Wigilia pełna duchów. Отсутствует

Wigilia pełna duchów - Отсутствует


Скачать книгу
Follett spojrzała z obawą na jego nogi i odciągnęła go na bok.

      – Czujesz się na siłach? – zapytała. – On najwyraźniej jest wyszkolony. Wiesz przecież, że do późna siedziałeś ostatniej nocy z ojcem; to się musiało odbić na twojej kondycji.

      – Z całego serca chcę z nim wygrać, bo szaleję za tobą – odparł szybko Pennell. – Panno Follett… Clare… ten bydlak nas teraz nie widzi, łazi gdzieś z lampą. Pocałuj mnie, ja zwyciężę albo zginę.

      – Urocza mała! – stwierdził sir Hugo zachwycony. – Ona kocha…

      – O co chodzi? – zapytała kwaśno lady Follett.

      – Moja droga, w żyłach tej dziewczyny płynie twoja krew, a ja jestem… to znaczy mógłbym się zmaterializować, żeby pomóc jej poślubić tego ciemnego młodzieńca. Może pamiętasz – mówił duch biednego starego rycerza – ja kiedyś też byłem ciemny, moja pani, a ty byłaś podobna do tej dziewczyny, tylko bardziej zniewalająca, i to w bardziej majestatyczny sposób. No i mogę przysiąc, że już więcej nie odważę się cię pocałować…

      – Nie musisz, Hugonie, nie musisz – załkał drugi biedny duch. – Jak możemy jej pomóc?

III

      – Jesteś gotowa? – zapytał Fairfax ze swoim zwykłym szyderczym uśmieszkiem. – Oczywiście to tylko kwestia formy fizycznej, chyba że Pennell chce zrezygnować…

      – Zamknij się – rzucił Pennell. – A teraz, panno Follett, pozwól, że przytrzymam ci rower. Jedź ostrożnie, mury są trochę pokruszone. Do zobaczenia.

      – Powiedz nam au revoir. Wybaczysz mi, że byłem tak strasznie głupi?

      – Oczywiście. Nigdy ci jednak nie wybaczę, jeżeli ten bydlak zwycięży.

      – Nie pozwól, żebyśmy całą noc kłócili się o taką błahostkę – rzekł Fairfax, z ironią podkreślając te słowa.

      – Na kości mego patrona, świętego Wacława – warknął sir Hugo. – Chętnie rozprułbym temu chamowi brzuch.

      – Niedobrze – rzekła lady Follett i zaczęła płakać, a jej łzy były wielkie jak groch. – Jeżeli wbijesz w niego miecz, to może tylko wyjść po drugiej stronie.

      – Wystartowali – oznajmił sir Hugo, zgrzytając niewidocznymi zębami. – Dziewczyna, jeśli nie będzie uważać, może się znaleźć za blankami.

      – Siedzi na tych małych kółkach i szybuje jak ptaszek – zauważyła lady Follett. – Wydaje mi się, że lekki wierzchowiec bardziej by jej pasował.

      – Chciałbym zobaczyć, jak ktoś dosiada konia na schodach wieżyczki – parsknął sir Hugo. – Podejdźmy do szczeliny i zobaczmy, co oni tam robią. Dziewczyna nie będzie się rozglądała – ona nie wie, który jest bliżej.

      Lady Follett zaczęła ochryple dyszeć, jakby podmuchy wiatru przenikały przez jej widmowe żebra.

      – Nie dysz tak – rzekł trochę opryskliwie sir Hugo. – Nie masz za grosz przyzwoitości?

      – N… nic… na to… nie mogę poradzić – chlipała lady Follett. – Ten długonogi jasny młodzieniec próbuje dogonić ciemnego. Spójrz na jego zęby w świetle księżyca.

      – Nie chcę patrzeć na jego zęby – warknął sir Hugo. – Chciałbym rozwalić mu łeb wojennym toporem.

      – Hugonie – powiedziała nagle lady Follett, gdy panna Follett przemknęła, zostawiając Fairfaxa piętnaście jardów w tyle. – Ja nie mogę pomóc. Nie mogę pomóc. To dla mnie za duże ryzykoale chciałabym się wtrącić.

