Chłopcy. Andrzej Saramonowicz

Chłopcy - Andrzej Saramonowicz


Скачать книгу
ale to straszliwą kontuzję i już nigdy nie zagra pojawiła się ewidentna rozpacz ale nie na tyle silna by odpuściło musiałem sięgnąć zatem po środki mocniejsze wyobraziłem sobie więc że to nie Messi ale ja mam straszliwą kontuzję i już nigdy nie zagram ucisk w spodniach zelżał ale nadal nie było idealnie mama moja mama przyszło mi do głowy w desperacji że tylko ona może mnie uratować i sam nie wiem jak to się stało ale wyobraziłem sobie że nie żyje że umarła bo się dowiedziała o tacie i pani Adamskiej i pękło jej serce z żalu albo nie tętniak tętniak będzie lepszy uznałem pęknięty w głowie oszukanej żony tętniak to najgorszy cios dla neurochirurga i w jednej chwili spadła na mnie jak czarny jastrząb wizja łkającego taty i przytulającego mnie nad otwartą trumną mamy i ten obraz wreszcie podziałał idealnie bo teraz to naprawdę zrobiło mi się smutno i erekcja nie myślcie że jak się ma jedenaście lat i sto pięćdziesiąt dwa centymetry to się nie używa takich słów więc erekcja zaczęła w końcu ustępować a kiedy jeszcze dodałem kolejny obraz tym razem panią Adamską wiszącą na żyrandolu z powodu wyrzutów sumienia którym nie mogła sprostać bo jednak nie była całkiem zła w dodatku całkiem już ubraną więc jak to wszystko zebrałem do kupy to nareszcie poczułem że odzyskuję kontrolę nad krwiobiegiem trumna cmentarz deszcz tata i ja tak mocno w siebie wtuleni żegnaj mamo twoja śmierć naprawdę nas zbliżyła i nareszcie luz koniec ustąpiło możesz się wreszcie odwrócić Mati zatem odwróciłem się i wyszeptałem

      Odwróciłem się i wyszeptałem:

      – Mój ojciec nie jest zły, Greta. Pogubił się, ale nie jest zły.

      – Jak wszyscy dorośli, Mati – na twarzy Grety znów pojawił się uśmiech jej mamy. Oczywiście z czasów, kiedy nie wiedziałem o niej wszystkiego. – Ale my tacy nie będziemy, prawda? – dodała.

      My? Nigdy! My będziemy zupełnie, ale to zupełnie inni!

      Tak właśnie chciałem jej powiedzieć. Ale nie zdążyłem. Bo drzwi gabinetu z hukiem się otworzyły i jak burza wpadła do środka moja narzeczona.

      Nawet na mnie nie spojrzała.

      Za to na widok Grety wykrzywiła się w grymasie niezadowolenia.

      – Co ty tu robisz, gruba?

      Tak, wiem! Powinienem zareagować. Powinienem ją opieprzyć, by się tak do Grety nie zwracała.

      Ale nie zareagowałem.

      Może w moim wieku mężczyzna może bronić kobiety tylko raz dziennie?

      Na szczęście Greta nie wyglądała na szczególnie przejętą. Bąknęła więc tylko:

      – To, co ty powinnaś, kretynko! – i wyszła.

      Kiedy zostaliśmy sami, spojrzałem na Marysię z wyraźną pretensją. Choć chyba jednak nie na tyle wyraźną, by ją dostrzegła.

      – Rusz, tyłek, słabiaku! – rzuciła krótko. – Twój stary nas zabiera!

      Wracaliśmy naszym saabem we czwórkę: tata z przodu, a my z Marysią i Olą z tyłu. Ja pośrodku.

      Pułapka. Czułem się jak w pułapce.

      No bo tak: do taty nie mogłem się odezwać, przecież byłem na niego wkurwiony jeszcze za kołdrę i omlet. Nie mówiąc już o tym, że to, czego dowiedziałem się o nim i pani Adamskiej, ani trochę nie poprawiało jego notowań. Z Marysią nie chciałem gadać za „co ty tu robisz, gruba?”. A do Oli to w ogóle nie warto się odzywać, bo wiadomo. Zołza.

      No więc mówię, że pułapka.

      Próbowałem myśleć o Messim, ale znowu okazał się zbyt przezroczysty. Greta? Właściwie na nią też byłem zły. Za tatę, że skomplikowała mi jego obraz. I za Sunię. Jak Greta odgadła, że ona mi się podoba?

