Chłopcy. Andrzej Saramonowicz

Chłopcy - Andrzej Saramonowicz


Скачать книгу
za to Bielską. Była naprawdę wkurwiona. Gdyby mogła, kopnęłaby mnie po raz kolejny, tym razem na serio. Ale miałem to już w dupie. Ból głowy wreszcie odszedł i teraz chciało mi się już tylko śpiewać. Jak skurwysyn.

      – Z obłoków jasnych zejdźcie, aniołoooowie…! – rozdarłem się, ile sił w płucach. – Z rzeszą zbawionych spieszcie na spotkaaaanie…!

      – Anieeeelski orszak nieeeech twą duszę przyjmieeeee, unieeeesie z zieeemi ku wyżynom nieeeeba – dołączył do mnie arcybiskup Lach. – A pieeeśń zbawionych nieeeech ją zaprowaaaadzi, aż przed obliiicze Boga Najwyższeeeego…!

      – Świetnie! Niech pan nie przestaje! – krzyknąłem w uniesieniu i pochyliłem się nad mikroskopem, żeby znaleźć najlepszy sposób na odzyskanie tych kilkunastu miesięcy życia, które Bóg postanowił ukraść swojemu wiernemu słudze.

      Mapowałem kolejne partie mózgu arcybiskupa, a jego głos – z początku cichy, lecz narastający z każdym słowem – unosił się nad salą operacyjną, a kto wie, może nawet dotarł do samych wyżyn nieba.

      3.

      Kiedy wyszliśmy z sali operacyjnej, poczułem, że senność zasysa mnie do środka i miażdży. Jakbym sam dla siebie był maszyną utylizującą. Pochłaniaczem własnej pulpy. Kawa. Napić się natychmiast kawy i spać. I żadnego porządkowania plików w komputerze, pierdolić to. Jutro. Jutro się tym zajmę.

      Ciepnąłem maskę i rękawiczki do śmieci, a czepek i fartuch chirurgiczny do kosza na brudną odzież. Otworzyłem szafkę, wyjąłem portfel, włączyłem komórkę, wbiłem pin. Ostatnia rzecz, jakiej sobie życzyłem, to z kimkolwiek konwersować przez telefon, ale po chuj mieć w ogóle komórkę, skoro jest wyłączona. Nienawidzę wyłączonych komórek.

      Choć przez cały czas stałem tyłem, wiedziałem, że Bielska na mnie patrzy. I że chce pogadać. Ale ja nie chciałem z nią rozmawiać ani trochę i miałem nadzieję, że przez wzgląd na naszą tysiącletnią znajomość uszanuje to.

      Nie uszanowała.

      – Twój ojciec też lubił operować na kacu, Kuba – zaczęła, cedząc każde słowo jak jakaś, kurwa, nauczycielka. – I też był niemiły dla pacjentów.

      – Ja nie mam kaca – burknąłem.

      – Jeśli chcesz być taki jak on…

      – Nie chcę!

      – Robisz wszystko, żeby być!

      – Nie odgrywaj się na mnie tylko dlatego, że zniszczył ci życie!

      – Nie zniszczył. Sama chciałam.

      To ostatnie zdanie, wypowiedziane bez oddechu, szeptem, prawie niedosłyszalnie, zabrzmiało jak pękająca w absolutnej ciszy kość. Zrobiło mi się wstyd, że jej tak przyjebałem. Kiedy byłem dzieckiem, nienawidziłem Bielskiej z całego serca. Pierdoliła się z moim ojcem, a moja matka przez nią płakała. Kiedy właściwie przestałem jej nienawidzić? Nie pamiętam.

      – Przepraszam – powiedziałem. – Wiesz, że tak nie myślę.

      Miała szklisty wzrok.

      – Bielska, co ty? Masz w oczach łzy?

      – Jakie łzy? – uśmiechnęła się gorzko. – Najwyżej jedną – niespodziewanie przytuliła się do mnie.

      Dawniej, kiedy kupowała mi sezamki i ptasie mleczko, żeby mnie przekupić, wydawała się taka duża, a teraz musiałem się schylić, żeby ją objąć.

      Zadźwięczał esemes.

      Potem drugi.

