Bestia. Oscar Martinez

Bestia - Oscar  Martinez


Скачать книгу
jego synem. Dał mu w prezencie szansę na przeżycie.

      – Nie zabijemy tego cieniasa, ale przegonimy go stąd. A jeśli jeszcze raz cię tu zobaczę, sukinsynu, przysięgam, że sam cię zatłukę.

      Wypędzili go. Zostawili go w samych slipkach, z tą jego osiemnastką na widoku, w innej dzielnicy pod kontrolą Mara Salvatrucha, skąd Saúl zdołał się wydostać, taplając się najpierw w błocie, a potem udając wariata.

      Funkcjonariuszkę policji poznałem rok wcześniej niż Saúla. Nazywa się – albo nazywała, kto wie, czy udało się jej dotrzeć do Stanów – Olga Isolina Gómez Bargas. Miała pod trzydziestkę. Jej historia również wiązała się z terytorium, na które nie wolno się zapuszczać. Jej opowieść też naznaczyły dwie litery: MS.

      Postanowiła uciec z kraju, bo nie chciała dostać kulą w głowę. Kulą wystrzeloną z rewolweru dziewięć milimetrów, takiego, jaki nosiła codziennie w kaburze.

      Jej pierwszego męża, też policjanta, zabiła Mara Salvatrucha podczas akcji. Drobne uchybienie w koordynacji. Wszedł, zanim w dzielnicy El Progreso w Tegucigalpie zjawiły się posiłki. Spadł na niego grad kul, w sumie trzydzieści, podziurawiły go jak sito. To się wydarzyło dwa lata przed tym, jak Olga Isolina wypłakiwała mi swoją historię na torach kolejowych w trakcie ucieczki przed sobą samą.

      Jej drugiego męża, także policjanta, zabili półtora roku po pierwszym. Mieszkała w dzielnicy, która w znacznej mierze pozostawała pod kontrolą Mara Salvatrucha, ale wiedziała, co robić, żeby się nie dowiedzieli, że pracuje w policji. Działała na terenie innych rejonów miasta. Wracała na weekendy w cywilnym ubraniu. Jej mąż nie zamierzał zachowywać takiej ostrożności. Wracał do dzielnicy w mundurze i z pistoletem u boku.

      Pewnego dnia trzy kule wystrzelone zza pleców prosto w kark stały się wyraźnym przesłaniem dla męża Olgi Isoliny, że pewność siebie i przemoc się wzajemnie nie znoszą. Od tego czasu zaczęła się przyglądać swojemu rewolwerowi, widząc w nim możliwe wyjście z tego bagna.

      Zabiję siebie, zabiję córki i psa, żeby nikogo nie zostawić na lodzie, myślała często, gładząc kolbę swojej dziewiątki.

      Ale w końcu uznała, że lepiej pozbyć się pistoletu. Rzucić służbę w policji i poszukać na Północy jakiejś pracy, w której nie będzie miała dostępu do broni i nie stanie przed pokusą samobójstwa.

      Przemoc, jak w przypadku Saúla, czasami przychodzi od ludzi twojej krwi. Przemoc, o czym doskonale wie Olga Isolina, może wynikać ze smutku. Przemoc, czego pełną świadomość mają bracia Alfaro, może przerażać, nawet kiedy nie ma twarzy.

ŻEGNAJCIE, CHŁOPAKI

      Centrum miasta Oaxaca jawi się kolorowo i niedzielnie, kiedy wysiadamy z taksówki. Kilka minut wcześniej dotarliśmy na dworzec autobusów jadących z gór. Blond dzieci spacerują z balonikami, za rączkę ze swoimi rodzicami, też blondynami i dobrego zdrowia, którzy robią zdjęcia Indianom sprzedającym na placu rękodzieło.

      Auner, Pitbull i El Chele uśmiechają się nieśmiało na ten widok, jakby na to nie zasługiwali. Otwierają szeroko oczy i rozglądają się na boki. Idą jeden za drugim. Potrzebują, żeby ktoś im posłużył za przewodnika w tym małym, idealnym światku. Na tym placu z lodami i jabłkami w karmelu. Przemieszczają się jak niezdarna gąsienica, która nie potrafi skoordynować ruchu nóg. Wyglądają jak wycięci z czarno-białego filmu i wklejeni do kolorowego.

      Wiemy już, że tu się pożegnamy. Towarzyszę im podczas ostatnich negocjacji. Ojciec, ze Stanów, przedyktował im numer telefonu. Mówi, że to znajomy z Oaxaki, którego poznał na Północy, pracowali razem. On im pomoże. Zastanawiają się, na czym ta pomoc będzie polegać. Czy to coyote opłacony przez ojca, żeby bezpiecznie ich przeprowadził? Oby, wzdychają. Czy to może tylko kolega, który da im jeść i zapewni nocleg, zanim ruszą dalej? No nic, zawsze coś, powtarzają.

