Bestia. Oscar Martinez

Bestia - Oscar  Martinez


Скачать книгу
przynajmniej przez sześć godzin podróży. Będą się trzymać jego prętów przez całą drogę, żeby nie spaść i nie zostać połkniętymi przez żelazne koła. Będą bronić tej przestrzeni. Dlatego przepędzają siedemnastoletniego Salwadorczyka. Przez kilka godzin w ciągu dnia w przytułku w Ixtepec, przy samych torach, chłopak rozmawiał z deportowanym członkiem gangu, który wracał ze Stanów i trzymając się na dystans od reszty, większą część popołudnia spędził, paląc trawkę. Nie ufają i wolą nie ryzykować. „Ty z nami nie jedziesz”, mówi mu jeden z nich rozkazującym tonem, więc chłopak, odprowadzany spojrzeniami pozostałych, idzie poszukać innego miejsca.

      Na tym wagonie, razem z grupą Salwadorczyków, Nikaraguańczyków, Gwatemalczyków i Honduran, którzy spotkali się po drodze, usadawiamy się my, fotograf Eduardo Soteras i ja.

      Nieliczne kobiety, które wsiadają do tej żelaznej gąsienicy, wybierają przedsionki między wagonami. Niektóre, mniejszość, mają pod nogami deski. Reszta tylko metalowe pręty, na których muszą utrzymywać równowagę. Tyle że podróż w tym miejscu oznacza, że nie musisz chować się przed kablami i gałęźmi, które wyskakują po drodze. Unika się też powiewów wiatru, przez które podróżujący bez ciepłych ubrań będą dygotać z zimna.

      Na dachu rozkłada się trzydziestka murarzy, hydraulików, elektryków, rolników, stolarzy i ogrodników, na kilka godzin tej trasy, która kosztowała życie nieokreśloną liczbę ludzi, przemienionych w wojowników. W najbliższym sąsiedztwie mamy braci, którzy wyglądają jak raperzy i których deportowano, ale teraz wracają do kraju uznawanego przez nich za swój; byłego wojskowego, który chce wrócić do zawodu murarza, tyle że na Północy; a także Saúla, chłopaka, który manifestuje swoje otrzaskanie z Bestią. Wspina się i schodzi, przywiązuje plastikową torebkę do pręta, a potem rzuca się zbierać kawałki kartonu przy torach, żeby wata szklana z dachu nie powbijała mu się w pośladki, co boli jak ciągłe kąsanie gzów. Cała czwórka jest z Gwatemali.

      Lokomotywa rusza. Szarpie dwadzieścia osiem wagonów. Głuchy łoskot zaczyna się od głowy i przenika aż do ogona, jak w dominie. Tuk, tuk, tuk. Wagon za wagonem, ciągnięte przez potężną maszynę, a migranci czepiają się, jak mogą. Wielu zostało okaleczonych właśnie w tej pierwszej chwili, kiedy, nieświadomi zasad Bestii, oparli stopę na zaczepie między wagonami: dwa metalowe bolce, jeden w drugim, zaopatrzone w system amortyzujący na wypadek hamowania albo szarpnięcia. Nazywają je „zębami”. Niejednemu zmiażdżyły już nogę jak młotek skorupę orzecha, gdy lokomotywa ruszyła z łoskotem, szarpiąc wagony jeden za drugim.

      Te trudności są jednak kompensowane przez ogromną korzyść: na Bestię wsiada się, kiedy ta trwa w bezruchu. W innych miejscach, takich jak Lechería, Tenosique, Orizaba czy San Luis Potosí, na pociąg trzeba wskakiwać w pędzie, bo słynni garroteros, prywatni ochroniarze zatrudniani przez linie kolejowe, nie wpuszczają migrantów na dworce, toteż na okazję trzeba się czaić dalej.

      Podczas jednej z moich podroży Wilber, dwudziestolatek z Hondurasu, przeprowadzający nielegalnych podróżnych przez Meksyk, zrobił mi podstawowe szkolenie z zasad wsiadania na jadący pociąg.

      – Najpierw musisz ocenić, jak jest. Wysuwasz rękę, żeby uchwyty wagonów ci ją uderzały, dzięki czemu sprawdzasz, jak szybko jedzie, bo to trzeba poczuć, patrzeć nie wystarczy. Patrzenie bywa złudne. Jeśli uważasz, że wydolisz, biegniesz, trzymając się uchwytu, jakieś dwadzieścia metrów, żeby złapać rytm. Kiedy już chwycisz tempo, łapiesz uchwyt dwiema rękami. Podnosisz się tylko na rękach, żeby mieć nogi daleko od kół, i opierasz na stopniu tę nogę, co ją masz od strony wagonu, by ciałem przylgnąć do pociągu i się nie osunąć.

