Nasz Dom. Francisco Cândido Xavier

Nasz Dom - Francisco Cândido Xavier


Скачать книгу
się zasadami miłości, a my mamy jeszcze wiele długów do spłacenia. Jeśli pragniesz pozostać w tym miejscu, naucz się kierować myśli we właściwym kierunku.

      W międzyczasie przestałem płakać i po tym, jak mój wspaniały dobroczyńca ustawił mnie do pionu, zmieniłem podejście do sytuacji nawet pomimo tego, że moja słabość mnie zawstydzała.

      – Czy nie starałeś się za życia ziemskiego – kontynuował dobrodusznie Clarencio – wykorzystywać przewagę płynącą z korzystnych sytuacji? Czy nie kierowała tobą chęć uczciwego zdobycia potrzebnych zasobów, aby czym prędzej polepszyć życie swoich ukochanych bliskich? Czy nie interesowały cię sprawiedliwe metody uzyskania środków, chęć zapewnienia komfortu tak, by zabezpieczyć życie rodzinie? Tutaj nie jest inaczej. Różnice tkwią jedynie w szczegółach. W świecie ziemskim kartą przetargową są pieniądz i ustalone reguły; tu liczy się praca i to, czego na przestrzeni czasu nauczył się nieśmiertelny duch. Ból dla nas oznacza możliwość wzbogacenia duszy; walka stanowi drogę do realizacji zgodnej z pragnieniem Boga. Zrozumiałeś różnicę? Słabe dusze, gdy stają przed wykonaniem pracy, pokładają się na ziemi i zaczynają użalać się przechodniom; te silne natomiast przyjmują zadanie jako coś świętego, co umożliwi im wykonanie kolejnego kroku w stronę doskonałości. Nikt nie potępia cię za to, że tęsknisz, ani też nie ma zamiaru zatamować strumienia szlachetnych uczuć. Wypada jednak powiedzieć, że płacz rozpaczy nie buduje niczego dobrego. Jeżeli kochasz naprawdę swoją ziemską rodzinę, musisz podnieść się na duchu tak, by na coś im się przydać.

      Nastąpiła długa chwila ciszy. Słowa Clarencia podbudowały mnie i skierowały ku zdrowszym rozmyślaniom.

      Gdy zastanawiałem się nad mądrością płynącą z cennego ostrzeżenia, mój dobroczyńca, niczym ojciec, który zapomina o występkach swoich dzieci, by spokojnie zacząć lekcję od nowa, zwrócił się do mnie z pytaniem utrzymując piękny uśmiech na ustach:

      – Więc co u ciebie? Czujesz się lepiej?

      Zadowolony z tego, że mi wybaczono, zupełnie jak dziecko, które pragnie kontynuować naukę, odpowiedziałem pocieszony:

      – Czuję się dużo lepiej, dzięki czemu łatwiej będę mógł zrozumieć to, czego pragnie Bóg.

      7

      Wyjaśnienia Lizjasza

      Clarencio odwiedzał mnie raz na jakiś czas, a Lizjasz poświęcał mi swoją uwagę codziennie.

      W miarę jak starałem się przyzwyczaić do nowych obowiązków, uczucie odprężenia przynosiło ulgę mojemu sercu. Zmniejszyły się bóle, nie miałem też już trudności, by się poruszać. Zauważałem jednak, że coraz silniejsze wspomnienia odczuć fizycznych zaczynały znów mnie niepokoić, budziły obawę przed nieznanym i strach, że nie dostosuję się do nowych warunków. Jednak mimo wszystko odnajdywałem w sobie większe poczucie pewności.

      Rozkoszowałem się teraz rozległymi horyzontami i spędzałem czas wyglądając przez przestronne okna. Zadziwiały mnie przede wszystkim aspekty tutejszej natury. Prawie wszystko było ulepszoną kopią Ziemi. Bardziej harmonijne kolory, delikatniejsze substancje. Gleba pokryta była roślinnością. Otaczały mnie duże drzewa, sady pełne owoców i cudne ogrody. Na końcu równiny, na której znajdowała się kolonia, rysowały się górskie szczyty otoczone światłem. Miałem wrażenie, że o każde miejsce kolonii dbano z dużą starannością. Nieopodal wznosiły się smukłe budowle. Stały w regularnych odstępach i przybierały rozmaite formy. Nie było żadnej, która nie miałaby kwiatów przed wejściem, a niektóre małe, urocze domy wyróżniały się tym, że z otaczających je żywopłotów gdzieniegdzie wyrastały róże zdobiące pozostałe rośliny o licznych odcieniach zieleni. Ptaki o różnokolorowym upierzeniu przecinały swym lotem powietrze i od czasu do czasu siadały grupami na śnieżnobiałych, strzelistych wieżach przypominających gigantyczne lilie skierowane ku niebu.

