.
Tymczasem zmiany postępowały nadal. Coraz więcej Amerykanów przenosiło się do miast i na przedmieścia. Fakt ten dla nikogo nie był tajemnicą, chociaż nie wszyscy go od razu dostrzegli. Jeszcze mniej ludzi zrozumiało implikacje odnośnie handlu detalicznego, jakie ta migracja ze sobą niosła. Już w 1920 roku spis powszechny pokazał, że po raz pierwszy w swych dziejach, liczba Amerykanów zamieszkujących obszary miejskie przekroczyła populację zamieszkałą na wsiach.
Jednym z ludzi, którzy dostrzegli w tej statystyce daleko idące implikacje był Robert Wood, urzędnik w firmie Montgomery Ward. Otóż uświadomił on sobie, że sprzedaż towarów za pośrednictwem sieci sklepów zlokalizowanych w miastach będzie nawet bardziej efektywna i zyskowna niż dotychczasowa sprzedaż wysyłkowa. Niestety, Robert Wood miał pecha. Zamiast z jego wniosków skorzystać, zamiast je zastosować w praktyce, kierownictwo Montgomery Ward postanowiło go… zwolnić z pracy.
Mniej więcej w tym samym czasie do podobnych, co Robert Wood, wniosków doszedł niejaki James Cash Penney, zakładając swoją własną sieć domów towarowych; do roku 1920 było ich 300, w dziesięć lat później – ponad tysiąc. Skuteczność i sprawność, z jaką sieć ta dostarczała konsumentom miejskim towary, była prawdziwym dobrodziejstwem. Jednakże dla gigantów sprzedaży wysyłkowej czy katalogowej, jakim był Sears czy Montgomery Ward, stała się ona utrapieniem. Obie te firmy zaczęły bowiem tracić pieniądze. Zwolniony z pracy Robert Wood zwrócił się do kierownictwa Searsa, przekonując je ostatecznie do budowy „stacjonarnych" domów towarowych. W tej sytuacji firma Montgomery Ward nie miała innego wyjścia, jak postąpić identycznie. Zrobiła to jednak po niewczasie, nigdy później nie udało im się nawiązać równorzędnej walki z Searsem, który na wiele lat stał się niekwestionowanym królem sprzedaży detalicznej.
Aby nie popaść w małostkowość, spróbujmy spojrzeć na te historyjki dotyczące pojedynczych biznesów z punktu widzenia całej gospodarki oraz poziomu życia społeczeństwa jako całości. Jedną z najważniejszych zalet gospodarki koordynowanej przy pomocy cen oraz działającej pod wpływem bodźców spowodowanych bilansem strat i zysków jest to, że potrafiona skutecznie wykorzystać, znajdujące się zwykle w niedoborze, wiedzę i intuicję, nawet wtedy, gdy większość ludzi takiej wiedzy czy doświadczenia nie posiada. Zalety posiadane przez pionierów, a więc osoby, które zwykle mają rację, które tworzą postęp, są w stanie przyćmić pod względem ilościowym i finansowym tych wszystkich, którzy się mylą.
W czasie kiedy James Cash Penney zaczynał swoją karierę jako udziałowiec jednej trzeciej sklepu w niewielkim miasteczku w stanie Wyoming, Sears i Montgomery Ward były już, znanymi w całym kraju i niepokonanymi przez nikogo, gigantami. Jednakże jego wiedza i intuicja, to że dostrzegł zmieniające się warunki i ich wpływ na handel detaliczny oraz działalność sieci domów towarowych zmusiły wspomniane giganty, wbrew ich woli, do podążania jego śladami. W przeciwnym razie groził im całkowity upadek. Robert Wood nie był w stanie przekonać kierownictwa Montgomery Ward do zmiany sposobu działania, zrobiły to za niego konkurencja i bilans strat, jakie się w firmie pojawiły. Wiele lat później, ekspedient imieniem Sam Walton, zatrudniony w sklepach J.C. Penney, zdobywszy wiedzę i doświadczenie handlowe na wszystkich szczeblach sieci, postanowił spróbować szczęścia we własnym interesie, zakładając sieć domów towarowych znaną dzisiaj jako Wal-Mart. Obroty Wal-Martu przewyższają dziś utarg Searsa i J.C. Penney'ego razem wziętych.
Jednym z fundamentalnych mankamentów gospodarki centralnie sterowanej, czy to w warunkach średniowiecznego merkantylizmu, czy współczesnego komunizmu, jest to, że intuicja, pomysł, który powstaje wśród mas nie ma tej siły przebicia potrzebnej do przekonania decydentów, by zmienili sposób zarządzania. Dygnitarze, bez względu na rodzaj systemu ekonomicznego czy politycznego, w jakim działają, mają swoistą tendencję do samozadowolenia, a częściej jeszcze do arogancji. Przekonanie ich o czymkolwiek nie jest łatwe, tym bardziej, gdy dotyczy spraw zupełnie nowych czy zmiany dotychczasowej rutyny działania. Największą zaletą systemu wolnorynkowego jest to, że nie potrzeba w nim nikogo do niczego przekonywać. Załatwia to za nas konkurencja, która jest najlepszym testem na to, kto lepszy.
