Chłopcy. Andrzej Saramonowicz

Chłopcy - Andrzej Saramonowicz


Скачать книгу
przy tym ręce. Wyglądało to zupełnie jak fragment filmu o narkomanach, choć nie ukrywam, że jest to refleksja wyłącznie teoretyczna, bo rodzice nie pozwalają mi oglądać filmów o narkomanach. Przywołałem więc w pamięci zombie. Bo filmy o zombie oglądać akurat mogę.

      A kiedy już zaspokoiły pierwszy głód, moja narzeczona przypomniała sobie wreszcie o mnie. Podeszła i podsunęła mi kabanosy niemal pod nos.

      – Masz, wpierdalaj!

      Popatrzyłem na nią zaskoczony.

      – Ale przecież obiad ma być!

      – Gówno, nie obiad! – rzuciła z zaciętą miną. – Kiełki posrane jakieś!

      A Ola, połykając wielki kawał kabanosa, dodała:

      – Rzygać się chce!

      – Gdybyśmy jadły tylko to, czym nas żywi, tobyśmy z głodu zdechły!

      – No bierz, kretynie, bo będziesz żałował!

      Tak. Prawdziwe zombie. Nie było sensu się im narażać, więc wziąłem. Na szczęście kabanos był naprawdę smaczny.

      Żuliśmy w milczeniu. Pomyślałem, że w życiu nie ma takiej opresji, z której nie dałoby się wyjść, o ile tylko zachowuje się żelazne porcje rozsądku. I wtedy, zupełnie niespodziewanie, Ola powiedziała coś, co w ogóle nie miało związku z kabanosami, ale potwierdzało, że nie bez powodu mówi się o niej: zołza.

      – Wiesz, że twój ojciec bzyka naszą matkę?

      W okamgnieniu zakrztusiłem się tym jebanym kabanosem.

      – Nieprawda!

      Nieprawda? Czy ja już dziś tego nie mówiłem? I to w dodatku w identycznych okolicznościach? Poczułem się jak w serialu Fringe. Tam też cofał się czas.

      – Prawda, prawda! – Ola żuła mięso z tak stoickim spokojem, jakby temat, który tak niespodziewanie podjęła, był jej całkowicie obojętny. – Prawda, że prawda? – zwróciła się do Marysi.

      – Prawda – potwierdziła moja własna dziewczyna.

      – Skąd wiecie?

      Popatrzyły na mnie z wyższością.

      – Kobiety wiedzą takie rzeczy.

      – Wyczuwają.

      – Twój ojciec jest bzykaczem.

      – Nieprawda!

      Zdaje się, że zaczynam nadużywać tego słowa.

      – Prawda. – Marysia się uśmiechnęła. – To się od razu czuje.

      – Aż dziwne, że twoja matka tego nie widziała – dodała jej siostra.

      Bardzo dobrze, że tego nie widziała! To była moja pierwsza myśl. Ale druga wyglądała już całkiem inaczej: jak to możliwe, że moja mama tego nigdy nie widziała, a one to widzą, choć mają dopiero po jedenaście lat?! Chciałem je o to zapytać, ale nie zdążyłem, bo drzwi się otworzyły i pani Wilk zaprosiła nas na obiad.

      A teraz jest trzecia w nocy.

      Nie śpię.

      Przed chwilą się obudziłem.

      Ale nie dlatego, że jest mi strasznie smutno czy coś. Nic takiego.

      To tylko zdrowa rzodkiew odbija mi się na zmianę z niezdrowym kabanosem.

      2.

      Są momenty, kiedy żałujesz, że zostałeś w ogóle poczęty. I taki właśnie moment pojawił się dziś o 6:59. Dziewięciocalowy gwóźdź, ukryty we wnętrzu pozornie przyjaznego francuskiego budzika z Chin, rozłupał mi czaszkę, a ból, który wraz z nim się zjawił, uśmiechnął się promiennie, informując, że zamierza mi towarzyszyć przez wiele następnych godzin.

      W kwadrans później obumierałem pod prysznicem, próbując pojąć, dlaczego jestem taki głupi.

      Ile razy w życiu możesz jeszcze o to pytać, imbecylu?

      To odezwał się rozsądek.