      Wyglądając przez ogromne okna, z zaciekawieniem obserwowałem ożywienie w parku. Ze zdziwieniem rozpoznawałem domowe zwierzęta biegające między rozłożystymi drzewami stojącymi w rzędzie nieco z tyłu.

      Gubiłem się w gąszczu wszelkiego rodzaju pytań, gdy dokonywałem analizy moich przeżyć. Nie byłem w stanie pogodzić tego, iż otacza mnie tyle form życia zbliżonych do tych znanych mi z Ziemi, choć przecież znajdowałem się w sferze całkowicie duchowej.

      Lizjasz, który towarzyszył mi każdego dnia, nie skąpił wyjaśnień.

      Śmierć ciała nie prowadzi człowieka ku cudownemu światu. Każdy proces ewolucyjny zakłada stopniowość. Istnieją rozmaite regiony, do których trafiają ci, którzy opuścili cielesną powłokę, podobnie jak mamy niezliczone i zaskakujące miejsca, w których żyją ludzie. Dusze i uczucia, formy i rzeczy podlegają zasadom naturalnego rozwoju i sprawiedliwej hierarchii.

      Martwiło mnie jednak to, że pozostawałem w tym kompleksie szpitalnym od wielu tygodni i do tej pory nie spotkałem nikogo, kogo znałbym jeszcze z czasów ziemskich. W końcu nie byłem jedyną osobą z mojego kręgu rodzinnego, której przyszło odkrywać tajemnice zaświatów. Moi rodzice wyruszyli na długo przede mną w tę długą podróż. Dużo wcześniej poprzedziło mnie także wielu przyjaciół. Czemu więc nie pojawili się w tej sali dla cierpiących dusz, aby przynieść otuchę mojemu strapionemu sercu? Wystarczyłoby kilka chwil pocieszenia.

      Pewnego dnia nie byłem już w stanie się powstrzymać i spytałem mojego usłużnego gościa:

      – Mój drogi Lizjaszu, czy uważasz, że byłoby możliwe, bym spotkał tutaj tych, których przede mną dotknęła śmierć fizycznego ciała?

      – A czemu nie? Myślisz, że o tobie zapomniano?!…

      – Tak. Dlaczego mnie nie odwiedzają? Na Ziemi zawsze mogłem liczyć na matczyną opiekę. Moja matka do dziś nie dała mi jednak znaku życia. Ojciec – to samo, a już trzy lata przed moim fizycznym zgonem wyruszył w tę długą podróż.

      – Posłuchaj – wyjaśniał Lizjasz. – Matka pomagała ci dzień i noc od czasu ataku choroby, który poprzedził twoje przybycie w te strony. Gdy trafiłeś do szpitala, by w konsekwencji opuścić ziemski dom, mama otoczyła cię wzmożonym zainteresowaniem. Być może nie zdajesz sobie sprawy, że twój pobyt w niższych sferach trwał kolejnych osiem lat. A ona nigdy się nie załamała. Wstawiała się za tobą w „Naszym Domu” wiele razy. Prosiła o pomoc Clarencia, który zaczął cię często odwiedzać do czasu, aż pełen pychy ziemski lekarz ustąpił miejsca synowi niebios. Zrozumiałeś?

      Moje oczy były wilgotne. Nie wiedziałem, ile lat dzieliło mnie od czasu spędzonego na Ziemi. Pragnąłem poznać szczegóły tej niedostrzegalnej opieki, ale nie byłem w stanie. Moje struny głosowe zesztywniały ściągnięte węzłem łez powstrzymywanych w głębi serca.

      – W dniu, gdy modliłeś się z takim oddaniem – kontynuował odwiedzający mnie co dzień pielęgniarz – kiedy zrozumiałeś, że cały wszechświat należy do naszego cudownego Ojca, twój płacz był już inny. Czy nie wiesz, że istnieją deszcze, które niszczą i deszcze, które dają życie? To samo dotyczy łez. Oczywiście Bóg nie czeka na nasze błagania, by nas pokochać, ale niezbędnym jest, byśmy przyjęli właściwą pozycję, aby zrozumieć Jego nieskończoną dobroć. Zadymione lustro nie odbija światła. Dlatego też można stwierdzić, że nasz Ojciec nie potrzebuje naszej skruchy, ale trzeba przyznać, że skrucha przynosi nam samym wiele dobrego. Zrozumiałeś? Clarencio nie miał problemów, by zorientować się, gdzie przebywasz po tym, jak postanowił odpowiedzieć na prośby twojej matki; tobie jednak zajęło dużo czasu, by odnaleźć Clarencia. A gdy twoja mama dowiedziała się, że jej syn rozerwał ciemną kotarę za pomocą modlitwy, rozpłakała się z radości, jak mi przekazano…

      – A gdzie jest moja mama!? – wykrzyknąłem


Скачать книгу