Bestia. Oscar Martinez

Bestia - Oscar  Martinez


Скачать книгу
razem spędził w Stanach dwa lata. Oszczędzał. Udało mu się za to postawić w wiosce dom z betonu, pokryty dachówką, kosztował go siedemnaście tysięcy dolarów. Jaime wrócił na stałe, bo zdobył to, czego chciał: dom i pole. Tyle że inwestycja, na którą pracował dwa lata, uchowała się przez sześć miesięcy: „Huragan, jeden z tych, jakie uderzają w naszą część Hondurasu, wszystko mi zniszczył”. Wszystko: dom i uprawy.

      – Sam rozumiesz, jedyny sposób, by odzyskać to, co przepadło, to wracać do Stanów.

      Tyle że zanim dotrze się do Stanów Zjednoczonych, trzeba pokonać drogę, która czasami zabiera znacznie więcej, niż się wcześniej straciło. Tego wieczora w domu u księdza Alejandra Solalinde, w Ixtepec, Jaime opowiadał, siedząc pod drzewem mangowym na plastikowym krzesełku, z lewą nogą opartą na ziemi. Z drugiej został tylko kikut. Żywe mięso, które dopiero się goiło. Pociąg urwał mu prawą nogę 16 stycznia.

      Jaimego pokonała rozpacz. Chciał za wszelką cenę jechać dalej. Zobaczyć swoje uprawy najszybciej, jak to możliwe. A Bestia pastwi się nad niecierpliwymi. Był zmęczony, mało spał i właśnie przyjechał z Arriagi, po jedenastogodzinnej podroży na dachu. Oczy zamykały mu się ze zmęczenia, ale wsiadł na pociąg jadący do Medias Aguas, ciągnący tylko skrzynie. Nie było nawet jednego dobrego wagonu. Fatalne połączenie.

      Te skrzynie to prostokątne bloki ze stali, bez podestów między nimi, bez prętów na dachu, których można by się chwycić. Między wagonami są tylko zaczepy, „zęby”, i niewielka żelazna listwa, na której niecierpliwi stają i trzymają się ściany w pozycji ukrzyżowanego. Ziemia przemyka pod stopami, kilka centymetrów niżej. Jazda trwa sześć godzin. Sześć godzin z rozłożonymi jak na krzyżu rękami. Trzeba wytrzymać i wczepiać się palcami. Pociąg może osiągać prędkość do siedemdziesięciu kilometrów na godzinę. Czasami wchodzi w zakręty. I nie mówimy tu o wrażeniu jak podczas jazdy samochodem. Na pociągu prędkość odczuwa się inaczej. To nie jest samochodowy wieziony na czterech kołach. To masywny, ciągnący się nawet na kilometr robal, który się kołysze i kolebie, sunie i zgrzyta. Potężna maszyna.

      W trakcie jazdy Jaime rozmawiał z kuzynem i jeszcze dwoma Nikaraguańczykami, towarzyszącymi mu podczas tej drogi krzyżowej. Próbował rozruszać ramiona, żeby się rozbudzić. I prawie się udało. „Zamknąłem oczy na minutę”, mówi. Właściwie same mu się zamknęły. Wiele dni marszu, żeby obejść punkty kontrolne na szosie przed Arriagą, a potem jedenaście godzin na pociągu w bezlitosnym słońcu Chiapas podczas jazdy do Ixtepec to bardzo wiele. Podróż, podczas której odpoczywa się mało i źle. Nie da się wyspać podczas nocnych postojów w gąszczu. Sen morzy. Jedno oko zamknięte, drugie półotwarte, wpatrujące się w mrok.

      Jaime obudził się, kiedy poczuł, że spada, i zarzeka się, że w tej chwili czas zwolnił. Mężczyźnie wydawało się, że opada jak w zwolnionym tempie. Zdał sobie sprawę, że leci prosto na szyny. Modlił się: „Boże, uchowaj”. A potem wszystko znów stało się szybkie i głośne. Padł płasko na ziemię. Bestia jest gigantyczna. Tnie powietrze, mknie, tworząc prądy, i taki właśnie prąd sprawił, że Jaime przywarł do betonowych podkładów, z głową o kilka centymetrów od stalowych kół.

      – Słyszałem tylko »riiin«, »riiin«, »riiin«, pociąg jechał dalej. O mało nie ogłuchłem.

      Kiedy minęła go już większa część wagonów, niemal doprowadzając bębenki do pęknięcia, nagle wytworzył się inny prąd powietrza, który oderwał go od podkładów i uniósł na kilka sekund jak piórko. A potem zassała go próżnia i rzuciła na szynę. To wtedy ostatni wagon przetoczył się mu po prawej nodze, po czym powiew ciągnący się za ogonem maszyny wypluł go w chaszcze, tak jak wcześniej go połknął.

      – Wydawało mi się, że wszystko jest w porządku. Nic mnie nie bolało.

