Wigilia pełna duchów. Отсутствует

Wigilia pełna duchów - Отсутствует


Скачать книгу
cię przez mur – oświadczył stanowczo Pennell. – Za życia była piękną kobietą i taka jest pewnie jako duch. Niebiosa, dajcie wieczny odpoczynek i wieczny spokój ich duszom!

      – Hugo! Hugo! Gdzie jesteś? Idę do ciebie – krzyknęła lady Follett.

      – Przecież jestem tu, z tobą – usłyszała przy uchu czuły głos. – Święty Wacław wysłuchał naszej modlitwy.

Tłumaczył Jan S. Zaus

      OPOWIEŚĆ STAREJ PIASTUNKI

      Elizabeth Gaskell

      Wiecie, moi kochani, że wasza matka była jedynaczką i sierotą; jak i słyszeliście zapewne, iż wasz dziadek był pastorem w Westmoreland, skąd pochodzę. Chodziłam jeszcze do wiejskiej szkoły, gdy pewnego dnia przyszła wasza babcia i zapytała nauczycielkę, czy któraś z uczennic nie nadałaby się na nianię; a ja, powiadam wam, poczułam wielką dumę, kiedy pani mnie wywołała i zaczęła mówić o mnie, że zręcznie szyję i jestem spokojną, uczciwą dziewczyną, której rodzice są może ubodzy, lecz cieszą się dużym szacunkiem. Pomyślałam sobie, że bardzo bym chciała służyć u ładnej młodej damy, która rumieni się tak mocno jak ja, gdy mówi o mającym się urodzić dziecku i co powinnam przy nim robić. Widzę jednak, że nie zajmuje was zbytnio ta część mojej opowieści, bardziej zaś to, co – jak myślicie – nastąpi, powiem wam zatem o tym od razu. Zostałam zatrudniona i zamieszkałam na plebanii, nim panienka Rosamond (czyli dziecko, które jest waszą matką) przyszła na świat. Rzecz jasna, niewiele miałam z nią do czynienia, gdy się urodziła, ponieważ matka nie wypuszczała jej z objęć i córeczka przesypiała całe noce przy matczynym boku, a kiedy pani czasem powierzała ją mojej opiece, nie posiadałam się z dumy. Nie było takiego dziecka nigdy przedtem ani potem, choć każde z was jest na swój sposób wspaniałe; lecz żadne nie dorównuje mamie słodyczą i umiejętnością zjednywania sobie ludzi. Wdała się w swoją matkę, prawdziwą damę, pannę Furnivall, wnuczkę lorda Fur-nivalla z Northumberland. Wydaje mi się, że nie miała brata ani siostry i wychowała się w lordowskiej rodzinie, a później poślubiła waszego dziadka, który był zaledwie wikarym, synem sklepikarza z Carlisle – lecz przy tym wspaniałym, mądrym dżentelmenem – i ciężko pracował w swojej parafii, bardzo rozległej, rozproszonej aż po Westmoreland Fells. Kiedy wasza mama, panienka Rosamond, miała cztery albo może pięć lat, jej rodzice zmarli w odstępie dwóch tygodni – jedno po drugim. O, to był smutny czas! Moja urocza młoda pani wraz ze mną wyczekiwała drugiego dziecka, gdy pan powrócił z jednej ze swych długich przejażdżek, zmoknięty i przemęczony, i dostał gorączki, od której umarł; a ona później już nie podniosła głowy, tyle tylko, by zobaczyć nieżywą dziecinę, którą położono przy jej piersi, zanim oddała ducha. Ta moja pani poprosiła mnie na łożu śmierci, abym nigdy nie opuszczała panienki Rosamond, ale nawet gdyby nie odezwała się ani słowem, i tak poszłabym za tym dzieckiem na sam koniec świata.

      Zaraz potem, zanim jeszcze stłumiliśmy szlochy, pojawili się wykonawcy testamentu w towarzystwie opiekunów. Był wśród nich kuzyn mojej biednej młodej pani, lord Furnivall, oraz pan Esthwaite, brat mego pana, sklepikarz z Manchesteru, nie tak wówczas zamożny, jak później, i obarczony liczną rodziną. No cóż! Nie wiem, czy to ustalili, czy może przyczynił się do tego list napisany przez moją panią do lorda, jej kuzyna, na łożu śmierci; niemniej stanęło na tym, że razem z panną Rosamond miałam pojechać do dworu Furnivallów w Northumberland i lord przemówił, jakby to było życzeniem jej matki, iż powinna zamieszkać z jego rodziną i nie ma żadnych przeciwwskazań, gdyż jeden czy dwóch dodatkowych gości nie sprawi różnicy w tak wielkim domu. A zatem, choć nie w ten sposób pragnęłam oglądać swój ukochany skarb – promień słońca w rodzinie, choćby niezbyt wspaniałej – byłam zadowolona, że wszyscy domownicy będą patrzyli i podziwiali, gdy tylko usłyszą, że mam zostać pokojówką młodej damy w posiadłości Furnivall Manor.

