Bandyci i celebryci. Jarosław Sokołowski
się biurkiem. To był 1995 rok i wszyscy w Polsce bali się wtedy „Pruszkowa”. Kto znał, ten się bał, a kto nie znał, to przynajmniej słyszał i też się bał. Gdy „Słowik” z „Wańką” przyjechali przejąć ten klub, to – uwierz mi – nie musiało za nimi stać 30 osób. Co zaś się tyczy tych „ministrów”, to oni mieli taki lans, mówili do siebie „panie inżynierze”, „panie dyrektorze”. Chłopaki po zawodówkach. Chociaż „Wańka” to jest inteligentny gościu. Oni tak sobie w chuja z nimi lecieli.
– Chcesz powiedzieć, że jest w tym trochę mitu, który ubarwiał legendę „Pruszkowa”?
– Mniej więcej. W każdym razie rzeczywistość była prostsza. Facet dostał w michę i zaczęły się rozmowy. Starzy sprawnie przejęli całą tę spółkę. Natomiast były właściciel został tam pieskiem na posyłki. Prowadził to, ale klub już należał do „Pruszkowa” – wyłuszcza świadek koronny.
– Pamiętasz, kto zasiadał w zarządzie klubu?
– Nie mam pojęcia, kto tam figurował jako słupy. Dekadent to był lokal starych, nie miałem z tym nic wspólnego. Ale wchodziłem tam jak do siebie.
– Jednak nie zawsze przychodziłeś tam w pokojowych zamiarach?
– Oficjalnie należałem wtedy do grupy „Rympałka”, a nieoficjalnie byłem tam szpiegiem z ramienia starych. Na początku Dekadenta zdarzyła się taka sytuacja, że starzy pocięli się z „Rympałkiem” i on postanowił najść klub. Wtedy było tam nas ze trzydziestu. Ale „Rympałek” szybko się wycofał – „Masa” wspomina dziś najście grupy „Rympałka” na klub Dekadent. W zeznaniach w 2000 roku przedstawił ten incydent następująco:
„Wtedy doszło też do konfliktu pomiędzy starymi a „Kiełbasą”, który chciał się usamodzielnić i nie dawał im pieniędzy. Wojciech K. nie chciał im dawać pieniędzy z haraczy ściąganych z restauracji z terenu Warszawy, z agencji towarzyskich, kantorów, hurtowni. Doszło do zaostrzenia konfliktu starych z grupą Kiełbasy i Rympałka (…). W każdym razie w 1995 roku starzy zaczęli się domagać od Rympałka płacenia im większych kwot pieniędzy, kazali mu się stawić na spotkanie w klubie Dekadent w Warszawie. Wtedy Rympałek zrobił demonstrację siły, zebrał grupę około 100 osób i z tą grupą zjawił się w Dekadencie. Ze strony starych byli tam Bolo, Malizna, Kajtek, Słowik, Parasol, Wańka. Rympałek wtedy powiedział im, że nic im się nie należy i nie będzie im płacił”.
Jednak to nie ta wizyta gangsterów w klubie odbiła się szerokim echem w mediach. Dopiero urodziny Teleexpressu wyprawiane w Dekadencie w 1996 roku przyniosły rozgłos temu klubowi. Jak donosiły wówczas media: „Wspólnie bawili się gangsterzy, rozebrane nastolatki i dziennikarze ››Teleexpressu‹‹ świętujący dziesięciolecie swojego programu”.
– Bawiłeś się na tej imprezie. Kto tam jeszcze był z pruszkowskich? – pytam byłego gangstera.
– Łatwiej powiedzieć, kogo z naszych nie było. Jednak to nie nam zależało, aby się bawić z tymi z Teleexpressu. Jak tylko gdzieś się pojawialiśmy, to zwykle było: „Wow, panowie gangsterzy!”. To oni do nas lgnęli, a nie my do nich. Chcieli się z nami zakolegować, pobawić, potańczyć i wypić.
– I gdzieś zniknąć w ustronnym miejscu…
– O czym mówisz? – „Masa” robi zdziwioną minę.
– O zdjęciu z okładki „Super Expressu”, na którym byłeś w towarzystwie ówczesnej gwiazdy Teleexpressu.
– Tańczyłem z ówczesną gwiazdą Teleexpressu. Potem wybyliśmy z sali, a do mediów trafiło nasze zdjęcie oraz pojawiły się sensacyjne tytuły o naszych rzekomych relacjach.
– Naprawdę coś was łączyło czy to tylko dziennikarska fantazja?
– Lepiej o tym nie mówić (śmiech).
– Dobrze, nie będziemy drążyć tego tematu. Oprócz tańców z telewizyjną celebrytką pamiętasz jeszcze cokolwiek z tej imprezy?
