Bestia. Oscar Martinez

Bestia - Oscar  Martinez


Скачать книгу
z bydłem i rzekę. Wybraliśmy tę drogę za radą starszego człowieka, spotkanego podczas pierwszych pięciu kilometrów drogi. Staruszek ostrzegł nas, że czasami dochodzi do napadów, więc żebyśmy go nie oskarżali o współpracę z bandytami, jeśli coś takiego się zdarzy, on tylko nam podpowiada, jaka jest krótsza droga z powrotem na szosę. Niezbyt dobrze to zabrzmiało, ale co poradzić. Jest inna droga, ale dłuższa. Chcieliśmy tylko wody i cienia, więc słowo „skrót” przyćmiło groźbę napadu.

      Przez następne trzy godziny idziemy przez pastwiska. Nie wiemy, czy kierujemy się w dobrą stronę, czy nie zataczamy koła. Była lepsza opcja, można wysiąść w El Mango, przy drodze odbijającej przed El Progreso, ale tam, jak nam powiedziano, napad jest gwarantowany. Wreszcie w rozpadającym się domku natrafiamy na wszystko, czego nam trzeba: starszego faceta, który nam pokaże drogę, i studnię z wodą. Stary twierdzi, że mamy szczęście, że na razie się tu uspokoiło, ale nie na długo. Dwa tygodnie temu policja złapała ojca i syna z Santa Sonia, to po drugiej stronie szosy, obaj zajmowali się napadami. I przez to bratankowie tego faceta, też zajmujący się napadami, zmniejszyli częstotliwość swoich akcji.

      – To na chwilę, póki się nie uspokoi, potem zaczną od nowa.

      Wreszcie udaje nam się wydostać na szosę i złapać busa do Pijijiapan. Potem przesiadamy się na inny, jadący do Tonalá. Pytamy i mówią nam, że tamtejszy punkt kontrolny prowadzą wojskowi, szukają tylko broni i narkotyków, o papiery nie pytają. Jesteśmy zmęczeni, więc nie przejmujemy się ryzykiem, jakiego ileś tam kilometrów wcześniej byśmy nie podjęli. Kolejna przeszkoda będzie z głowy. Cieszymy się na to, przekonani, że nas nie capną, choć wiemy, że nieraz się to zdarza.

      I udaje się. Faktycznie szukali jedynie broni i narkotyków.

      Po czterdziestominutowej jeździe prosimy kierowcę, żeby nas wysadził na skrzyżowaniu w Durango. Zostało nam z dwadzieścia minut busem do Arriagi, do pociągu, ale nie, trzeba wysiąść i iść przez dwie godziny. Cisza zaczyna robić się ciężka. Rozpoznajemy to miejsce. To tutaj stary Liévano posyłał migrantów w ręce bandytów.

      Okolica się zmienia. Nie jest to już zielona gęstwina. Idziemy po luźnych kamieniach, wzdłuż torów. To znacznie bardziej apokaliptyczne miejsce. Suche, jałowe. Mijamy osławione wysypisko śmieci, mroczne miejsce napadów i gwałtów. Śmietnisko pod gołym niebem, pełne wielobarwnych worków i kartonów, które czasami porywa wiatr i zaczepia na ogrodzeniach rancz. Przypomina to scenerię po jakimś strasznym wybuchu.

      Idziemy kolejne dwie godziny. Po czterdziestu pięciu kilometrach obchodzenia punktów kontrolnych porobiły nam się pęcherze na stopach. Żelazny most prowadzący do Arriagi majaczy w oddali jak jakaś przemysłowa brama do małego i nieciekawego miasteczka. Dla nas jednak to wyjątkowy widok. Idziemy od szóstej rano do siódmej wieczorem, cały czas obawiając się napadu. Most w Arriadze to coś, o czym marzyliśmy.

      Żegnamy się. Marlon, Eduardo i José idą do schroniska, a my wracamy do Huixtli. Tym razem na trasie przez cały ten ogromny teren zwany La Arrocerą nie doszło do napadu. Może bandyci trochę odpuścili. Może El Calambres nie ma racji i niekoniecznie jedną bandę zastępuje zaraz druga. Może historia tu, w Chiapas, się zmienia, a agenci prokuratury i komendanci zaczynają osiągać swój cel.

NIC NIE JEST TAKIE, JAKIM SIĘ WYDAJE

      Minęły cztery dni od naszego przemarszu. Od tego czasu rozmawiałem z trzema osobami, żeby się dowiedzieć, jak wyglądają sprawy w okolicy, by się przekonać, czy inni też mieli tyle szczęścia, co my.

      Carlos Bartolo, zajmujący się przytułkiem w Arriadze, mówi, że tylko dziś zjawiły się cztery osoby, na które napadnięto. Jedną z nich jest Ernesto Vargas, dwudziestoczterolatek z salwadorskiej miejscowości o nazwie Atiquizaya. Zabrali mu wszystko, co miał: dwadzieścia pięć dolarów i dwieście pesos. Przeszukiwał go facet z maczetą, podczas gdy jego kolega mierzył mu w pierś z rewolweru trzydzieści osiem.

