Bandyci i celebryci. Jarosław Sokołowski

Bandyci i celebryci - Jarosław Sokołowski


Скачать книгу
koncern tytoniowy, dał nam za to 60 tysięcy dolarów. Z kolei znany browar zapłacił bodajże 170 tysięcy za możliwość sprzedawania u nas piwa, ale najwięcej zapłaciło PepsiCo. Wtedy naprawdę nieźle się obłowiliśmy.

      – Ty byłeś tam od pieniędzy, a od spraw artystycznych Andy Edlinger?

      – Tak, on miał tu świetne pole do popisu i doskonałe kontakty. Ściągał nam, kogo chciał. Planeta była w tym czasie jedną z siedmiu dyskotek na świecie, które dawały program live do MTV. W Europie – tylko Warszawa i Amsterdam. Dla nas to była gigantyczna reklama. Dzięki temu każdy chciał się u nas pokazać.

      – Dużo płaciliście artystom występującym w dyskotece?

      – Niemałe kwoty. Na przykład Modern Talking i DJ BoBo kosztowali nas po 150 tysięcy. Ale oni wtedy byli na topie.

      – Zwracało się?

      – To oczywiste. Zwykle do Planety wchodziło 4 tysiące ludzi. To dawało sporo pieniędzy. Kasę ściągaliśmy też z telewizji, która kręciła te koncerty, a my sprzedawaliśmy do nich prawa.

      Lokalizacja w dawnej siedzibie Zakładów Mechanicznych im. Marcelego Nowotki, przy ulicy Fort Wola 22, mogła się wydawać mocno chybiona. Wszak to już peryferie Warszawy, a i sam budynek nie przyciągał zbytnio swoim wyglądem.

      Jednak obawy okazały się złudne. Podczas inauguracji dyskoteki w sylwestra 1997/1998 roku bawiło się tam aż 8000 osób. Zaś uroczystego otwarcia dokonał Bogdan Tyszkiewicz, przewodniczący Rady Gminy Warszawa-Centrum.

      Dla „Masy” rozpoczął się całkiem nowy okres w życiu. Nie tylko dlatego, że działał prawie na legalu; prawie, bo nie rozliczał się z podatków. Zaś przed zapowiedzianą kontrolą skarbową podpalił dokumenty księgowe. Ale nie to było najważniejsze. Dzięki Planecie „Masa” stał się celebrytą, z którym dobrze było się pokazać w towarzystwie, a jego dyskoteka idealnie stwarzała takie możliwości. Z dnia na dzień Planeta stawała się modna, podobnie jak jej właściciel.

      Dostanie się do obleganego klubu nie było proste. Bramkarze przeprowadzali bowiem ostrą selekcję gości, o czym przekonał się między innymi Richard Ehrlich, reporter „The Independent”, którego nie chciano wpuścić do środka ze względu na sportowe buty. Tak to opisał w brytyjskim dzienniku: „Dostanie się do lokalu przypomina przejście przez wszystkie zabezpieczenia na lotniskach, tyle że jest jeszcze groźniej. Umięśnieni bramkarze, wyglądający jak wyrzeźbieni z granitu i nauczeni nigdy się nie uśmiechać, sprawdzają, czy goście przypadkiem nie wnoszą ze sobą broni (…). Ja musiałem obiecać, że podczas mojej następnej wizyty powstrzymam się od noszenia butów sportowych”.

      – O ile do Colosseum mógł wejść każdy, to gdy otworzyłem Planetę, przeprowadzaliśmy ostrą selekcję – „Masa” objaśnia środki ostrożności stosowane w jego klubie. – Stwierdziłem, że źle to jest odbierane, jeżeli wchodzi tam miasto, gdy po lokalu kręcą się jacyś gangsterzy. Poprosiłem wszystkich starych, aby nie przychodzili do Planety.

      – Nie wpuszczałeś starych? Nie uwierzę.

      – Nie wpuszczałem. Taka była zasada, tylko „Zbynek” wchodził. Starzy uprosili mnie, żeby „Zbynek” mógł bywać w Planecie. Ale on nie wyglądał jak troglodyta, nadążał za modą. Ludzie od „Zbynka” byli w miarę ogarnięci – nie powiem, że elokwentni – ale nie rzucali się nadmiernie w oczy.

      – To mogła być uraza dla starych.

      – Nie będziemy tego drążyli. Tak naprawdę, miałem to w dupie. I w każdej chwili mogłem im zrobić szach-mat. To ja trzymałem wszystkie bojówki w Polsce z ramienia „Pruszkowa”, a nie oni. Zresztą miałem od nich zielone światło na wszystko: „Rób, co chcesz, abyśmy dostawali swoje działki. Tylko nie zapomnij się rozliczyć”.

      – W sumie tak jest wygodnie, ale nie masz kontroli nad tym, co się dzieje.

