Wigilia pełna duchów. Отсутствует
jest ta ich ukochana naga prawda – beztrosko zauważył sir Hugo.
– Nagie trele-morele. – Nastrój lady Follett nagle się zmienił i zaczęła płakać. – A jednak oni są żywi! Och, żeby tak znowu być żywą, czuć cudowne ciepło słońca, wstawać budzona pianiem koguta, zamiast kłaść się do łoża w tej dusznej krypcie! Och, znowu czuć ciepłą, żywą rękę, usta dziecka na moich wargach, znowu żyć na tej słodkiej ziemi. – I z jej niewidzących oczu popłynęły upiorne łzy.
– Ja… ja… nie wiem, czy na twoim miejscu chciałbym tego – stwierdził szorstko sir Hugo. – Za życia dobrze się nam wiodło, ale w końcu wszystko zniszczyliśmy. Pewnego dnia osiągnęliśmy ten czyśćcowy stan i daliśmy szansę Follettowi, temu staruchowi pozbawionemu skrupułów. To śmieszne, że teraz zapragnęłaś znowu żyć. Musiałabyś iść do szkoły i znowu uczyć się czytać i pisać.
– Nie sądzę, żebym miała myśleć w ten sposób. Gdybym tylko mogła ponownie spróbować i starałabym się z całych sił…
Sir Hugo położył widmową rękę na widmowym ramieniu.
– Obserwując tu nocą flirtujących młodych ludzi, doszedłem do wniosku, że twoje staranie byłoby tak samo nie na czasie jak moja kolczuga. Pierwsze można wyrzucić na śmietnik, drugie zaś na złom – chociaż gdyby się jedno i drugie dobrze wypolerowało, to nadal bylibyśmy dość atrakcyjną parą – mówiąc to, puszył się w świetle księżyca. – Boże, ale przyrzekłem, że znajdę ci jakiś worek – mówił ze smutkiem. – Nie wiem, dlaczego tak ważne części ciała jak żołądek musiały zostać usunięte z anatomii ducha. Cicho, ktoś nadchodzi.
Lady Follett poprawiła wyimaginowane nakrycie głowy.
– To panienka, którą nazywają Clare – wyjaśniła szeptem. – Ta figlarka przyszła tu poflirtować.
Sir Hugo był zaciekawiony.
– Ona jest piekielnie ład…
– Hugonie!
– Wybacz.
– Och, już dobrze. – Lodowaty ton głosu lady Follett sprawił, że przez kręgosłup sir Hugona przeszedł dreszcz.
– Nic nie mówiłem. Po prostu szczękają mi zęby.
– Nawet duch ma jakieś uczucia – stwierdziła kwaśno lady Follett. – Słyszałam, jak podziwiałeś zwykłe ciało z krwi i kości, dla mnie to nie do zniesienia.
– Zapewniam cię, że to pomyłka. Podaj mi ramię, kontynuujmy spacer.
Szli spokojnie szeroką, równą alejką. Sir Hugo usiłował pohamować ciekawość dotyczącą tego, co Clare Follett miała zamiar tu robić w świetle księżyca.
– Schowajmy się za kominem i zobaczmy, co się tam dzieje – powiedział. – Ona zjawiła się tu, wlokąc ze sobą coś w rodzaju podwójnego koła.
– Wlecze też ze sobą młodego mężczyznę za tym kołem – zauważyła lady Follett, ostrożnie zerkając zza komina, jakby zupełnie zapomniała, że przecież jest niewidzialna, póki zegar na wieży zamku nie wybije północy.
– A tam jest jeszcze jeden młody mężczyzna z następnym kołem – poinformował sir Hugo. – Chyba nie zamierzają założyć tu fabryki powozów!
– Mówi sie na to rowery – wyjaśniła lady Follett.
– Co to jest rower? – zapytał sir Hugo, dotknięty tym, że jego żona wie więcej od niego. – Sza! Idą tu!
Clare Follett była naprawdę ładna, ale co robiła na szczycie zamku Dulverton pół godziny przed północą w Wigilię w towarzystwie dwóch młodych mężczyzn, nieukrywających bynajmniej wzajemnej niechęci, co dawało jej wiele powodów do radości?