      – Wtrącić? Jak? My nic nie możemy zrobić. Ten ciemny jest zmęczony. Nic dziwnego, skoro przesiedział pół nocy, słuchając opowieści starego Folletta. To na każdego miałoby zły wpływ. Uważam, że to nie fair. Głupi młokos! Straci dziewczynę! Brawo! Brawo! Przyspieszył… no, myślę, że trochę zyskał.

      Lady Follett jęknęła.

      – Och, nie, znowu jest w tyle. Dziewczyna już się zmęczyła. Hugonie, Hugonie, zaryzykuję i skorzystam z twojego niezadowolenia, żeby się wtrącić.

      Zaczekała, aż Fairfax ruszył do przodu i z całą siłą zaczął naciskać pedały roweru. Nagle przeniknął go śmiertelnie zimny powiew wiatru. Rowerzysta zadrżał i ciągle trzymając jedną ręką kierownicę, drugą postawił kołnierz płaszcza.

      Lady Follett podskoczyła z jękiem.

      – To haniebne z mojej strony, że chcę zatrzymać tego człowieka – szepnęła. – On teraz jedzie szybciej niż przedtem.

      – No to nadeszła moja kolej – warknął sir Hugo. – Jeszcze pięć sekund i może być za późno. Święty Wacławie, zawsze zachowywałem się jak duch, odkąd wysłałeś mnie do czyśćca, bym odkupił swe grzechy. Wiem, że za życia nie byłem taki zły. Pomyśl, ile to lat musiałem egzystować w tym cuchnącym pleśnią i pełnym przewiewów lochu! Pozwól mi się zmaterializować – choćby na dziesięć sekund. O tyle tylko proszę. Dziesięć sekund.

      Świętego Wacława, patrona wszystkich prawdziwych kochanków, poruszyła modlitwa sir Hugona i okazał litość.

      – Niech tak będzie – zabrzmiał cichy głos w chwili, gdy przejeżdżał Pennell, rzucając rozpaczliwe spojrzenia i czując ból w łydkach. – A więc niech tak się stanie, ale oznacza to dodatkowe sto lat tego, co masz teraz.

      Rycerz jęknął.

      – Och… no dobrze. Nie chcę widzieć, jak Clare bierze ślub z tym draniem – zgodził się. – Moja droga, zgadzasz się? Następne sto lat? Dzięki za tę nędzę, za tę mroczną, wilgotną, zapleśniałą nędzę! Szybko albo będzie za późno. Dziewczyna ledwo zipie.

      – Zgadzam się – odrzekła lady Follett. – Gdyby ta kochana dziewczyna miała stać się ofiarą Fairfaxa, to wolałabym już sama go poślubić.

      Sir Hugo uścisnął jej bezcielesną rękę.

      – Przesuń się troszkę, moja droga, i przepuść mnie – powiedział łagodnie.

      Panna Follett mknęła z wyrazem niepokoju w oczach. Fairfax, bliski zwycięstwa, pędził już tylko dziesięć jardów za nią, natomiast Pennell był daleko w tyle.

      Gdy panna Follett zataczała koło, nagle zza komina wyłoniła się ogromna, przerażająca postać w zardzewiałej zbroi, trzymająca w obu rękach miecz, który natychmiast wbiła w koło roweru Fairfaxa, po czym uniosła go i przerzuciła nad blankami. Potem rycerz cofnął się o krok i wówczas pojawił się zwycięski Pennell. Położył rękę na ramieniu Clare Follett.

      Usłyszeli przekleństwo dochodzące z odległości kilku stóp poniżej blanek, spomiędzy sękatych pnączy bluszczu oplatających dość słabo rozrośnięte konary drzew. Potem nad blankami stopniowo zaczęła pojawiać się głowa i Fairfax wspiął się na mur z ironicznym uśmiechem wściekłości.

      – Wynająłeś tego bydlaka, żeby mnie przerzucił! – wrzasnął do Pennella. – Pewnego dnia zrobię ci to samo.

      – Jakiego bydlaka? Przecież tu nikogo nie ma.

      – Wyraźnie widziałem wysokiego mężczyznę w zbroi, który wyłonił się zza komina i zaatakował mnie swym piekielnym mieczem.

      Podeszli do komina, zajrzeli za niego, ale nikogo tam nie było.

      Clare


Скачать книгу