      – Dlatego było mnie stać na to, aby ich poprosić, by omijali mój klub. Niewątpliwie wkurwiał ich przepych Planety i klientela.

      – Przebrnięcie przez bramki nie było wcale łatwe, pamiętam to.

      – Fakt, szczelnie było i nie każdy tam wszedł. Najpierw bramkę obstawiali ludzie Edka Misztala. Później objął ją „Pancernik”, dla niego pracowali policjanci z wydziału zwalczania przestępczości zorganizowanej z komendy na Okrzei, dziś nazywa się to CBŚP.

      – Skoro pracowali u ciebie, jak mieli rozpracować przestępczość zorganizowaną?

      – No właśnie, nas nawet nie próbowali. Rozpracowywali nie tyle „Pruszków”, ile przestępczość warszawską. Ja im nawet dawałem coś na naszych wrogów i odnosili sukcesy. Dzięki tym koneksjom załatwiłem nalot policji na dom „Dziada”, który kazał porwać jednego z naszych.

      „Masa” wspomina, jak w owym czasie dostał wezwanie na ulicę Okrzei do wydziału zwalczania przestępczości zorganizowanej.

      – Nie pamiętam, w jakiej to było sprawie. Pojechałem na Pragę, a tam w pokoju siedzą same chłopaki, co u mnie na bramce stali. Zamiast przesłuchania było picie wódki. Po jakimś czasie szczać się nam zachciało, więc poszliśmy do kibla. Po drodze, w korytarzu, leżeli na podłodze jacyś gangsterzy. To te psy zaczęły ich kopać. Jak wracaliśmy, zrobili powtórkę. Głupio mi było, bo mnie każdy znał.

      – To pruszkowscy byli?

      – Nie, jacyś obcy. Naszych nie pozwoliłbym kopać.

      – Skoro policja stała na bramce, to miałeś spokój. Nie zdarzyło się chyba, by ktoś przyszedł do Planety po haracz. Ale po pijanemu pewnie nieraz ktoś narozrabiał.

      – Jak tak zrobił, to na kopach wylatywał na bruk. W Planecie musiało być grzecznie i kulturalnie – zaznacza świadek koronny.

      Potwierdza to były barman klubu:

      – Ci starsi gangsterzy byli zawsze megagrzeczni: dziękuję, proszę, przepraszam i zawsze rzucali pieniędzmi. Czasem któryś po pijaku coś zaczynał warczeć, ale nigdy nie był tam sam, więc koledzy go studzili. Z młodszymi bywało różnie. Ale mieliśmy niezłą ochronę, kolesiów, którzy wiedzieli, jak skrzywdzić człowieka. Więc nikt tam prawie nie kozaczył. Ci, którzy mogli sobie pozwolić na więcej, to sobie nie pozwalali, a tym, którym nie można było, nie pozwalała ochrona. Szef ochrony był przechujem. Lał tych łysych Sebastianów, aż furczało. W środku bijatyki były zakazane. Pamiętam, jak co tydzień przychodził taki koleżka ze swoją Karynką. Kiedyś grubo się napił i Karyna dostała od niego kilka razy w mordę. Koleżka turlał się po schodach do wyjścia, ochrona naprawdę dobrze go poturbowała. Za tydzień wrócili razem, Sebastian na wpół fioletowy.

      Wspomniany wcześniej reportaż Ehrlicha przywoływany jest niemal w każdej publikacji o Planecie. Jednak nie wnosi on zbyt wiele wiedzy o tym klubie, nie poznamy z niego klimatów panujących w tej „jaskini rozpusty”, jak Planetę określał „Masa”. Był to w zasadzie artykuł sponsorowany akcji promocyjnej „Trading Places”, zorganizowanej wówczas przez Marblehead – firmę z Glasgow, która importowała do Wielkiej Brytanii wódkę Wyborową. Dziennikarz przyjechał do Warszawy z dwoma barmanami, którzy urządzali pokazy w klubach Tam-Tam i Planeta. Zatem skupił się głównie na show bartenderów. Co było jedną z wielu atrakcji tego klubu, podobnie jak występ na żywo wywodzącej się z Maroka gwiazdy filmów porno.

      Oczywiście ludzie przychodzili tam głównie po to, aby się pobawić przy dobrej muzyce, którą zapewniały koncertujące tam gwiazdy. A tych nie brakowało. Występowali tu wspomniani już DJ BoBo i Modern Talking, a także Spice Girls i wielu innych, znanych wykonawców.

      – Pamiętam koncert Apollo 440 i jointa spalonego z DJ-em Hurricane’em. Pamiętam tequilę pitą z Westbam. I dużo, dużo więcej – wspomina występujących tam muzyków jeden z byłych barmanów Planety.

      W jednej


Скачать книгу