Bestia. Oscar Martinez

Bestia - Oscar  Martinez


Скачать книгу
na ziemię usłyszał dwie eksplozje. Kule trafiły w twarz i plecy jego przyjaciela Juana Carlosa Rojasa, członka gangu. Kawałki jego mózgu poleciały Pitbullowi na koszulkę polo, którą włożył, bo mieli iść z Juanem Carlosem na podryw do salonu gier w Chalchaupie. Był słoneczny dzień stycznia albo lutego 2008 roku.

      Niepohamowana wściekłość, która rodzi się w żołądku, taka, od której coś w człowieku pęka, uderzyła Pitbullowi do głowy. Kiedy dzieje się coś podobnego, przez jakieś pięć minut nikt nie jest w stanie go zatrzymać. Staje się zwierzęciem. Pitbullem.

      Obejrzał się za siebie i widok rozbryzgniętej szarej masy upewnił go, że przyjaciel nie żyje. Pitbull rzucił się dzikim biegiem, wrzeszcząc coś od rzeczy. Zobaczył zabójcę i jego wspólnika. Uciekali. Ten, który strzelał, zostawał trochę z tyłu, dyszał. „To będzie moja ofiara”, pomyślał Pitbull. Za cholerę go nie obchodziło, że tamten miał w ręku naładowanego gnata 9 militerów. Facet, stary pijak, pięćdziesiątka na karku, odwracał się do Pitbulla, mierzył w niego i sapiąc, powtarzał:

      – Stój, bo strzelam, gnojku!

      Nie było mowy o jakichkolwiek negocjacjach. Między żołądkiem a mózgiem Pitbulla wciąż kipiało. Kiedy od pijaka dzieliły go trzy kroki, Pitbull skoczył do przodu, wyciągając ręce jak szpony. Obalił tamtego. Obrócił go, nie zwracając uwagi na broń, którą miał metr od siebie. Twierdzi, że złość lepiej uśmierza goła ręka. I tak, zaciśniętą pieścią, zaczął tamtemu masakrować twarz.

      Zamieszanie przyciągnęło uwagę policji. Dwóch funkcjonariuszy odciągnęło miotającego się chłopaka. Podnieśli z ziemi pijaka, był już nieprzytomny.

      Pierwsze, co zrobili policjanci, to wyciągnęli wnioski, które w kraju takim jak Salwador mogą się wydawać oczywiste: młody chłopak w trakcie dokonywania przestępstwa, zapewne członek gangu. Zaczęli go więc przesłuchiwać w tym kierunku.

      – Z jakiej mara jesteś? – zapytał agent.

      – Z żadnej, kurwa – odpowiedział Pitbull, już nie ze złości, taki po prostu jest.

      – Pewnie z osiemnastki, jak ten twój kumpel, którego ubili, co? – ciągnął funkcjonariusz, który znał Juana Carlosa, bo w takiej dziurze z pretensjami do wielkomiejskości, choć mieszka tam te siedemdziesiąt trzy tysiące ludzi, policjanci znają członków gangów z imienia i ksywy, wiedzą, do której grupy należą i nawet jaką pełnią w niej funkcję.

      – A ty, kurwa, głuchy jesteś? – warknął Pitbull na funkcjonariusza, który zaczynał tracić cierpliwość.

      Nagle zjawił się podinspektor, który zdążył zebrać zeznania świadków.

      – Dobra, młody, słyszę, że to była reakcja w odwecie. Pójdziesz na komisariat, by złożyć zeznania, żebyśmy mogli przymknąć sprawcę?

      – Okej, dobra – odpowiedział Pitbull, który mając te swoje siedemnaście (teraz już osiemnaście) lat, zawsze szukał okazji, żeby wmieszać się w jakąś drakę, to go nakręca.

      I tym razem się udało. Dzień bez nudy. Poszedł w policyjnym umundurowaniu do dzielnic w centrum Chalchuapy, żeby szukać wspólnika zabójstwa kolegi. Zapuszczał się w brukowane uliczki odchodzące od głównej alei tego handlowego i hałaśliwego miasta, pełnego sklepów, magazynów i ulicznych kramów. Dla niego gratka. Będzie co opowiadać kumplom.

      – Niezłe jaja, tak zasuwać po dzielni w patrolu. Szkoda, żeśmy tego pierdziela tak szybko znaleźli – opowiada Pitbull.

      Chłopak poszedł na komisariat rozpoznać sprawców i powiedział to jasno. Tamtym prosto w oczy.

      – To te dwa fagasy zabiły Juana Carlosa.