      Kiedy tego próbowałem, byliśmy w Las Anonas, małej miejscowości między Arriagą i Ixtepec. Pociąg jechał jakieś piętnaście kilometrów na godzinę, a ja popełniłem klasyczny błąd, typowy dla tych, którzy zostali podczas podobnych prób okaleczeni: zapomniałem o tym szczególe z nogą i na drabince postawiłem drugą. Trzymałem się lewą ręką, prawa noga opierała się na szczeblu, natomiast reszta mojego ciała została unieruchomiona przez tę plątaninę kończyn. Pociąg ciągnął mnie przez kilka metrów, bo ciało straciło punkt oparcia i równowagę. Na szczęście parę osób zeszło i pomogło mi się wyplątać.

      Wilber twierdzi jednak, że pasażerowie, którzy zostają okaleczeni na tak wczesnym etapie drogi, „mają szczęście”, bo pociąg jedzie powoli i jest czas na decyzję.

      – Widziałem, jak jednemu pociąg przejechał po nodze – opowiada Wilber ze spokojem, jakby relacjonował wynik meczu – bo nie zdołał dobrze złapać uchwytu. Ale ponieważ pociąg jechał jeszcze powoli, gość zdążył zobaczyć tę swoją obciętą nogę i włożyć głowę pod następne koło. No bo skoro jechał szukać na górze roboty, to znaczy, że na dole marnie zarabiał, no a bez nogi to co by niby zdziałał?

      Dlaczego nie pozwolić im na wsiadanie, kiedy lokomotywa jeszcze stoi? Skoro wiadomo, że i tak to zrobią, tyle że w pędzie? Na to pytanie żaden z szefów siedmiu firm kolejowych nie odpowie. Nie udzielają wywiadów, a jeśli uda się jakiegoś złapać przez telefon, na wieść, że chcemy rozmawiać o migrantach, natychmiast się rozłącza.

      Zaczyna się podróż. Słabe światła z dwóch latarni przy torach w Ixtepec znikają, a my zapuszczamy się na równiny oświetlone wyłącznie żółtawym i łagodnym blaskiem wielkiego i tajemniczego księżyca.

      To środek transportu najniżej klasy, dla tych, co podróżują bez coyote i bez pieniędzy na autobusy. Co najmniej osiem razy będą musieli powtarzać na meksykańskim terytorium ten manewr z wsiadaniem. Będą spać przy torach, w różnych miejscach, nasłuchując gwizdu, żeby pociąg nie uciekł i żeby nie musieli czekać na okazję kolejnych nocy, dwóch czy trzech. Przemierzą tak ponad pięć tysięcy kilometrów. To właśnie jest Bestia, wąż, maszyna i potwór. Pociąg. Owiany legendami i cieszący się sławą krwawych historii. Niektórzy, przesądni, powtarzają, że to diabelski wynalazek. Inni twierdzą, że zgrzytanie o szyny w trakcie jazdy to głosy dzieci, kobiet i mężczyzn, którzy stracili pod jego kołami życie. Żelazo o żelazo. Podczas jednej z tych nocnych podróży usłyszałem kiedyś zdanie: „To bliski kuzyn Río Bravo, bo ma na sobie tę samą krew, krew ludzi z Ameryki Środkowej”.

      Ten pociąg to cały wielki szyfr, który trzeba złamać. Które wagony ruszą? Która lokomotywa jedzie do Medias Aguas, a która wraca do Arriagi? Za ile rusza? Jak schować się przed maszynistą? W przypadku napadu lepiej jechać na wagonie w środku czy z tyłu? Na jaki dźwięk trzeba się mocniej złapać? Kiedy zsiadać? Co robić, jeśli morzy cię sen i musisz się zdrzemnąć? Do czego się przywiązać? Po czym poznać, że zaczął się napad?

      Odcinek od Ixtepec do Medias Aguas mierzy dwieście kilometrów, które pociąg pokonuje w minimum sześć godzin, bo trasa prowadzi zakolami, oddala się od szosy i wiedzie przez pustkowia. Tam, na tym odludziu, ładuje się cement albo doczepiane są nowe wagony. Od tego, od czasu, który pociąg spędzi w takich miejscach, zależy, czy droga potrwa zwyczajowe sześć godzin, czy przeciągnie się nawet do dwóch dni. Mimo to odcinek ten uważany jest za średniej długości. Krótkie mają do trzech godzin, długie – ponad dziesięć.

      Tam, na górze, kiedy wszystko się kolebie, to najlepsze miejsce na rozmowę z migrantami. Uznają cię za równego. Jesteś na ich terenie i jeśli zawarliście pakt solidarności, jesteście przyjaciółmi. Dzielimy się papierosami, wodą, jedzeniem, umawiamy się, że w razie potrzeby będziemy walczyć. Ten pakt się skończy, kiedy pociąg dotrze do następnego miejsca, wtedy trzeba będzie znów rozważyć, czy go odnawiamy, czy nie.

      Rozmowa to najlepsza metoda, żeby nie zasnąć i nie stać się bohaterem kolejnej anegdoty o ludziach okaleczonych i leżących gdzieś na pustkowiu, wykrwawiających się z ran po kończynach w oczekiwaniu na pomoc.

UKĄSZENIE
Скачать книгу