      Daję im komórkę, żeby to wyjaśnili. Widać wyraźnie, że nie mają doświadczenia migracyjnego. Ucieczka to co innego, nie ma tu alternatyw ani miejsca na specjalne strategie. Tyle tylko, na ile pośpiech pozwala. Na tej trasie jest się albo czerwonym kapturkiem, albo wilkiem. Ci trzej nie działają jak wilki. Zdaję sobie z tego sprawę, widząc, że w żadnej chwili nie zastanawiają się, co robić, jeśli ten znajomy ojca okaże się coyote. Rozmawiając z jednym z tych ekspertów od przerzutu, trzeba wiedzieć, jakich użyć słów, jak negocjować. To mistrzowie windowania cen, ciągle doliczają ekstradopłaty. Jeśli wyczują, że mają przed sobą nowicjusza, rozdziewiczą go bez litości.

      Rozmowa dobiega końca. Auner oddaje mi telefon i ma pustkę w oczach. To tylko kolega. Talerz jedzenia, ciepłe łóżko i parę porad.

      Od teraz będą uciekać sami. Wiadomość spada na nich jak wiadro zimnej wody, bo nawet jeśli będą mogli skorzystać czasem z autobusu, to i tak w końcu czeka ich pociąg. Prędzej czy później. A to oznacza ryzyko napadu, dodatkowe cztery miejsca, gdzie często dochodzi do uprowadzeń, a na koniec północ Meksyku, rejon, w którym w poprzednim roku przeprowadzono rekordową liczbę akcji policyjnych.

      Popołudnia na rynku w Oaxace emanują spokojem. Ziemię pokrywają suche liście, czasem unoszą się w powietrze. Staruszkowie odpoczywają na kutych ławeczkach, a przechodzący ludzie pozdrawiają ich wesoło.

      Na jednej z tych ławek, w przerwie w ucieczce, obrzuciwszy najpierw El Chele i Pitbulla niepewnym i porozumiewawczym spojrzeniem, Auner zadaje mi pytanie:

      – Sorry, mam nadzieję, że się nie obrazisz, ale czegoś nie kapujemy. Dlaczego nam pomagasz? Co cię to obchodzi?

      Odpowiedź wydaje się prosta. Bo zamierzam opowiedzieć ich historię. Ale zważywszy na to, że właśnie się żegnamy, to pytanie dławi mnie jak gula wciśnięta siłą w gardło. Bez lancetu. Po prostu na wpych.

      To pytanie kryje w sobie tysiące innych. Kogo może zainteresować trzech takich skazańców? Po co jechać za trzema braćmi ze wsi, którzy tylko zostawiają za sobą trupy? Co w tych trupach dziwnego? Po co nam pomagać? Po co, skoro nasz własny kraj nas nie chciał? Co ważnego mogą mieć w sobie ci, którzy zostali wypluci?

      Nie ma czasu na nic więcej. Do ławki podchodzi mężczyzna o ciemnej karnacji. To kolega ojca braci Alfaro. Pozdrawia ich szybkim ruchem ręki. Żegnamy się z Aunerem, Pitbullem i El Chele szybkim uściskiem, a potem patrzę, jak znikają na placu między bawiącymi się dziećmi. Ich ucieczka trwa dalej.

GDZIE JESTEŚCIE?

      Mijają dni i kontakty z chłopakami ograniczają się do wymiany esemesów.

      Gdzie jesteście? Jak się macie?

      Dobrze. Idziemy na autobus do miasta Meksyk.

      Mijają dni. W Chalchaupie i Tacubie młodzi mężczyźni giną tak, jak mieli zginąć Auner, Pitbull i El Chele. Roberto, Mario, Jorge, Yésica, Jonathan, José, Edwin, wszyscy między piętnastym a dwudziestym siódmym rokiem życia, zostali zamordowani w ciągu sierpnia i września.

      Gdzie jesteście? Jak się macie?

      No jedziemy. Teraz już nie ma wyboru, trzeba będzie pakować się na pociąg.

      Łączność się urywa. Nie dostaję odpowiedzi na esemesy. Dzisiaj, na początku września, doszło do masowego uprowadzenia migrantów w Reynosie, pod północną granicą Meksyku. Co najmniej trzydzieści pięć osób zostało zatrzymanych przez zbrojne komando Los Zetas, właśnie dojeżdżały do miasta jako pasażerowie na gapę w pociągu towarowym.

      Gdzie oni są? Jak się mają?

      Tutaj gwałcą, tutaj zabijają

      Maj 2009, stan Chiapas

      Gdybym miał wskazać miejsce, w którym nielegalny imigrant z Ameryki Środkowej narażony


Скачать книгу