Nasz Dom. Francisco Cândido Xavier
sobie dawne słowa, które mówią, że wielu jest powołanych, a mało wybranych.
I krążąc wzrokiem po odległej linii horyzontu, jakby próbując dostrzec swoje własne doświadczenia na firmamencie najbardziej intymnych wspomnień, podkreślił:
– Religie na Ziemi zapraszają wszystkich ludzi na niebiańską ucztę. Z całą pewnością nikt, kto kiedyś zbliżył się do pojęcia Boga, nie może stwierdzić, że o tym nie wie. Niezliczona jest liczba tych, których powołano, mój przyjacielu; ale gdzież są ci, którzy odpowiadają na to wezwanie? Ludzkość, z małymi wyjątkami, woli korzystać z innego rodzaju zaproszeń. Gdy odchodzimy od dobra, tracimy możliwości, powiększają się nasze kaprysy, a przez nierozsądek nasze ciało ulega zniszczeniu. W rezultacie tysiące istot powracają ze świata cielesnego w bolesnym i niezrozumiałym dla siebie stanie. Niezliczone tłumy błądzą we wszystkie strony w kręgach przylegających do skorupy ziemskiej, zapełnionych szaleńcami, chorymi i ignorantami.
Ujrzawszy moje zdziwienie, spytał:
– Czy wierzyłeś przypadkiem, że śmierć fizycznego ciała zaprowadzi nas do jakiegoś bajkowego miejsca? Jesteśmy zmuszeni do ciężkiej pracy, do męczących zadań, a i to nie wystarcza. Jeżeli mamy jakiś dług do wyrównania na planecie, niezależnie od tego, jak wysoko dotrzemy, musimy wrócić, by naprawić to, co złe, wytrzeć ziemski pot z twarzy i skruszyć kajdany nienawiści, zamieniając je w więzy miłości. Nie byłoby sprawiedliwym powierzyć komuś innemu zadanie pielenia pola, na którym to my własnymi rękami zasialiśmy ciernie.
Pokiwał głową i dodał:
– To właśnie przypadek wielu powołanych, mój drogi. Bóg nie zapomina o żadnym człowieku, a jednak tak niewielu ludzi o tym pamięta.
Przytłoczony wspomnieniem własnych błędów i mając przed sobą tak wielkie pojęcia dotyczące odpowiedzialności osobistej, wyraziłem swój ból:
– Jakiż byłem zły!
Jednakże, zanim zdążyłem wykrzyknąć kolejne słowa, mój gość położył prawą dłoń na moich ustach i szepnął:
– Nic nie mów! Zastanówmy się nad pracą, którą trzeba wykonać. Gdy rzeczywiście żałujemy tego, co złe, musimy nauczyć się rozmawiać, by znów coś zbudować.
Następnie przekazał mi w skupieniu fluidy magnetyczne. Przesyłając je w okolicach moich jelit, wytłumaczył:
– Nie poddajesz się specjalistycznemu leczeniu tkanek nowotworowych? Posłuchaj więc dobrze: uczciwa medycyna to zawsze działanie, za którym stoi miłość, praca polegająca na niesieniu właściwej pomocy; ale to, czy uda się osiągnąć sukces w leczeniu, zależy od samego pacjenta. Mój bracie, będziemy się tobą zajmować z oddaniem, będziesz czuł się tak silny, jak za dawnych młodzieńczych lat na Ziemi, będziesz dużo pracował i jak sądzę, staniesz się jednym z najlepszych współpracowników w „Naszym Domu”; niemniej przyczyna twoich cierpień będzie trwała w tobie, dopóki nie wyplenisz ze swego zdrowia zarodków zła, które przyjąłeś do swego delikatnego ciała poprzez nieuwagę w postępowaniu etycznym i pragnienie cieszenia się życiem bardziej niż inni. Ziemskie ciało, którego tak nadużywamy, jest także miejscem, gdzie wykonać można owocne prace radykalnego leczenia, o ile uważamy, by postępować właściwie.
Rozmyślałem przez chwilę o tych ideach, zastanowiłem się nad dobrocią Boga i w przypływie emocji gorzko zapłakałem.
Lizjasz mimo to zakończył swoje dzienne obowiązki zachowując uśmiech. Na koniec dodał:
– Gdy łzy nie rodzą się z buntu, zawsze są dla nas oczyszczającym lekarstwem. Płacz, przyjacielu. Ulżyj sercu. I dziękujmy za te jakże zasłużone mikroskopijne układy, którymi są nasze cielesne komórki za życia na Ziemi. Tak skromne, a tak cenne, tak znienawidzone, a tak uszlachetnione poprzez zadania, które wykonują. Gdyby ich nie było, ileż wieków spędzilibyśmy w ignorancji? Są one przecież dla nas niczym świątynia, dzięki której możemy stać się lepsi.