      Swoją drogą na Sunię też byłem zły. Choć na nią akurat za to, że tego nie odgadła.

      Kobiety są okropne.

      – Chcesz gumę? – Marysia położyła mi rękę na dłoni.

      – Nie! – odpowiedziałem szybko i jeszcze szybciej cofnąłem dłoń.

      Siedzący z przodu tata poruszył się. Łypnąłem w lusterko przed sobą i nasze spojrzenia się spotkały.

      Tata mrugnął do mnie. Wiedziałem, co to znaczy. Że się ze mną solidaryzuje. Człowieku, nie oczekuję solidarności od kogoś, kto pieprzy matkę Grety!

      Odwróciłem wzrok.

      Kiedy dotarliśmy na osiedle, marzyłem już tylko o jednym. By złapać piłkę i z całych sił napieprzać nią w ścianę. Miałem przy tym nadzieję, że najgorsze jest już tego dnia za mną. Myliłem się.

      Bo kiedy wysadziliśmy Marysię i Olę przed ich domem, a one poszły przywitać się ze swoim tatą, który jak zwykle siedział z aparatem fotograficznym w samochodzie, wybiegła pani Wilk.

      – Obiad! Właśnie zrobiłam obiad! – klasnęła w dłonie jak w niemym filmie.

      Muszę przyznać, że tata, zanim poległ, bronił się dzielnie.

      – Dzięki, Pola, ale w ogóle nie jesteśmy głodni! – zaczął.

      Był to argument może i nieskomplikowany, ale – mogłoby się wydawać – wystarczająco rozsądny. Jednak nie w świecie kobiet. A już zdecydowanie nie w świecie kobiet, które wkładają tyle wysiłku w zdrowe żywienie co pani Wilk.

      – Zbyt długie przerwy między posiłkami wpływają niekorzystnie na aurę jelit – wyrecytowała na jednym oddechu, zupełnie jak wujek Paweł, kiedy czyta ten fragment w reklamach o konieczności kontaktu z lekarzem lub farmaceutą.

      Tata nie dawał za wygraną.

      – Aura naszych jelit nigdy nie była w lepszym stanie! – odparował i głośno się roześmiał.

      Jednak ten dowcip ani trochę nie rozbawił pani Wilk. Skrzywiła się.

      – Ty zupełnie nie wiesz, co mówisz! Ja mam ekologiczne warzywa! Zasiane zgodnie z fazami księżyca! Samo zdrowie!

      Jak tylko pojawiły się fazy księżyca, Marysia i Ola spojrzały po sobie niczym Spartanie w filmie 300 (wiecie, o czym mówię, ten moment, kiedy pojmują, że nadciąga siedemnaście miliardów nowych Persów), a do mnie dotarło, że sytuacja jest naprawdę poważna. Do mojego taty najwyraźniej również, bo przestał się uśmiechać i przybierając minę, której zapewne nauczył się od swoich umierających na raka pacjentów, jęknął:

      – Pola, błagam! Ja z dyżuru wracam. Słaniam się na nogach.

      Każdy by się złamał. Moja mama zawsze nabierała się na tę minę. Ale pani Wilk pozostawała niewzruszona.

      – Tym bardziej musisz zjeść! – oznajmiła tonem nieznoszącym sprzeciwu, a potem, całkiem niespodziewanie, zwróciła się do mnie: – Mateuszku, idź pobaw się z dziewczynkami!

      Nie miałem, kurwa, najmniejszej, ochoty bawić się teraz z dziewczynkami! Ratuj nas, spojrzałem błagalnie na tatę. I pojąłem, że to koniec. Że już w żaden sposób nie potrafi nas uratować.

      W ten sposób zostaliśmy kulinarnymi jeńcami.

      Powlokłem się do środka za Olą i Marysią, a kiedy wchodziliśmy do ich pokoju, usłyszałem tylko, jak pani Wilk od razu zaczyna torturować drugiego jeńca.

      – A ty mi w kuchni pomożesz!

      Po tym, jak drzwi się zamknęły, uznałem, że dalszy opór jest bezcelowy. Żeby przetrwać, należy podjąć współpracę.

      – Zagramy na kompie?

      – Nie teraz, debilu! – prychnęła oschle zołza i zanim zdążyłem się obrazić, zanurkowała pod łóżko.

      Ku mojemu zdumieniu wyciągnęła stamtąd sporą paczkę kabanosów. Było to o tyle zaskakujące, że


Скачать книгу