      Dzwonię do komendanta Maximina, który mówi, że właśnie wybiera się na rekonesans. Wygląda na to, że banda rabusiów z La Arrocery przeniosła się kilka kilometrów dalej na północ, pod granicę ze stanem Oaxaca, i założyła sobie w lesie bazę. Chyba doszli do wniosku, że skoro nie mogą napadać na idących pieszo, zajmą się tymi, co jadą na pociągu. Pytam, czy policjanci porozumieli się już z władzami Oaxaki, czy powiedzieli im, co wiedzą.

      – Sęk w tym, że ich to nie obchodzi, nie zajmują się tym tematem, nie ma z nimi jak współpracować.

      Mija kolejny dzień. Dzwonię do księdza Alejandra Solalinde, zajmującego się przytułkiem w Ixtepec, do którego dojeżdża pociąg – La Bestia – wiozący tych, którzy wsiedli na niego w Arriadze. Opowiada mi, że ten, który przyjechał dzisiaj, został napadnięty, choć wcześniej przez wiele miesięcy był spokój. Jacyś wandale wspięli się na wagon na granicy między Chiapas i Oaxaca i grożąc pistoletem oraz maczetą, obrabowali podróżujących.

      Znów dzwonię do schroniska w Arriadze. Dziś przyjechało tam kolejnych trzech Salwadorczyków, na których napadnięto w Huixtli, oraz kobieta, dziewczyna z Hondurasu, dwadzieścia cztery lata, która, jak mówiła, została dwa dni wcześniej zgwałcona. Stało się to w La Arrocerze. Zrobili to jej towarzysze, powiedzieli, że też są migrantami, i zaproponowali, żeby szła z nimi. Zgwałcili ją we trójkę, a potem skopali po brzuchu, aż straciła przytomność. Kiedy ją odzyskała, nie było ani ich, ani jej koleżanki. Resztką sił dotarła do szosy, żeby prosić o pomoc. Krwawiła. Jej dziecko wyciekło jej między nogami. Zabili je kopniakami. Zabili je w La Arrocerze.

      Bestia

      Marzec 2009, stany Oaxaca i Veracruz

      Podróżowanie pociągiem na gapę ma w sobie coś upokarzającego. Siedzisz na górze i przychodzą ci do głowy dziesiątki absurdalnych pytań: dlaczego jedziemy uczepieni dachu, skoro wagony są puste? Dlaczego pociąg nie może jechać wolniej? Naprawdę nikt nas nie obroni przed napadem? Jaka straszna historia zmusiła otaczających mnie ludzi, by dosiedli Bestii? I dlaczego ta przerażająca, nocna i szybka podróż na swój sposób mnie pociąga? To jest najpowszechniejsza trasa migranta z Ameryki Środkowej. To jego środek transportu, tutaj grasują typowi napastnicy i to są tory, na których żelazne koła odcinają nogi, ręce, tułowia i głowy. Migrantom.

      Przenikliwy gwizd niesie się głośno i daleko w ciemności. Nadjeżdża Bestia. Sygnał. Potem drugi. Naglące wezwanie do podróży. Ci, którzy są gotowi, muszą na nie odpowiedzieć teraz. Tej nocy zrobi to na oko setka osób. Wybudzają się ze snu, strząsają z siebie zmęczenie, zakładają plecaki, chwytają butelki z wodą i idą, kolejny raz, by wyruszyć w śmiertelną drogę.

      Sylwetki członków grupy silnych wyróżniają się na tle cieni widocznych przy torach. Jakieś trzydzieści męskich postaci. Profile wojowników. Z ich rąk, jakby to było przedłużenie ciała, wyrastają kije i żelazne pręty mierzące nawet do dwóch metrów. Nie zamierzają odpuścić, nawet jeśli napastnicy przystąpią do abordażu. Wiedzą, że wśród nich, imigrantów z Ameryki Środkowej, mogą się już kryć kolejowi piraci gotowi do ataku w leśnej ciemności podczas przejazdu z Ixtepec do Medias Aguas, między stanami Oaxaca i Veracruz.

      Debatują przy szynach, podczas gdy lokomotywa ustawia w jednym rządku dwadzieścia osiem gotowych do wyjazdu wagonów. Decyzja jest jednoznaczna: jeśli trzeba, będziemy walczyć. Większość żelaznych wagonów czeka już ustawiona, acz kilka jeszcze na bocznych torach. To chwila niepewności. Sto cieni ogląda się w lewo i prawo, jakby próbowało odczytać sens manewrów. Podbiegają wzdłuż szyn i zaraz wracają. Trzeba się zdecydować, zanim lokomotywa pociągnie ładunek, żeby pasażerowie na gapę jadący na Północ nie musieli wskakiwać w biegu.

      To moja ósma podróż, ale nie jestem w stanie przyzwyczaić się do tej chwili. Ten ciągły


Скачать книгу