Wyobraźmy sobie system, w którym J.C. Penney musiałby słownie przekonać zarząd Searsa czy Montgomery'ego Warda, żeby zaczęły się rozwijać i żeby prócz sprzedaż wysyłkowej, budowały stacjonarne domy towarowe. Usłyszałby pewnie: „Kimże jest ten facet, Penney! To doprawdy arogant! Ten sklepikarzyna od siedmiu boleści ośmiela się nam, największym handlowcom świata, doradzać, w jaki sposób prowadzić biznes?"
Dzięki istnieniu gospodarki rynkowej Penney nie musiał nikogo przekonywać do niczego. Wystarczyło, że potrafił dostarczyć konsumentom ten sam towar, co konkurencja, tyle że taniej. Sukces Penney'ego w połączeniu z deficytem w kasie przekonały Searsa oraz Montgomery'ego Warda, że jedyna droga do odzyskania prymatu i zarazem poprawy bilansu handlowego wiedzie poprzez kopiowanie tego, co ten pierwszy uczynił. Tych, którzy ośmielają się mówić ludziom to, czego ci słuchać nie chcą, czeka los Roberta Wooda – czyli natychmiastowe zwolnienie z pracy. Wiele lat później, już po II wojnie światowej, los Wooda podzielił niejaki Sewell Avery, jeden z menedżerów sieci Montgomery Ward, który odważył się sugerować kierownictwu firmy, że powinna zacząć stawiać swoje sklepy na terenach podmiejskich centrów handlowych.
Wiele zjawisk czy mechanizmów gospodarczych, traktowanych dzisiaj jako coś absolutnie naturalnego, musiało sobie torować drogę poprzez silny opór establishmentu, a zostały wdrożone tylko dzięki sile wolnego rynku. Nawet karty kredytowe, pomysł zdawałoby się tak uniwersalny, tak szeroko dzisiaj stosowany, spotykały się niegdyś z zaciekłym oporem przeciwników. Po pojawieniu się w latach 1960. kart kredytowych Mastercard oraz Bankamericard, dwaj czołowi detaliści nowojorscy, sklepy Macy oraz Bloomingdale, oświadczyli zgodnie, że nie mają najmniejszego zamiaru honorować „plastików", pomimo iż tylko w rejonie wielkiego Nowego Jorku liczba posiadaczy kart kredytowych szła już w miliony. Zmusił ich do tego – a potem do wypuszczenia własnych kart – sukces małych firm handlowych, które chętnie z wynalazku kart kredytowych korzystały.
Jednakże to nie sukcesy czy porażki poszczególnych firm czy przedsięwzięć są tu najważniejsze, tym co się liczy naprawdę jest fakt, że wiedza, doświadczenie i intuicja – pomimo ślepoty i tępego oporu establishmentu – ostatecznie zwyciężyły. Zważywszy, że wiedza czy intuicja należą zwykle do dóbr znajdujących się w niedoborze, gospodarka, traktująca je jako coś wyjątkowego, to gospodarka, której zaletą jest tworzenie coraz wyższego standardu życia całej populacji. Społeczności, w których istotne decyzje podejmowane są przez przedstawicieli dziedzicznej arystokracji, członków junty wojskowej czy elity partyjnej, to społeczności, które odrzuciły gros wiedzy, intuicji oraz talentów większości swoich obywateli.
Przeciwstawmy je systemowi społecznemu, w którym możliwe było, aby wiejski chłopiec, zmierzający do Detroit w poszukiwaniu pracy, pokonując pieszo kilkanaście kilometrów dziennie, stworzył w końcu firmę znaną później jako Ford Motor Company, zmieniając równocześnie oblicze Ameryki i umożliwiając masom posiadanie samochodu; systemowi, w którym dwóch mechaników zajmujących się reperowaniem rowerów potrafiło zbudować przedsiębiorstwo, które stało się w przyszłości filarem przemysłu lotniczego. Nic nie jest w stanie powstrzymać rewolucyjnych pomysłów, ani słabe pochodzenie, ani luki w formalnej edukacji czy nawet brak pieniędzy, ponieważ zawsze znajdą sobie one kogoś, kto zaryzykuje i – w oczekiwaniu sowitej nagrody – wyłoży środki na ich realizację. Społeczeństwo, które potrafiwyzyskać wszystkie możliwe talenty wszystkich swoich członków, ma przewagę nad społeczeństwem, w którym mogą się wybić jedynie nieliczni uprzywilejowani.
Żaden system ekonomiczny nie może istnieć wyłącznie w oparciu o nieomylność swoich obecnych przywódców. W systemie opartym na wolnej konkurencji oraz grze cenowej takiego problemu w ogóle nie ma. Wystarczy, że dotychczasowi liderzy nie są w stanie zapobiec stratom, że rozwścieczą akcjonariuszy, albo że pojawi się inwestor z zewnątrz, który firmę wykupi czy wreszcie – w obliczu wyroku sądu upadłościowego – zmianie ulegnie dotychczasowy