Wypowiedziawszy te słowa, pogładził mnie czule po mojej pochylonej głowie i pożegnał, składając serdeczny pocałunek na czole.
6
Cenne ostrzeżenie
Następnego dnia po wieczornej modlitwie Clarencio przyszedł po mnie w towarzystwie miłego gościa.
Z twarzy Clarencia biła dobroć. Uściskał mnie i spytał:
– Jak się masz? Ciut lepiej?
Wykonałem gest chorego człowieka, który widząc, że ktoś się nim zajmuje, stara się zmiękczyć jego serce. Na Ziemi okazanie braterskiej miłości jest często źle interpretowane. Przyzwyczajony do tego typu postępowania zacząłem opisywać moje samopoczucie, w czasie gdy moi dobroczyńcy sadowili się u mego boku:
– Nie mogę zaprzeczyć, że jest mi lepiej, jednakże wciąż bardzo cierpię. Bolą mnie jelita, dziwne uczucie niepokoju zawładnęło moim sercem. Nigdy nie podejrzewałem, że mógłbym tyle znieść, mój przyjacielu. Ach, jaki ciężki jest krzyż, który noszę! Teraz, gdy mogę zebrać myśli, mam wrażenie, że ból pozbawił mnie wszystkich sił…
Clarencio słuchał uważnie, okazując ogromne zainteresowanie moimi żalami, nie dawał jednak poznać nawet najmniejszym gestem, że ma zamiar przerwać moją wypowiedź. Ja tymczasem, zachęcony jego podejściem, mówiłem dalej:
– Poza tym moje cierpienia moralne są tak ogromne, że nie da się ich opisać. Jeśli nawet dzięki otrzymanej pomocy uspokoił się sztorm szalejący na zewnątrz, burze zbierają się teraz wewnątrz mnie. Co dzieje się z moją żoną i dziećmi? Czy mój pierworodny syn zdołał pójść tą drogą, którą kiedyś sobie wymarzyłem? A córki? Moja nieszczęsna Zelia wiele razy twierdziła, że umrze z tęsknoty, jeśli mnie zabraknie. Cudowna żona. Nadal czuję łzy płynące z jej oczu w ostatnich momentach mojego życia. Nie wiem od jak dawna towarzyszy mi koszmar bycia tak daleko od nich… Następujące po sobie ciężkie chwile sprawiły, że zatraciłem poczucie czasu. Gdzie podziewa się moja biedna towarzyszka życia? Czy płacze przy prochach, które po mnie pozostały, czy może w jakimś ciemnym miejscu, gdzie grzebie się zmarłych? Och, mój ból jest tak gorzki! Jak ciężki jest los człowieka oddanego rodzinie! Sądzę, że niewiele istot cierpiało tyle, co ja! Jeszcze na Ziemi codzienne trudy, rozczarowania, choroby, nieporozumienia i gorycz przytłaczały rzadkie momenty radości; a potem cierpienie związane ze śmiercią ciała… Następnie męki w zaświatach! Więc czym jest życie? Ciągiem nieszczęść i łez? Czy nie można siać wokół spokoju? Niezależnie jak bardzo starałbym się zachować optymizm, czuję, że poczucie nieszczęścia blokuje mego ducha i staje się okropnym więzieniem dla mojego serca. Jakże nieszczęsny to los, mój drogi dobroczyńco!…
Gdy mówiłem te słowa, huragan narzekań prowadził już statek moich myśli po bezkresnym morzu łez.
Tymczasem Clarencio wstał, zachowawszy pogodę ducha, po czym spokojnie powiedział:
– Mój przyjacielu, czy rzeczywiście potrzebujesz leczenia duchowego?
Potwierdziłem, a on ciągnął dalej:
– Naucz się więc nie mówić zbyt wiele o sobie samym, nie komentuj też swojego bólu. Narzekanie oznacza chorobę umysłową o ciężkim przebiegu i skomplikowanym sposobie leczenia. Trzeba zacząć tworzyć nowe myśli i zdyscyplinować usta. Uzyskamy równowagę tylko wtedy, gdy otworzymy się na światło Boskości. Jeśli ktoś określa niezbędny wysiłek jako przytłaczający przymus, dostrzega cierpienia tam, gdzie trwa walka rozwijająca nasze umiejętności, a to oznacza ślepotę duszy, której chyba nikt nie pragnie. Im częściej będziesz mówił o swoich bolesnych rozważaniach, tym mocniejsze staną się więzy łączące