– No przestań, głowę miałem zawsze mocną. Ale było grubo. Zresztą, tak jak zawsze.
– Następnego dnia wy mieliście kaca, a oni dodatkowo problemy. Wybuchł wówczas potężny skandal, kilku dziennikarzy straciło pracę, a Milan Subotić, szef Teleexpressu, dostał naganę.
– Kaca nie pamiętam, ale tę aferę owszem. Tam ktoś się kręcił i robił zdjęcia. Nawet zwróciliśmy uwagę, by zaprzestał tego procederu. I wtedy skończyło się fotografowanie. Ale widocznie zdążył już coś pstryknąć wcześniej i sprzedał to do gazet. No i zrobiła się afera – zauważa Sokołowski.
Jedną z osób, które wówczas fotografowały gości klubu, był Krzysztof Spiechowicz z Teleexpressu. Tak relacjonował te zdarzenia w rozmowie z reporterem „Gazety Wyborczej”: „Robiłem zdjęcia kolegom z redakcji. Jedyną osobą z Teleexpressu, która nie zgodziła się na zrobienie zdjęcia, był mój szef Milan Subotić. Potem jednak szef TAI Jacek Bochenek przez mikrofon zabronił mi robić zdjęcia, mówiąc: »Na sali są panowie, którzy sobie tego nie życzą«”.
Pojawił się też bardziej niepokojący wątek, o którym mówił między innymi Maciej Orłoś w wywiadzie dla Newsweeka: „Ja tego wtedy nie rozumiałem i do dziś nie rozumiem. W telewizji przeprowadzono wewnętrzne śledztwo, ja też byłem przesłuchiwany. Kilka osób straciło pracę. Wydaje mi się, że ktoś miał kontakty i zostaliśmy wszyscy wmanewrowani w tę sytuację. Na początku było trochę dziwnie, ale że tam są goście z mafii, to nie wiedzieliśmy. Wygląda na to, że ktoś miał jakieś kontakty i była pewnie rozmowa: »Zróbcie u nas dziesięciolecie Teleexpressu«, bo czemu nie. Czy była rozmowa: »Damy wam lokal za pół darmo, a wy o nas nie będziecie mówić«? Nie mam pojęcia. Ale parę osób straciło pracę. Więc nie był to czysty przypadek”.
Także jedna z dziennikarek „Rzeczpospolitej” skłaniała się wówczas ku tezie, że „Pruszków” sponsorował ten jubileusz: „Środowisko dziennikarskie od trzech tygodni obiega informacja o kontaktach Teleexpressu z przedstawicielami świata przestępczego. (…) Pierwszy sygnał na ten temat »Rzeczpospolita« uzyskała od policji. Potwierdzili go dziennikarze audycji rozżaleni całą sytuacją. Według rzecznika prasowego Komendy Głównej Policji od wielu miesięcy w tym programie było znacznie mniej materiałów o przestępczości i policji. Dziennikarze zastanawiają się, czy może to mieć jakiś związek. Na znak protestu jeden z nich, zajmujący się tematyką policyjną, odszedł właśnie z pracy”.
„Masa” nie kryje, że takie związki w owym czasie były niemal powszechne.
– Było coś za coś. Tę imprezę zorganizowano, że tak powiem, w barterze. Taki był po prostu układ. Nie tylko z nimi, ale z wieloma innymi dziennikarzami.
Tymczasem po imprezie Teleexpressu wszystkie oczy skierowały się na Dekadenta. I już nikt nie miał wątpliwości, do kogo należy ten klub. To nie była dobra reklama. Lokal zamknięto na wakacje. Potem nie wrócił już do dawnej świetności.
W maju 1998 roku obaj „ministrowie Pruszkowa” zostali aresztowani za najazd na Dekadenta. Sochaczewskiego radnego i biznesmena też zatrzymano, ale mógł odpowiadać przed sądem z wolnej stopy.
Proces miał wystartować w grudniu 1998 roku. Jednak przebywający w areszcie „Słowik” nagle zaczął chorować. Lekarze stwierdzili u niego dyskopatię. Mafioso był operowany, potem musiał przejść rehabilitację. To sprawiło, że w czerwcu 1999 roku sąd zawiesił postępowanie w sprawie „Słowika”, do czasu aż wyzdrowieje.
Czoła Temidzie musiał stawić osamotniony „Wańka”. Udało mu się tak przeciągnąć proces, że w 2000 roku sąd nie miał wyjścia i zwolnił go z aresztu. Wyroki – po 6,5 roku więzienia dla obu bossów – zapadły dopiero w 2004 roku.
Sochaczewski radny i biznesmen wywinął się od więzienia. Jednak po kilkunastu