      Omyliłam się jednak, sądząc, iż zamieszkamy u lorda. Jak się okazało, rodzina opuściła Furnivall Manor przed ponad pięćdziesięciu laty. Nie słyszałam, aby moja biedna młoda pani kiedykolwiek tam zawitała, choć wychowała się w kręgu rodziny, i przykro mi było z tego powodu, gdyż wolałabym, aby młodość panny Rosamond upłynęła tam, gdzie młodość jej matki. Lokaj pana, któremu ośmieliłam się zadać kilka pytań, powiedział mi, że dwór stoi u stóp Cumberland Fells i jest wspaniałą posiadłością; że mieszka tam stara panna Furnivall, stryjeczna babka pana, tylko z paroma służącymi, lecz jest to bardzo zdrowe miejsce i pan uznał, iż będzie nader odpowiednie dla panienki Rosamond na okres kilku lat, a jej pobyt zabawi być może starszą damę.

      Pan kazał mi spakować rzeczy panienki Rosamond przed upływem określonego dnia. Był surowym, dumnym człowiekiem, jak wszyscy ponoć lordowie Furnivall, i nigdy nie wypowiedział słowa więcej, niż było to konieczne. Ludzie mówili, że kochał moją młodą panią, ona jednak, wiedząc, iż jego ojciec byłby temu przeciwny, nie chciała o tym słyszeć i poślubiła pana Esthwaite’a; lecz ja tego nie wiem. Tak czy inaczej, nigdy się nie ożenił. Nie zwracał jednak zbytniej uwagi na panienkę Rosamond, co, jak mi się wydaje, mógłby uczynić, gdyby darzył uczuciem jej zmarłą matkę. Wysłał swego kamerdynera wraz z nami do Manor House, polecając mu, by jeszcze tego samego wieczoru przyjechał do Newcastle, co nie pozostawiało zbyt wiele czasu na zaznajomienie nas ze wszystkimi obcymi osobami, zanim nas opuścił, i pozostałyśmy, dwie osamotnione młode istoty (nie miałam jeszcze siedemnastu lat), w wielkim starym dworze. Wydaje mi się, jakby to było wczoraj. Odjechałyśmy z naszej ukochanej plebanii o bardzo wczesnej porze i obydwie płakałyśmy, jakby miały nam pęknąć serca, choć podróżowałyśmy karetą lorda, którą niegdyś tak bardzo podziwiałam. Dawno już minęło południe owego wrześniowego dnia, gdy zatrzymaliśmy się, by po raz ostatni zmienić konie, w małym zadymionym miasteczku, pełnym węglarzy i górników. Panienka Rosamond usnęła, lecz pan Henry kazał mi ją obudzić, aby mogła zobaczyć park i dwór, kiedy podjedziemy bliżej. Było mi jej żal, ale wykonałam polecenie w obawie, iż ten człowiek poskarży się na mnie swemu panu. Miasteczka i wioski znikły nam z oczu i wreszcie wjechaliśmy do rozległego, dzikiego parku – niepodobnego do parków tu, na południu, lecz z głazami, szumem płynącej wody, powykrzywianymi głogami i wiekowymi dębami, pobielałymi i z korą łuszczącą się ze starości.

      Droga ciągnęła się około dwóch mil, a później ujrzałyśmy dostojne, okazałe domostwo otoczone licznymi drzewami, rosnącymi tak blisko, że gdzieniegdzie ich gałęzie ocierały się o ściany, kiedy powiał wiatr; niektóre zwisały złamane, gdyż – jak się wydawało – nikt nie dbał zbytnio o to miejsce, nie przycinał gałęzi, nie utrzymywał w porządku porosłej mchem drogi dla powozów. Jedynie front sprawiał wrażenie zadbanego. Na szerokim kolistym podjeździe nie było ani jednego chwastu; żadnemu drzewu ani pnączu nie pozwolono wyrosnąć przy długiej, wielookiennej frontowej fasadzie mającej po obu stronach boczne skrzydła, gdyż dwór, choć tak odludny, wyglądał jeszcze wspanialej, niż się spodziewałam. Za nim wznosiło się pasmo wzgórz, nieosłoniętych i bezdrzewnych, a po lewej stronie, patrząc od przodu, znajdował się niewielki, staroświecki ogródek kwiatowy, który odkryłam później. Wychodziły nań drzwi zachodniego skrzydła; wytyczono go na skraju ciemnego lasu dla jakiejś dawnej lady Furnivall, lecz gałęzie ogromnych drzew rozrosły się, zacieniły go na nowo i przetrwały tu tylko nieliczne kwiaty.

      Kiedy podjechaliśmy pod wielkie frontowe wejście i znalazłyśmy się w hallu, pomyślałam, że się zgubimy – tak był rozległy, przestronny i okazały. Pośrodku sufitu zawieszono żyrandol, cały z brązu; nigdy takiego nie widziałam i wpatrywałam się weń z zadziwieniem. Na jednym końcu hallu znajdował się wielki kominek, dorównujący rozmiarami ścianom domków w moich okolicach, z solidnymi rusztami i kratami do podtrzymywania drewna, przy nich zaś stały ciężkie staromodne


Скачать книгу