      A zaraz za nim trzeci. Czwarty. Piąty.

      Całe stado.

      Kątem oka, trzymając w ramionach dawną kochankę mojego starego, zerknąłem na ekran.

      – Ciągle jakieś dupy, tak?

      – Nie. To syn.

      Odsunęła się i popatrzyła mi prosto w oczy.

      – Twój ojciec był identyczny, Kuba.

      Zanim zaprzeczyłem, wyszła z szatni.

      Szedłem po korytarzu, starając się nie myśleć o tym, co powiedziała. To było głupie i nie do ko…

      szedłem po korytarzu starając się nie myśleć o tym co powiedziała to było głupie i nie do końca sprawiedliwe owszem miałem trochę wspólnych cech z moim starym ale znacznie więcej nas różniło przede wszystkim jego zabiła wóda pod koniec pił już naprawdę sporo i nic oprócz picia się już dla niego nie liczyło ani mama ani Bielska ani cała reszta dup które nabierał na swój klasyczny profil i uśmiech chłopca co zwędził wuzetkę z cukierni i chce się nią teraz podzielić karierę też miał w piździe jak wszystko odkąd zaczął zawodowo chlać również praca się już dla niego nie liczyła do dziś się mówi o profesorze Aleksandrze Solańskim że był pionierem polskiej neurochirurgii ale ten skurwysyn miał to w dupie tak naprawdę kochał wyłącznie swoje wewnętrzne nic i tylko jemu był wierny i nic poza nim się dla niego nie liczyło nawet co mnie szczególnie boli i wkurwia ja jego jedyny syn obiecał mi miliard rzeczy i żadnej z nich nie dotrzymał jebany czaruś nawet własne dziecko umiał zbajerować i porzucić pierdolę nie będę się przejmował mam kaca chce mi się spać właśnie wyciąłem guza antypatycznemu słudze bożemu należy mi się co najmniej czyściec i szacunek bardziej czyściec koniec na dziś spierdalam stąd wrócę do domu położę się poczytam co ona powiedziała? twój ojciec był identyczny Kuba niech ją diabli tę Bielską bredzi na stare lata kawa kawy bym się napił ale nie tu ten szpital mnie zjada wezmę tylko z gabinetu ciuchy i teczkę i już mnie tu nie ma napiję się gdzieś w mieś o kurwa przepraszam!

      – O, kurwa, przepraszam!

      Co za ból! Jakby mi dziewięciocalowy gwóźdź dobił stopę do podłogi.

      – Naprawdę nie chciałam, sorki!

      Sorki? Podniosłem wzrok. Na środku szpitalnego korytarza stał przede mną terminator płci żeńskiej – sztuczny cyc, karnet na solarium, z trudem zdana matura – i uśmiechał się przepraszająco.

      – Manolo Blahnik.

      – Słucham?

      – But, którym pana dzióbłam – podniosła nogę. – Manolo Blahnik.

      Korekta: brak matury.

      – To cudownie – stęknąłem. – Od razu mniej cierpię.

      – Pan jest lekarzem?

      – Jak pani na to wpadła?

      – Ma pan strój lekarza.

      – Jest pani bardzo bystra.

      Uśmiech. Głupia, ale niepozbawiona wdzięku. No i ten cyc.

      – Jak pani na imię?

      – Gloria.

      – In excelsis Deo?

      – Felczak.

      – Też pięknie.

      – Kochanie! Kochanie, boli! – rozległo się z pokoju zabiegowego obok.

      – Jestem przy tobie! Bądź dzielny, tygrysie! – krzyknął blond terminator.

      Przez uchylone drzwi zabiegowego dostrzegłem łysego mięśniaka, któremu doktor Gałązka – najgorszy ortopeda w historii naszego szpitala – zakładał właśnie gips na obojczyk. Na rozbudowanej klacie mięśniaka prężył się wielokolorowy tatuaż. Cycata opalenizna bez matury. Gloria Felczak.

      – Mąż? – spytałem.

      – Narzeczony.

      Z kieszeni kitla wyciągnąłem wizytówkę i podałem ją sztucznym piersiom.

      – Na wypadek, gdyby narzeczony potrzebował


Скачать книгу