Historie afektywne i polityki pamięci. Отсутствует

Historie afektywne i polityki pamięci - Отсутствует


Скачать книгу
znaleźć się Piłsudski, odkrywałem Kościuszkę. Kościuszki używano jako substytutu Piłsudskiego. W roku 1980 wysłałem swojego studenta z Londynu do Polski, żeby sfotografował te miejsca i zapytał ludzi, kto stał kiedyś na tych cokołach. Student został oczywiście zatrzymany przez milicję, która skonfiskowała mu aparat i odesłała go do domu. Na tym skończyło się jego badanie tego zagadnienia.

      Archiwa uważa się za depozytoria dokumentów o życiu ludzi, ja natomiast sądzę, że to spore nieporozumienie. Pogląd ten łączy się bowiem z przekonaniem o istnieniu prawdy historycznej oraz o tym, że jej potwierdzeniem musi być pisany dokument. Twierdzę, że dokumenty historyczne są równie zwodnicze jak inne źródła. Fakt, że akurat trafiło się na jakiś dokument, jeszcze niczego nie dowodzi. I znów ilustrująca to twierdzenie anegdota: pierwszy temat badawczy, jaki podjąłem, dotyczył polityki Davida Lloyda George’a wobec Polski pod koniec pierwszej wojny światowej. Wtedy w Archiwum Narodowym Wielkiej Brytanii obowiązywało pięćdziesięcioletnie embargo na te materiały – do roku 1968. Ale mój opiekun naukowy był kuratorem papierów Lloyda George’a, więc miałem do nich dostęp. Lloyd George, opuszczając urząd, wyniósł sporo dokumentów wagi państwowej. Spędziłem miesiąc, czytając te papiery i pracowicie robiąc z nich notatki. Po miesiącu mój opiekun zapytał, po co to wszystko przepisuję. Odpowiedziałem, że przecież studiuję politykę zagraniczną Wielkiej Brytanii. A on na to, że muszę uważać. Zasadniczy element tej polityki w latach 1918–1920 polegał na tym, że premier nie rozmawiał z ministrem spraw zagranicznych lordem Curzonem, więc żaden z dokumentów przygotowanych przez Curzona nigdy do Lloyda George’a nie trafiał. Premier miał własnego, prywatnego ministra spraw zagranicznych, który urzędował w małym domku w ogrodzie przy Downing Street 10 i tam powstawała polityka zagraniczna państwa. Więc tylko dokumenty z ogrodowego domku mają realne znaczenie dla decyzji, które były wówczas podejmowane. Tak oto przekonałem się, że mam przed sobą potężny korpus dokumentów historycznych całkowicie pozbawionych znaczenia dla wydarzeń, o których niby mówią.

      Kolejne ważne dla historyka medium, o którym chcę mówić, to muzea. Podobnie jak wszystkie inne źródła są wybiórcze zarówno pod względem tematu, jak i obiektów, które gromadzą wokół wybranego tematu. Wchodzę w skład komitetów dwóch powstających muzeów – w Brukseli i w Gdańsku. W Brukseli podjęto trzecią już próbę stworzenia muzeum Europy. W Gdańsku powstaje muzeum drugiej wojny światowej. Gdańska inicjatywa jest zresztą prowadzona o wiele lepiej od europejskiej, która pochłania nieporównanie większe środki. Szalenie ciekawym doświadczeniem jest praca w gronie uczonych historyków, którzy nie umieją podjąć wspólnej decyzji, jakie obiekty umieścić w muzeum historii Europy, aż w końcu trzeba się uciekać do głosowania. Ja na przykład uważałem, że ważną datą w historii Europy jest rok 1989, ale to nie spotkało się z akceptacją. Uznano, że 1989 jest mniej ważny niż rok 1974, o którym kilku Niemców twierdziło, że jest przełomowy (mowa o kryzysie paliwowym). Muzea są równie problematyczne, co kwestie wymienione wcześniej.

      Dwa ostatnie punkty – media i technologie informacyjne – to historia bardzo świeża, dotycząca spraw, które wydarzyły się wczoraj czy przedwczoraj. I w tej dziedzinie także trzeba dokonywać drastycznych wyborów tego, co ważne. Technologie informatyczne zostawiłem na koniec, bo ta dziedzina zmienia się najszybciej. Nie umiemy już żyć bez komputerów, ale mimo że są tak nowoczesne, i w ich przypadku powtarzają się problemy dotyczące przeszłości w ogóle. Nadmiar informacji, nadmiar danych, z którymi nie jesteśmy w stanie sobie poradzić. Nikt nie może zapoznać się ze wszystkimi informacjami, jakie Google podaje nam na dowolny temat w parę sekund. To jest nasz problem: świat jest za wielki, przeszłość jest za wielka, nawet technologia nam tego nie rozwiąże. Dlatego trzeba wybierać.