      Tyle że te dwa fagasy widziały także i jego. W takim mieście każdego łatwo rozpoznać, zwłaszcza jeśli mieszka w centrum, a nie gdzieś w odległych dzielnicach dookoła. Nietrudno ustalić, że Pitbull jest synem Silvii Yolandy Alvanez Alfaro, tej, co prowadzi sklepik naprzeciwko jadłodajni, obok fabryki Conal. Że ten chłopak z wygoloną głową i srebrnym kolczykiem to Jonathan Adonay Alfaro Alvanez. Murarz, rolnik, stolarz, hydraulik. Złota rączka. Johny. Pitbull.

TWARDZIEL PITBULL

      – Musisz mieć jakieś przypuszczenia – powtarzam Pitbullowi przy torach w Ixtepec, podczas gdy pijemy coś zimnego i palimy.

      Kiedy Auner wyjawił mi, dlaczego uciekają, poprosiłem go – jakbym prosił ojca o zgodę na wyjście z jedną z jego córek – żeby mi pozwolił pogadać ze swoimi braćmi. Przystał na to. Staram się ich odciągnąć pojedynczo od gwaru panującego w przytułku. Pierwszy Pitbull. Chowamy się za krzakami przy torach, żeby się wyluzował i powspominał.

      – Nie no, stary, za chuja nie mam pojęcia, kim byli tamci dwaj. Wiem tylko, że szliśmy na flipery i ten mój kolo powiedział, że musi zajść do jednej knajpy coś odebrać. Wyszedł stamtąd wyluzowany, idziemy spokojnie, a tu nagle wyskakują tamte typy i go zabijają.

      – Nie wydaje ci się, że to oni wam grożą śmiercią?

      – Nie no, nie wiem. Zero pojęcia, co to za bydlaki.

      Nic. Ani jednego tropu. Pitbull ucieka, ale nie wie przed czym. Gdyby był bohaterem jakiejś fabuły, zgodnie z wymogami akcji musiałby zacząć drążyć ten temat, uruchomiłby kontakty w dzielnicy, ustalił tożsamość tych dwóch pijaczków. Ale my jesteśmy w prawdziwym świecie, a Pitbull ma osiemnaście lat i pochodzi z kraju o najwyższym współczynniku przemocy w Ameryce, oswoił się ze śmiercią.

      Jakie to zresztą ma znaczenie, skoro nawet w policyjnych raportach nie ma takich detali. Kiedy zabito Juana Carlosa – styczeń albo luty, dokładnie nie pamięta – w Chalchuapie zamordowano jeszcze dziewięciu takich młodych ludzi między osiemnastym a dwudziestym piątym rokiem życia. A Pitbull nawet nie wie, czy „Juan Carlos” to było prawdziwe imię.

      – On mówił, że się tak nazywa, ale przecież był w gangu, załatwiał różne sprawy w innych dzielnicach, i słyszałem, że niektórzy inaczej na niego wołają.

      William, José, Miguel, Carlos, Ronal, NN – wszystko to mogłyby być imiona Juana Carlosa. Wszyscy oni zginęli w Chalchuapie w tym samym okresie co on. Każdy z policyjnych zapisów może dotyczyć właśnie jego. Nawet gdyby ktoś chciał poznać prawdę o jego śmierci, ta okazałaby się równie nieuchwytna, jak coś, co nigdy się nie zdarzyło.

      Pitbull odwraca się łakomie w stronę kilku dziewczyn wychodzących z przytułku. „Niezłe dupy!” Ucieczka nie zawsze ma przygnębiający charakter. W każdym razie nie dla niego. Zaciąga się papierosem. Znów jest spokojny. Dalej odpowiada na pytania, z głową opartą na szynie, z kamieniem w roli poduszki i spojrzeniem utkwionym w niebie. Przypomina pacjenta na kozetce psychoanalityka.

      Po tym pierwszym trupie Pitbull zmył się z Chalchaupy na dłużej. Dwóch pijaczków postawiono przed sądem za zabójstwo, bo on ich wskazał. Teraz lepiej było się usunąć z widoku.

      Pojechał do Tapachuli, meksykańskiego miasta na granicy z Gwatemalą, w którym przebywał jego młodszy brat: Josué, El Chele, siedemnaście lat. Josué od ponad pięciu miesięcy przebywał w tym miejscu zalatującym smażeniną i ołowiem. Od kiedy pod koniec 2007 roku wyruszył do Stanów, El Chele zajmował się tu naprawianiem samochodów w warsztacie, w którym też nocował, w przemysłowej dzielnicy. Czekał, aż ojciec, zgodnie z umową, zadzwoni, że umówiony coyote, który zawiezie go do Stanów, jest już gotowy, że udało się zebrać pieniądze i obietnica wreszcie zostanie spełniona.

      – Pojedziemy na Północ, synu, zobaczysz, że tam będą robota, dobry hajs, generalnie wporzo – powtarzał mu ojciec imigrancką hiszpańszczyzną, w której środkowoamerykański akcent mieszał


Скачать книгу