      Normalka. Ta historia powtarza się u każdego okaleczonego imigranta, z którym rozmawiałem. Na początku nie boli. Potem, wcześniej czy później, ból powoduje, że kurczą ci się mięśnie twarzy, a całe ciało ogarnia nagłe i intensywne gorąco, wydaje się, że zaraz eksploduje ci głowa.

      Jaime zdał sobie sprawę, że coś jest nie tak, kiedy próbował wstać. Zgiął się i upadł. Był okaleczony. Jego noga kończyła się zmiażdżonymi kośćmi, a na strzępach skóry wciąż wisiała mu zsiniała stopa, ale ledwie-ledwie. Chciał się stamtąd wydostać, podpierając się kijami, ale kawałki skóry zaplątywały się w chaszcze i nie pozwalały iść dalej. Wyjął nóż i odciął do końca to, co wcześniej częściowo amputował pociąg. Urwał kawał materiału poszarpanego przez koła i zrobił z niego opaskę uciskową.

      Udało mu się tak iść wzdłuż torów przez godzinę. „Nie czułem bólu”. Zanim zabrakło mu sił na dalszą drogę i bardzo zakręciło się w głowie, zdążył dojść do miejsca, w którym polna dróżka przecinała tory. Leżał tam dziesięć godzin. Słyszał i widział, ale nie był w stanie się ruszyć. Samotny. Pociąg jedzie przez wzgórza, przecina równiny, mija miasteczka. Jeśli ktoś z niego spadnie, zwłaszcza na szybkich odcinkach, jak ten między Ixtepec i Medias Aguas, nikt nie przyjdzie mu z pomocą. Wyjdzie stamtąd, tylko jeśli sam sobie poradzi. Tak po prostu. Jeżeli nie, wykrwawi się na śmierć i nikt niczego się o nim nie dowie. Nie pojawi się w żadnej statystyce i zostanie uznany za jeszcze jednego zaginionego, ale jedynie wówczas, gdy w konsulacie zacznie o niego wypytywać ktoś z rodziny.

      O czwartej po południu wokół Jaimego zebrało się stado sępów, czekających na porcję świeżego mięsa. To wtedy zatrzymał się przy nim jakiś pikap. Wysiadło z niego trzech mężczyzn, a jeszcze jeden, jak usłyszał Jaime, tłumaczył się: „Ja nie, mam chore serce i gdy go zobaczę, to jeszcze pierwszy wykituję, bo on żyje”.

      Zawieźli go do szpitala, został uśpiony, obcięto mu nogę aż pod kolano. Kiedy się obudził, miał majaki. „Na głowie pielęgniarki widziałem jakieś rogi, jakby była diabłem”. Ból przyszedł w nocy. Jaime śnił, że gra w piłkę, kopie ją stopą, której już nie miał. Uśpione ciało poruszyło się i obudził go przenikliwy ból emanujący z kikuta, z którego wciąż ciekła krew. Krzyknął tak głośno, że na sali zjawiło się kilka pielęgniarek.

      – Trzeba odpoczywać – mówi Jaime w charakterze porady dla tych, co podróżują jak on, kiedy rozmowa w cieniu mangowca dobiega końca. Pociąg zawsze w końcu pojedzie. Stany nie zając, nie uciekną. Lepiej dotrzeć późno niż wcale.

NAPIĘCIE W PODRÓŻY

      Pociąg zatrzymuje się w La Cementerze, to filia firmy betoniarskiej Cruz Azul, schowana w środku puszczy. Specjalna maszyna rozszczepia wagony i przestawia je na inne tory, żeby potem dostawić do żelaznej kolumny kolejne. Teraz trzeba być czujnym. Mężczyźni na dachu podnoszą się i lustrują ścieżki przy torach.

      Napastnicy atakują pasażerów na gapę w chwilach, gdy pociąg ma postój albo kiedy maszyniści, czasami w zmowie z piratami, zmniejszają prędkość lokomotywy, żeby ułatwić zadanie wspólnikom. Mężczyźni z wagonu unoszą kije i pręty. Pokazują je, żeby była jasność, że jeśli dojdzie do ataku, to spotka się on z odpowiedzią. Gwatemalski Indianin trzyma gałąź, jakby to był karabin, i mierzy w ciemność. Na odległość można się pomylić.

      Grupa zauważa, że w oddali robi się jakieś zamieszanie. Na tylnych wagonach zaczął się ruch, jakaś lampa zapala się i gaśnie, coraz bliżej naszego terytorium.

      Ewidentnym znakiem, że doszło do nocnej napaści, tłumaczył mi kiedyś pewien migrant, jest ruch światła latarki na dachu któregoś wagonu. Podczas jednej z moich podróży tą trasą doszło do podobnej sytuacji: z oddali widać było plamę światła padającą na pociąg. Zbliżała się i co jakiś czas znikała między wagonami, zapewne wtedy, kiedy bandyci schodzili na przedsionki, by


Скачать книгу