      Na zakończenie zatem musimy postawić pytanie: kto decyduje? Wchodzimy w obszar polityki, a więc władzy i procesów decyzyjnych. Kto ma taką pozycję i siłę, by podejmować decyzje co do tego, co mamy wiedzieć, co zapisujemy, czego się uczymy i o czym piszemy? W reżimie totalitarnym odpowiedź na takie pytania była prosta: państwo, które miało ambicje totalitarne, decydowało o wszystkim za pomocą aparatu kontroli i cenzury. To cenzor dokonywał wyboru tego, co wolno wiedzieć, co wolno napisać, przedstawić etc. Cenzor to był człowiek, który nie tylko eliminował część informacji, ale z góry kształtował to, co zostanie opublikowane. Jestem dumny z tego, że wszystkie moje książki były do roku 1989 na czarnej liście polskiej cenzury.

      W tak zwanych wolnych społeczeństwach nie istnieje jednak bynajmniej coś takiego jak „wolność absolutna”. To jest fantazja. We wszystkich dobrze zorganizowanych społeczeństwach demokratycznych wolność słowa, wolność wypowiedzi, wolność publikacji jest regulowana przez prawo, obyczaj oraz działanie wielu instytucji. Istotne jest i to, że nie ma jednego miejsca, które nazywa się „Zachód”. Każdy kraj ma inne regulacje i przepisy, które kształtują obieg informacji. A te odmienne sposoby zarządzania wiedzą ze sobą konkurują.

      W tym kontekście wrócę do kwestii, od której zacząłem, czyli do pierwszej wojny światowej. W tym roku w ramach obchodów setnej rocznicy jej wybuchu wydano w Londynie co najmniej sto książek na temat wojny. Trzy z nich – autorstwa Christophera Clarka, Margaret MacMillan i Maksa Hastingsa – stały się bestsellerami. Każdy z tych autorów inaczej patrzy na opisywane wydarzenie historyczne i pomimo że od wybuchy wielkiej wojny upłynęło stulecie, nie osiągnęliśmy zgody co do tego, co takiego wydarzyło się w roku 1914.

      Spisała Aleksandra Majak

      Opracowała i przełożyła Magda Heydel

      TEORIE AFEKTYWNE

      Mieke Bal

      AMSTERDAM SCHOOL FOR CULTURAL ANALYSIS, UNIVERSITY OF AMSTERDAM

      Afekt jako siła kulturowa

      W artykule tym prezentuję spojrzenie na sztukę, które zawiesza centralność reprezentacji na rzecz podejmowanych przez sztukę zabiegów mających na celu emocjonalne zaangażowanie widzów. Taka perspektywa umieszcza afekt w centrum uwagi i skupia analizę na rezultatach interaktywnego oddziaływania dzieła sztuki. Zamiast zajmować się tylko tym, co daje się zobaczyć na przykład na namalowanej powierzchni, analiza afektywna ustanawia związek między widowiskiem a tym, co ono wywołuje w ludziach, którzy na nie patrzą, a ściślej biorąc, są przez nie afektywnie poruszeni.

      Taka perspektywa nie jest nowa. Oto trzy przykłady trwających od dawna dyskusji. Weźmy spory na temat pornografii – zawsze skupiały się na tym, co wizerunki pornograficzne mogą zrobić ze swoją widownią. Czy porno skłania ludzi do działania zgodnie z ich pragnieniami? Takie pytanie od razu zakłada, że wizerunek zrealizował swoją funkcję pobudzenia. Z kolei w debatach na temat cenzury przyjmuje się, że jest ona odpowiedzią na wizerunek lub tekst „oskarżony” o korumpowanie swoich odbiorców. Wreszcie, chociaż nie jest to już tak jednoznaczne, dyskusje na temat wartości estetycznych opierają się na poglądzie, że dzieło, jeśli odnosi sukces jako sztuka, jest oceniane ze względu na efekt zwany „estetycznym”.

      I choć nie jest to nowa praktyka, to jednak ten sposób wydobywania ostatnio afektu na plan pierwszy jest użyteczny. Przywołałam go, ponieważ pomoże nam połączyć wszystkie efekty dotychczas określane jako polityczne lub etyczne, estetyczne lub seksualne w jedną kategorię, niezależną od figuratywnych jakości danego dzieła sztuki, inaczej, niż miałoby to z konieczności miejsce w przypadku dawniejszych praktyk uprzywilejowywania reprezentacji. Faktycznie afekt jako pojęcie centralne ma dwie zalety. Pomaga zagwarantować różnym dyscyplinom kulturowym podejście ujednolicające i komparatystyczne, które obejmuje jedną perspektywą tak różnorodne formy sztuki, jak malarstwo, film, wideo, muzykę i praktyki wystawiennicze.

      Afekt ma zatem zalety analityczne, jakich nie ma „reprezentacja”. Trzecią korzyścią jest ta,


Скачать книгу