      Uznałem, że nie mam mu dziś nic do powiedzenia. Mimo to kontynuował. Czy naprawdę masz mnie aż za takiego idiotę? Jakim cudem dajesz się wiecznie namawiać temu pijakowi Pawłowi na „jedną-jedyną-i-naprawdę-już-ostatnią flaszeczkę”, którą potem ten pierdolony mag destrukcji zawsze potrafi rozmnożyć na kolejne dwie? I jeszcze mi tu teraz, mydląc sobie łeb i dupę, masz czelność skamleć, że umrzesz-zdechniesz zaraz? Weź mnie nie wkurwiaj może, co?

      Zgodnie z jasno postawionym postulatem postanowiłem go już nie wkurwiać, zwłaszcza że w gruncie rzeczy przyznawałem mu we wszystkim rację. Chciałem tylko, żeby ze względu na okoliczności minionej nocy już tak nie krzyczał. Ale miał to najwyraźniej w pompie.

      Muszę ci, kurwa, przypominać, kogo dziś operujesz? – ryknął rozsądek.

      Nie, nie musisz.

      W pokornym milczeniu zakręciłem wodę i zacząłem się wycierać. Naprawdę nie chciałem go już tego dnia denerwować. Ani siebie, rzecz jasna. Ale się nie udało. Bo kiedy półtorej godziny później dotarłem do szpitala, byłem już wkurwiony znacznie, ale to znacznie mocniej. Dlaczego?

      Po pierwsze ból głowy. Systematycznie narastał.

      Po drugie Mateusz.

      Kocham go bezgranicznie i życie bym za niego oddał, ale czasami ten dzieciak doprowadza mnie do szewskiej pasji, zwłaszcza kiedy zachowuje się równie irytująco, jak jego matka. Najpierw, bez najmniejszego powodu, obudził się wściekły jak osa, potem nie chciał tknąć śniadania, a przecież uwielbia omlety, aż wreszcie przez całą drogę do szkoły ostentacyjnie się do mnie nie odzywał. A na koniec jak nie jebnie drzwiami od saaba! Mało mi łeb nie odpadł. I zanim zdążyłem go opierdolić, znikł.

      Człowieku, nie irytuj się.

      Trudno.

      Zdarza się.

      Luz.

      Wziąłem głęboki oddech i ruszyłem do szpitala. Ale ledwie odjechałem spod szkoły, okazało się, że mój kochany synek tak jakoś dziwacznie pierdolnął tymi drzwiami, że się – nie mam pojęcia jakim cudem – nie domknęły. No i oczywiście, zapaliła się kontrolka.

      Przysiągłem sobie nie zwracać na nią uwagi.

      Świat mnie dziś nie złamie, postanowiłem, stojąc w skurwysyńskim korku. Ale łatwo nie było. W kieszeni nieustannie brzęczała mi komórka. Od samego rana wszyscy się uwzięli, żeby wysyłać esemesy. Nie czytam ich, obiecałem sobie, w dupie to mam. I od razu jakoś mi ulżyło. Zacząłem się zastanawiać, co zrobię, kiedy już ten cholerny dzień się skończy. Pierwsza myśl była oczywista: wrócę do domu, wyłączę telefon i się wyśpię! Ale potem pomyślałem, że lepiej może uczynić coś bardziej pożytecznego. Książkę poczytać może? Albo uporządkować wreszcie w komputerze ten burdel z plikami muzycznymi? Albo…

      No do chuja! Ile można tak migać i migać!

      Pierdolona kontrolka!

      Uznałem, że jednak muszę domknąć te kurewskie drzwi.

      Niestety, od środka nie było to możliwe. Nie zawsze, oczywiście, tylko od kilku tygodni, od kiedy totalnie nawalona Nina ułamała klamkę, tłukąc w nią butelką szampana. Musiałem się więc gdzieś zatrzymać. Próbowałem zjechać na chodnik, ale okazało się to zupełnie niewykonalne, wszędzie powpieprzali metalowe słupki, normalnie nie ma się gdzie wcisnąć. W końcu wyskoczyłem na jakimś skrzyżowaniu i domknąłem. Ale że się światła od razu złośliwie zmieniły, to ci debile za mną natychmiast zaczęli trąbić i trąbić, jakby sekundy nie mogli poczekać. To jest kraj jakichś psychopatów pojebanych! Chwila! Przecież żeby odjechać, muszę wsiąść, czy to tak trudno pojąć, wy półmózgi?! Najwyraźniej trudno, bo mimo moich wyjaśniających gestów,


Скачать книгу