno namiot. To był jedyny prezent, który naprawdę mi się podobał. Kolejne oszustwo. Bo nikt nie zamierzał zabierać mnie na biwak. Postawiłem namiot w sypialni, gdzie stał przez kilka miesięcy. Mój dom w domu: służąca pochylała się, by zostawić mi przed wejściem obiad. W namiocie odrabiałem lekcje, grałem na pianoli, spałem. Budziłem się zlany potem w jego plastikowym brzuchu, rozbierałem się do naga pod pomarańczowym niebem. Pewnego wieczoru postanowiłem się go pozbyć, wyrzuciłem go więc na podwórko. Sam nie wiem dlaczego. Może dlatego, że był najbliżej.

      Costantino podniósł go i spojrzał w górę. Spodziewałem się, że wejdzie, by mi go oddać, ale nie wszedł. Ja więc zszedłem, ale namiotu już nie było. O nic nie pytałem.

      Prawdopodobnie zabrał go nad Tybr, na mulistą nadrzeczną plażę, gdzie spotykał się z kolegami, synami innych dozorców, mechaników, drobnych sklepikarzy z dzielnicy. Mój namiot stał się bazą dla ich zabaw, które latem trwały nawet po zachodzie słońca. Robili pistolety na papierowe kulki, łowili ryby. Raz widziałem, jak bawią się w kozła: Costantino miał ugięte nogi, ręce oparte na kolanach, a pozostali przeskakiwali przez jego plecy. Wieża ze spoconych ciał, która chwieje się pod ciężarem śmiechu.

      Nastał okres dojrzewania, zaraza, która nikogo nie omija. Czułem się jak szczur w świecie dinozaurów. Dziewczyny pierwsze wyrosły z dzieciństwa. W trzeciej klasie gimnazjum wyglądały jak nauczycielki w klasie pełnej małych chłopców. Zaczęły rozmawiać o swoich sprawach, a ich spojrzenia stały się głębokie i płomienne, cudowne źrenice, za którymi kryło się piekło.

      Nadeszło lato. Kamienica opustoszała. Zostali tylko starcy. Sklepy zamknięto. Syn dozorcy w koszulce koloru khaki zlewał wodą podwórko. Jego siostra Eleonora bawiła się klik-klakiem na schodach. Urosła, nosiła buty na obcasiku i ściskała się paskami, żeby uwypuklić młody biust.

      Nad morzem miałem więcej swobody. Moja babcia też miała służącą, ale korzystała z niej w domu i w ogrodzie. Na plażę chodziłem sam. Ten stary, ogrodzony ośrodek odwiedzały rodziny, które znały się od wieków. A ratownik o skórze twardej jak u słonia ani na sekundę nie odrywał wzroku od wody.

      Skakałem przez fale, czekając na podwodne uderzenie i na zachłanny wir. W kąpielówkach miałem pełno piasku i mikroskopijnego, skurczonego z zimna penisa. Tego lata po raz pierwszy nie bawiłem się dobrze. Chłopcy spotykali się zawsze pod tym samym parasolem, grali w siatkówkę z dziewczynami albo na automacie przy barze. Jeszcze rok temu tyłkiem jednego z nas wytyczaliśmy na plaży tor dla kulek, teraz nikt nawet nie chciał o tym słyszeć. Wszyscy mieli na nosie okulary przeciwsłoneczne, ręce trzymali założone na kąpielówkach marki Speedo i nie odstępowali na krok szafy grającej. Pojawiły się pierwsze frisbee. Rzucałem tym plastikowym dyskiem całymi dniami, od świtu do zachodu słońca, jakby to była moja praca.

      Zdarzył się też pewien seksualny epizod. Któregoś dnia szedłem wzdłuż brzegu tak długo, że mogłem spokojnie powiedzieć, iż dotarłem do sąsiedniego morza. Znalazłem się pośród porzuconych łódek należących do szkoły żeglarskiej. Z piasku wyłaniały się kadłuby, wielkie jak pożółkłe kości mątw. Od jakiegoś czasu nie napotkałem na żywego ducha, minął mnie tylko jakiś gość z bernardynem, ale był już daleko. Za barakiem rozciągały się wydmy porośnięte krzakami wysokiego żarnowca. Popatrzyłem w dal, gdzie zachodziło słońce i gdzie zatoka łączyła się z ciemnymi skałami. Wszystko zostało zalane rajskim światłem zmierzchu, pale w wodzie wyglądały jak ze srebra. Zdjąłem koszulkę i wbiegłem do morza, dałem falom się ponieść i zatopić, umierałem i czułem, że żyję. To kładłem się na plecach, to jak wariat waliłem rękami w wodę. Gdy tak stałem zanurzony po pas, usłyszałem, że ktoś mnie woła. Zobaczyłem na brzegu człowieka, machał ręką jak ratownik, który każe wracać, wyglądał tak, jakby przestrzegał mnie przed niebezpieczeństwem. Odwróciłem się za siebie, nie wiem, czego się spodziewałem, może płetwy rekina. Zdezorientowany ruszyłem w stronę plaży, szedłem szybko, wysoko unosząc kolana. Mężczyzna stał pod światło, a bryzgająca woda zalewała mi oczy, dlatego zorientowałem się, co się dzieje, gdy byłem już zbyt blisko. Jeszcze jeden krok i zrozumiałem. Trudno opisać to uczucie, nawet poparzenie meduzy w twarz nie pali tak bardzo.

      Początkowo nie wiedziałem, że jest nagi, nie patrzyłem w dół. Zobaczyłem ruch ręką i coś nabrzmiałego, fioletowego pośrodku. Masturbował się przede mną, z językiem wywalonym na usta, patrząc mi prosto w oczy. Poczułem się zgwałcony, wszystko wkoło uległo zmianie, raj przekształcił się w piekło. Całą tę potworność dostrzegłem podczas jednego mrugnięcia powiekami. Nie potrafię powiedzieć, jaką miał twarz, jak wyglądał. Ani na chwilę nie przestał się onanizować, sapać. Staliśmy jeden obok drugiego, miał mnie na wyciągnięcie ręki. Spojrzałem na plażę, na ciemną plamę za nią, ale nikogo tam nie było. Wtedy zrozumiałem, że znalazłem się na pustkowiu, że jest już późno, poczułem lodowaty chłód i pot. Nawet nie drgnąłem. Nieruchomy spojrzałem śmierci w oczy, kontrolując jednocześnie otoczenie.

      Umięśniony i ogorzały, łysą głowę owinął kawałkiem materiału. Stał jak wryty, z dużym kutasem w erekcji. Było we mnie coś, czego u siebie nie podejrzewałem, a co odkryłem podczas tej brutalnej lekcji. Odwaga granicząca z szaleństwem. Odwaga masochistów. Odwaga biernych okrutników.

      Może nie był gwałcicielem, a tylko ekshibicjonistą, w każdym razie nie dałem mu czasu na określenie się. Nie zadowoliłem go chaotyczną gestykulacją ofiary. Nie upadłem, nie krzyczałem, nie uciekłem do wody. Przeszedłem koło niego, jakbym


Скачать книгу