Sir Hugo wyraźnie zauważył, że jej rozbawienie nie było wywołane jedynie niepokojem; takiemu jak on pradawnemu wojownikowi, dobrze zaznajomionemu z wszystkimi aspektami płci, łatwo było zauważyć łzę błyszczącą na jej długich rzęsach. Z początku wydawało mu się, że to efekt zimnego powietrza, ale gdy dostrzegł, jak Clare Follett ukradkiem wyciera drugie oko i zaczyna się niepewnie rozglądać, mimo woli sięgnął ręką po miecz.
Z żalem i goryczą stwierdził, że lady Follett czuwa, hamując jego rycerskie zapędy, więc może tylko biernie przyglądać się temu dziwnemu spektaklowi.
Panna Follett miała na sobie bardzo krótką spódniczkę i maleńką czapeczkę, podczas gdy młodzi mężczyźni byli odziani w bryczesy. Rowery błyskały jak robaczki świętojańskie, a oczy młodzieńców rzucały sobie wściekłe spojrzenia. Sir Hugo zdołał ocenić, że ciemny chłopak przypominał herosa; jasny, z bladymi cienkimi wargami, sprawiał wrażenie przebiegłego. Nogi miał masywne, ciało zaś szczupłe i silne jak u aligatora. Niedbale machał rękoma w przód i w tył, jakby się niczym nie przejmował. Drugi młodzieniec, którego nogi były prawie tak samo masywne jak pierwszego, sprawiał wrażenie zaniepokojonego. Szarpał długiego wąsa i przeklinał pod nosem w sposób, który cieszył serce takiego starego potępieńca jak sir Hugo. Już od dłuższego czasu nie słyszał, jak ktoś przeklina.
– Tam coś się dzieje, moja droga – sir Hugo zwrócił się do lady Follett. – Wygląda na to, że tych dwóch kocha się w dziewczynie i że będzie o to awantura. To znaczy… hm… że oni zakończą konflikt mieczem.
– Och, nie, nie mogą – włączyła się lady Follett. – Nie oni. Przecież w dzisiejszych czasach nikt nie wie, jak się posługiwać mieczem. Mnie się bardziej podoba ten jasny chłopak.
– Moja droga! On wygląda jak jakiś groźny, uratowany od stryczka łajdak. Moja sympatia jest po stronie tego ciemnego. Wygląda mi na szczerego i uczciwego. Prawdę mówiąc, przypomina mnie, gdy byłem w jego wieku.
Lady Follett jęknęła, co dotarło do uszu cyklistów i wzbudziło w nich niepokój. Myślała o czasach, gdy młodzi mężczyźni zalecali się do niej. Bycie duchem to naprawdę nudne zajęcie. Och, kochana ziemia, ile na niej radości!
– Tu gdzieś są jakieś drapieżne sowy – rzekł jasny chłopak. – Jak już pani to wie, panno Follett, to dla uspokojenia złapiemy dla nich trochę myszy na bożonarodzeniowy obiad.
Dziewczyna spojrzała na niego badawczo, lecz bez sympatii.
– Zgadzam się, chociaż to dziwaczny plan – powiedziała z wahaniem. – A co pan proponuje, panie Fairfax?
Jasny chłopak uśmiechnął się, ukazując białe zęby.
– Widzi pani, Pennell jest w gorącej wodzie kąpany, on myśli, że wszystko może, nakłonię go, żeby coś zaproponował. A jeśli się pani na to zgodzi, wypiję z nim toast.
– Kanibal – stwierdził sir Hugo. – w moich czasach zabiłbym rywala i nie pił z nim toastu.
– Cicho! Nie zrozumiałeś. Słuchaj!
– Och, zamknij się, Fairfax – rzucił ciemny chłopak, klęcząc przy rowerze i pompując oponę. – Jeszcze nie wygrałeś.
– Jeszcze nie – przyznał Fairfax wesoło. – O nie, jeszcze nie. Uświadomiłem sobie ten drobiazg kilka dni temu i od tego czasu ostro trenowałem. Jestem gotów jechać tak, jakbym walczył o własne życie.
– Chyba nie myślisz, że to pierwszy raz – rzekł ciemny, wyraźnie nie mając zamiaru zrozumieć rywala. – Następnym razem poproszę któregoś z ludzi z twojego pułku.
Panna